piątek, 29 marca 2013

"Straszna bitwa w Londynie! Iwanczuk ogrywa Carlsena, Kramnik wygrywa partię na szczycie z Aronianem i obejmuje prowadzenie w turnieju pretendentów!




 W obliczu takich okoliczności, jakie zaistniały w Londynie, miało być małe święto dla mnie, gdyż "mój" Wołodia Kramnik objął samodzielne prowadzenie. Ale tak nie jest. Nie wiem czemu, ale ta runda strasznie mnie oszołomiła i patrząc teraz na tabelę nie wiem już, co o tym wszystkim sądzić. Nie w głowie mi jakieś żarty, czy też ironiczne wtręty dla grupy "carlsenowców", z którymi rywalizuję po trochu.
 Arcymistrzom w Londynie puszczają nerwy - widać to okiem nieuzbrojonym. To jeden z aspektów, który wymieniałem jako bardzo ważny w końcówce turnieju. Całkowicie nerwowo nie wytrzymał na przykład Lewon Aronian, który w remisowej końcówce pomylił się w sposób szkolny. Co więcej na konferencji prasowej okazało się, że oceny obu arcymistrzów co do tej pozycji były rozbieżne z obiektywną oceną sytuacji na szachownicy. O czym to może świadczyć? Gdy subiektywna ocena odbiega znacznie od tej obiektywnej (u arcymistrzów tej klasy, rzecz jasna) może to świadczyć tylko o nadmiarze emocji, o nerwach, które  powściągnąć arcymistrzom jest coraz trudniej. Myślę, że Kramnik był tylko odrobinę mniej zdenerowowany w tym spotkaniu, ale zdążył się szybciej opanować. Mowa ciała Aroniana, gdy śledziłem jego zachowanie na przekazie "live", wskazywała na jego ogromne pobudzenie, które przeszło pod koniec w duże zdenerwowanie. Tylko tutaj można doszukiwać się przyczyn tak poważnego błędu w dość prostej końcówce. Łatwo się pisze, gdy siedzi się z boku, obwarowany modułami, mając otwarte wszystkie dostępne strony itd. Gdyby siedzieć na jednym z tych foteli w Londynie inaczej by się "śpiewało". Można byłoby wtedy porozmawiać sobie o systemie nerwowym, powściąganiu emocji i czym tam się chce. No, ale cóż. My tu, oni tam. Nasza rola taka, by śledzić za tym wielkim świętem szachów i spróbować nadążyć. Niesamowite rzeczy się dzieją w Londynie i... to chyba jest dopiero początek!

Mój scenariusz jeśli chodzi o Wasilija Iwanczuka w ogóle się nie sprawdził. Dziś mając piona więcej z Carlsenem bardzo dokładnie realizował przewagę, co na żywo komentował Mateusz Bartel wraz z Antonem Korobowem na serwerze http://chess-news.ru/

Naprawdę gdy słucha się kometarzy silnych arcymistrzów, ogląda na żywo wydarzenia za szachownicą, niewiele brakuje do szczęścia. Narzekamy, że turniejowe sale ważnych imprez szachowych są puste, jednak trudno jest opuścić domostwo, gdy w dobie hiperrealizmu ma się wszystko podane jak na tacy.

Sytuacja w Londynie jest skomplikowana i prosta zarazem. Kramnik prowadzi i ma pół punkta przewagi nad Carlsenem, którego tak poirytowanego po partii, nie miałem jeszcze okazji widzieć. Nerwy udzielają się wszystkim, ale czy można się temu dziwić? Turniej Carlsenowi wymknął się spod kontroli, a pewni możemy być tylko tego, że na placu boju pozostało dwóch arcymistrzów (choć teoretycznie Aronian może włączyć się do gry wygrywając wszystko do końca). Jestem jednak zdania, że system nerwowy Ormianina nie pozwoli mu dokonać rzeczy wielkich w ostatnich rundach. Z psychologicznego punktu widzenia Aronian jest już poza grą, takie jest moje zdanie. Więc tylko Kramnik i Carlsen? Chyba tak, innych możliwości nie widzę.
 Ależ nam się emocje zapowiadają! Dobrze, że jutro jest dzień wolny. Dziś musiałem nieco ochłonąć, być coś napisać, bo ta runda była zdecydowanie ponad moje siły;). A no, co sądzicie o tej końcówce londyńskiego turnieju? Jak tam wasze wrażenia Drodzy Czytelnicy??



czwartek, 28 marca 2013

"Aronian przegrywa, Kramnik wygrywa. A Wiking wciąż ucieka!




Dziś w Londynie runda potoczyła się jak zwykle nieoczekiwanie. Jak zwykle sport pokazał jedną ze swoich immanentnych cech, której imię brzmi nieprzewidywalność. Zaskoczył mnie Piotr Swidler, który w pojedynku z Lewonem Aronianem, zaprezentował się bardzo przekonująco. A Aronian?;) Jeśli zastosujemy język figur szachowych do przełożenia go na określone stany mentalne, to posunięcia Ormianina w stylu "g5" oraz "b5", to jakaś autodestrukcja spowodowana najprawdopodobniej zbyt długo utrzymującym się ogromnym napięciem nerwowym, którego ten szachista nie wytrzymał. Aż wzdrygnąłem, gdy zobaczyłem "g5". Gdy ujrzałem po chwili "b5", moje poczucie estetyki jakie mam względem partii szachów otrzymało potężny cios. (Właściwie oba te flankowe posunięcia, wyglądają jak lewy i prawy prosty) Nie podniosłem się po tej próbie morderstwa na moim wyczuciu szachowej harmonii do końca tego pojedynku. Zaliczyłem tak zwane liny. Nie podniósł się również w tej partii Aronian, który bardzo, naprawdę bardzo skomplikował sobie drogę do pierwszego miejsca. Cel bliski stał się celem dalekim. Tak gonić Carlsena nie można, gdy chce się go dopaść. Zaryzykuję stwierdzenie, że pojedynek o Mistrzostwo Świata z Anandem już nie dla Aroniana. Zwłaszcza, że jutro rozpędzony Włodzimierz Kramnik usiądzie naprzeciw niego.

A Kramnik się rozgrywa. Wiem, że być może narażę się szachistom preferującym kombinacyjny styl gry, ale ja, wychowany przede wszystkim na partiach Akiby Rubinsteina, po prostu przepadam za takimi szachami. Uwielbiam te ruchy oczywiste, a jednak nie tak oczywiste, kryjące potężną pozycyjną siłę w sobie, potrafiące łamać pozycje i nawet najbardziej bojowe charaktery. Co ciekawe zarówno Kramnik jak i Carlsen to czystej krwi stratedzy. Ich partie się różnią, to oczywiste. Carlsen jest dla mnie "fischerowski" w swoim rozumieniu gry. Kramnik jest chyba jak... Kramnik - bardzo trudno go względem kogoś porównywać. Napisałem kiedyś, że pozycyjnie obaj arcymistrzowie są obecnie najsilniejsi na świecie. Teraz, w przeciągu czterech dni, rozstrzygnie się kto jest silniejszy. Droga Kramnika jest jednak trudniejsza. Porównajmy choćby jutrzejsze pary. Kramnik czarnym kolorem zagra z Aronianem - to jest mecz na szczycie. Aronian musi chcieć przebić Rosjanina, to jego ostatnia szansa. A Carlsen? Carlsen gra z Iwanczukiem i dla dobrej charakterystyki przeciwnika Norwega zacytuje jego wypowiedź, którą znalazłem na serwerze : http://chess-news.ru/node/11512 

Wasilj Iwanczuk:

"Turniej jak turniej. Już o nic szczególnego nie gram. Rozpatruję ostatnią część turnieju jako trening przed Ligą rosyjską".


Cóż, z takim podejściem, przy czarnych bierkach, Ukrainiec raczej ma niewielkie szanse dotrwać do kontroli czasu z Carlsenem (wpis temu pisałem coś o demoralizacji).
 Wszystko w rękach tych, którzy jeszcze o coś walczą. Z dużym niepokojem oczekuję jutrzejszej rundy. Bo jeśli Iwanczuk "wyskoczy" znów z jakąś debiutową hybrydą, a Wiking to szybko obali i wygra, to przy remisie w partii Aroniana z Kramnikiem będzie praktycznie "po ptokach";). A ja tak jeszcze chciałem czuć do końca to wielkie napięcie! Mam nadzieję, że moje analizy nie znajdą potwierdzenia w dniu jutrzejszym.



"W Londynie liczy się już tylko trzech"




Iwanczukowi pozostaje już tylko zadziwiać przeciwników, kibiców i może nawet samego siebie, doborem debiutów na poszczególnych przeciwników. Zagrać "Gambit budapeszteński" przeciwko Aronianowi to moim zdaniem odwaga połączona z brawurą. Pozycję może i Ukrainiec dostał grywalną, cóż z tego, jeśli już po raz czwarty w Londynie spadła mu chorągiewka. Niedoczasy to największa zmora tego, będącego już za życia legendą szachów, arcymistrza. Aronian dzięki tej wygranej odstaje od prowadzącego Carlsena tylko na pół punkta. Dla mnie, jako kibica, to świetna informacja. Elementy, które mogą teraz decydować o zwycięstwie w turnieju pretendentów są trzy. Pierwszy aspekt to kondycja. Ten kto zachował największą świeżość musi mieć przewagę nad tymi, którym londyńskie potyczki dały już mocno we znaki. Drugi aspekt to wytrzymałość systemu nerwowego. Ci, którzy będą w stanie powściągnąć swoje emocje na ostatnim etapie zmagań, mają relatywnie największe szanse na ostateczny triumf. Trzeci czynnik może nie rzuca się od razu w oczy, ale gdy dokładniej zagłębimy się w specyfikę turniejowej sytuacji, to łatwo dojdziemy do wniosku, że tym aspektem są zdemoralizowani arcymistrzowie, którzy nie maja już realnych szans na zawojowanie Londynu. Chodzi o to, że teraz większość starć będzie się odbywać pomiędzy umotywowaną, pozostałą w grze, trójką arcymistrzów oraz resztą, która nie zawsze może znaleźć siły i chęci do gry na sto procent mocy. (To się nie tyczy Gelfanda - on będzie się bił do końca. Ręczę za to głową). Ten turniej miał jeden cel - wyłonienie przeciwnika dla Viswanathana Ananda i większość arcymistrzów w Londynie pogrzebała już swoje szanse na osiągnięcie tego zamierzenia. Oczywistym więc jest, że morale musiało podupaść. Według mnie ten trzeci czynnik będzie miał znaczenie decydujące.

Jeśli chodzi o same partie, to nie rozumiem na przykład całkowicie decyzji Griszczuka o wymianie gońca za skoczka w końcówce przeciwko Kramnikowi. Nie chce mi się wierzyć, że tej klasy arcymistrz nie był w stanie ocenić wynikającej po tej wymianie końcówki pionowej. Bardzo dziwna decyzja Saszy Griszczuka, choć generalnie w debiucie również nie błyszczał i gdzieś na styku otwarcia i gry środkowej, już musiał myśleć o wyrównaniu. No cóż, Kramnik tym zwycięstwem trzyma "na radarze" Carlsena i to nam zapewni znacznie więcej emocji w końcowej części turnieju w Londynie.

Swidler z Radżabowem zremisowali w okolicy dwudziestego posunięcia, co doskonale koresponduje z tym co powiedziałem o morale niektórych arcymistrzów, którzy nie walczą już o nic i zapewne chcieliby się znaleźć w swoich domach.

A Carlsen ograł Borię Gelfanda w jakżesz typowym dla niego stylu, który już teraz jest jego znakiem firmowym po wsze czasy. Idę o zakład, że Anand teraz całkiem na poważnie otwiera bazę partii i klika na nazwisko Carlsen. Oj, nie widzę, no nie widzę tego meczu pod koniec roku! Gdy taką formę utrzyma norweski wirtuoz, a "Vishy" przy obecnej formie pozostanie, to mecz może przypominać pojedynki Mameda Khalidova ze słabiej przygotowanymi przeciwnikami. Myślę jednak, że Anand będzie odpowiednio dysponowany pod koniec roku. Wystarczy tych przedwczesnych dywagacji. Turniej się jeszcze nie skończył, a ja już ustawiam mecz o Mistrzostwo Świata, kto, kiedy i z kim. W Londynie nic się jeszcze nie wyjaśniło i musimy poczekać jeszcze kilka dni na ostateczne rozstrzygnięcia.



wtorek, 26 marca 2013

"Borys Gelfand wyjaśnia zagadkę jego słabszej dyspozycji w pierwszym kole londyńskiego turnieju"




Na tradycyjnej, pomeczowej konferencji,  Borys Gelfand opowiedział o przyczynach swojej gorszej dyspozycji w pierwszym kole turnieju pretendentów. Generalnie turniej w Londynie miał się rozpocząć dwudziestego marca i mniej więcej na ten moment Gelfand szykował szczyt formy. Taka to data widniała na stronie FIDE. Jednak z niewiadomych przyczyn FIDE przeniosła datę turnieju o tydzień wstecz, nie informując o tym arcymistrzów...

Borys Gelfand:

"Szykowałem się, by osiągnąć szczyt formy. Dlatego i turniej w Zurychu  był zorganizowany w odpowiadającym terminie. Ale któregoś dnia weszliśmy na stronę FIDE i zobaczyliśmy, że data jest przeniesiona o tydzień. Bardzo dziwne. Przygotowywaliśmy się, a potem pewnego dnia wstaliśmy rano i po prostu okazało się, że terminy "wiszą" inne. A w dodatku nie otrzymaliśmy od FIDE żadnych wyjaśnień w tej sprawie. Trzeba zapytać organizatorów, czym to jest spowodowane. Tak ważny turniej, ludzie przygotowują się latami... Przesunięcie o tydzień, oczywiście, to ogromna różnica. Nie, ja nie tłumaczę tym mojej złej gry, ale trzeba zrozumieć, że planowałem wejść w szczyt formy w określonym czasie. Możliwe, że gdyby wcześniej wiedzieli o tym przesunięciu, wtedy i turniej w Zurychu przeniesiono by na inny termin. Przecież organizator chciał dać możliwość mnie i Kramnikowi przygotować się do turnieju pretendentów w najlepszy możliwy sposób. Ale ten pomysł upadł"

Tyle Borys Gelfand. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz FIDE nie liczy się z rangą imprezy oraz z samymi szachistami, dla których jest to prawdopodobnie jedna z najważniejszych imprez w życiu. Zastanawia mnie, czy za takimi absurdalnymi decyzjami kryje się jakaś głębsza myśl, czy są to tylko arbitralne decyzje, nie mające żadnego uzasadnienia. Na pierwszy rzut oka widać, że prawie każda data, pomysł, system, generowany przez FIDE, wzbudza wielkie kontrowersje i niczemu pożytecznemu nie służy. Szachom, według mnie, najbardziej potrzeba normalności i powtarzalności systemu wyłaniania Mistrza Świata. Potrzebne są czyste, niezmienne reguły, by nasz sport miał kiedyś szanse na znalezienie się w grupie dyscyplin olimpijskich. Niestety, takie działania oddalają nasze wspólne marzenie w bliżej nieokreśloną przyszłość. Wielka szkoda.


A swoją drogą ta wypowiedź Gelfanda pchnęła mnie na ciekawy trop, bo jestem przecież po kilku wywiadach z naszymi arcymistrzami, którzy w większości są zdania, że procesu uzyskiwania szczytu formy na wybrane zawody nie da się w pełni kontrolować. Na te tematy napisano już setki prac magisterskich i doktorskich, jednak zwykle jest tak, że na turnieje i tak przyjeżdżają najlepiej przygotowani, ci sami faworyci, choć dostęp do wiedzy "jak trenować" sportowcy mają podobny. Stosowanie obciążeń to jedno, a same metody treningu to drugie. Sztuką jest odpowiednie dozowanie obciążeń przy optymalnych metodach treningowych. To dość łatwo się pisze, jednak w praktyce to nie takie proste. Temat jest bardzo trudny i ja, będący przez całe życie blisko sportu, nie podejmę się określić, na czym polega łapanie optymalnej formy na interesujące nas wydarzenie sportowe.
 
Zastanawia mnie jednak, że Borys Gelfand planował uzyskać szczyt formy na odpowiedni moment i przesunięcie terminu turnieju o tydzień miało dla niego, jako profesjonała, ogromne znaczenie. Co więc wie na temat optymalizacji formy Gelfand, a czego nie wiedzą nasi arcymistrzowie? Myślę, że gdyby dopytać Gelfanda, chętnie by wyjaśnił jak on szuka swojej formy na ważne dla niego, szachowe imprezy. Uzyskać takie informacje to byłaby niezwykle cenna wiedza. Jak na ten moment, temat jest otwarty. Chętnie bym posłuchał co mają Czytelnicy do powiedzenia w związku z tym zagadnieniem. Jutro Gelfand będzie miał okazję potwierdzić swoją formę, mając czarne bierki przeciwko Carlsenowi :). Zapowiada się bardzo, ale to bardzo interesująco.


Na podstawie artykułu z rosyjskojęzycznego serwisu : http://chess-news.ru/node/11488




"Po dziewiątej rundzie Carlsen samodzielnym liderem! Gelfand wyrasta na gwiazdę drugiego koła w Londynie"




Gdy dotarło do mnie w co się wpakował Carlsen po debiucie w pojedynku z Kramnikiem, zacząłem sobie nawet układać w myślach, zaprawione lekką ironią zaczepki do "carlsenowców", z którymi rywalizuję podczas turnieju w Londynie, by mieć je gotowe na artykuł ;). Potężny pozycyjny nacisk Kramnika oraz skompromitowana struktura pionowa Norwega, spowodowały, że uznałem tę partię (o naiwności!) prawie za rozstrzygniętą. Kierując się tak pochopną, impulsywną oceną, zapomniałem chyba, kto siedzi naprzeciw mojego faworyta i do jakiej perfekcji doprowadził ów jegomość  sztukę obrony, która zawsze znamionowała wielkich mistrzów w szachach. Nie jest dla mnie do końca jasne, jak szachowy "Mozart" wybrnął z tak strasznego pozycyjnego "wora", więc może powiem to, co powiedzieć wypada w tym miejscu - uważam, że z całej siódemki arcymistrzów grających w Londynie, nikt już nie nawiąże walki o pierwsze miejsce z norweskim geniuszem. Ot, co. Tak po prostu sądzę: by wygrać z Magnusem, trzeba zagrać na takim samym, kosmicznym poziomie, jaki on reprezentuje w tym momencie, albo nawet ciut lepiej. Niestety, nikt z tego składu nie jest w stanie tego uczynić. Powiecie pewnie, że dwa razy Carlsen był już "na widelcu", że miał jak to się mówi - więcej szczęścia, niż rozumu. Zgoda. Tylko w szachach liczy się zawsze wynik końcowy, a nie kolekcjonowanie wygranych pozycji, których ostatecznie ktoś tam nie wygrał.

 Na dokładkę Carlsenowi sprzyjają i inne okoliczności. Dziś wielką przysługę wyświadczył Norwegowi sam Borys Gelfand, dla którego chyba teraz rozpoczął się turniej. Były chellenger zagrał niesamowitą partię przeciwko Aronianowi i odniósł bardzo cenne, prestiżowe zwycięstwo. Gelfand to Gelfand. Trzeba było zobaczyć na podglądzie "live", jak "Boria" żył tym pojedynkiem, jak szalał z szachownicą! Aronian siedział wycofany w swoje wnętrze, niepewny swego, bez tej charakterystycznej dla niego iskry w oczach. To się tak musiało skończyć.

W innych pojedynkach Swidler zremisował z Griszczukiem w szalonej partii, którą bardzo ciężko scharakteryzować na gorąco i bez pomocy krzemowych przyjaciół. Pozycje, które arcymistrzowie osiągali już w debiutowym stadium partii były całkowicie niestandardowe.

Warte odnotowania jest pierwsze zwycięstwo Ivańczuka, który pokonał Radżabova spychając tym samym Azera na ostatnie miejsce w tabeli. Od pewnego momentu fatalnie się układają zawody dla reprezentanta Azerbejdżanu. Prawdopodobnie jest najgorzej debiutowo przygotowanym arcymistrzem w Londynie, co całkiem niedawno zauważył Włodzimierz Kramnik. Wiele w tym prawdy, bo Azer dostaje po debiutach bardzo podjerzane pozycje, zarówno białymi jak i czarnymi, a przy tym poziomie jego oponentów, o kolejne katastrofy nie jest trudno.

A więc tak: jutro mamy dzień przerwy, a układ w tabeli jest następujący. Prowadzi Carlsen 6 pkt, drugi jest Aronian 5.5 pkt, trzeci Kramnik 5 pkt, następni są Griszczuk i Gelfand 4.5 pkt, Swidler 4, Ivańczuk 3,5 i Radżabov 3 pkt.
 Co sądzić o tym układzie w tabeli? Wygląda na to, że Carlsena już nikt nie zatrzyma. Najgorszych przeciwników ma już za sobą i teraz zapewne zechce zapolować na słabsze egzemplarze. Po przerwie dostaje Gelfanda mając białe i z całym szacunkiem dla ostatnich dokonań reprezentanta Izraela, to upatruję go w roli "łupu" dla Wikinga. Aronian jest bardzo blisko i musi liczyć na potknięcie lidera oraz sam wygrywać. To trudne zadanie, jednak nie jest niewykonalne.

Turniej w Londynie to piękne zawody. Tak duży procent rezultatywnych partii, na takim poziomie, to naprawdę rzadkość i mało kto może narzekać na nudę oglądając turniej pretendentów. Pozostało pięć rund. Nie podejmę się określić, co się dalej wydarzy, wiem jednak, że emocje będą eskalować. I chyba o to chodzi. Nieprawdaż?



niedziela, 24 marca 2013

"Przebudzenie Kramnika w pojedynku ze Swidlerem. Duży niedosyt po spotkaniu na szczycie Carlsen - Aronian"




Czekałem na chwilę wolnego, żeby móc wreszcie wyrzucić z siebie trochę emocji, gdyż te wzbierają we mnie od dwóch dni, a większość z uczuć, które mna targają, nie jest nazwana. Turniej w Londynie minął półmetek, a zdarzenia z ostatnich rund powodują, że robi się megaciekawie. Cieszę się, że mam okazje oglądać tak wspaniałe partie, że mogę dać nura w wielką głębię szachowej sztuki.

Scenariusz pojedynku Carlsena z Aronianem przewidziałem, choć byłem do tego spotkania przygotowany szczególnie. Na godzinę przed rundą wpadłem na pomysł, że dobrze zrobię jeśli będę analizował tę partię na drewnianej szachownicy, równolegle z arcymistrzami, wraz z literaturą debiutową. To miał być pojedynek niezwykły, jednak spotkał mnie duży zawód. Przeciwnicy, tak jak przewidywałem, postanowili nie zrobić sobie krzywdy. Po cichu liczyłem jednak na więcej...
 Rozegrano popularny ostatnimi czasy wariant klasyczny partii katalońskiej. Jak się okazało przeciwnicy byli do tego systemu przygotowani doskonale. Zwłaszcza Aronian sprawiał wrażenie, że nic nie jest go w stanie zaskoczyć - szybko uzyskał czarnymi wyrównanie. Stopniowo następowały wymiany, pozycja upraszczała się, wreszcie nastąpił nieuchronny remis. Tym samym pojedynek pomiędzy Carlsenem a Aronianem z płaszczyzny bezpośredniej przenosi się na płaszczyznę korespondencyjną. Rozegraną partią obaj arcymistrzowie nie zmęczyli się zbytnio. W turnieju w Londynie następuje ten okres, w którym takie chwile odpoczynku bez większych konsekwencji stają się niezwykle cenne. Te krótkie "wakacje" Ormianina i Norwega konsekwencje jednak mają. Otóż, pierwszy raz w Londynie wygrał Włodzimierz Kramnik, który fantastycznie rozegrał końcówkę z Piotrem Swidlerem. Kramnik, krok po kroku, od bardzo trudno uchwytnej, małej przewagi, przeszedł serią bardzo dokładnych posunieć do przewagi decydującej. Swidler w tej końcówce mylił się bardzo i nie zrozumiał zamysłu rywala. Jestem zdania, że gdyby to Kramnik miał czarne bierki, partia zakończyłaby się podziałem punktu. Kramnik to tzw. "stara szkoła", wychowany na książkach, nauczony analizować bez pomocy komputera i wszelkich innych "wspomagaczy" - to stąd, według mnie, bije źródło jego fenomenalnej techniki. Mój faworyt odstaje tylko na punkt od dwóch liderów i mam taką cichą nadzieję, że wreszcie obudził w sobie odpowiednie instynkty. Jutro Włodzimierz Kramnik ma białe bierki z Carlsenem i ten pojedynek to bezsprzecznie wielki hit rundy numer dziewięć.


Nareszcie poszczęściło się sympatycznemu Borysowi Gelfandowi, który w Londynie miał mnóstwo szans, by wygrać, jednak nigdy mu się to nie udawało. Statystyka wskazywała na to, że wreszcie musi to zrobić. (Kiedyś na "akademikach" w Krakowie ćwiczyłem blitza z IM Darkiem Mikrutem. Po którejś tam z kolei mojej przegranej, Darek do mnie powiedział: "Krzychu, reguły statystyki mówią, że jesteś coraz bliżej pierwszego zwycięstwa ;) ) Gelfand w ładnym stylu ograł dziś Radżabova i opuścił ostatnie miejsce w tabeli. Cieszy mnie jego wygrana, gdyż bardzo lubię tego arcymistrza. W meczu z Anandem kilkanaście dni obocowania z Borysem Gelfandem utwierdziło mnie w przekonaniu, że mało który arcymistrz elity światowej potrafi tak żyć swoimi pojedynkami. Gelfanda po prostu świetnie się ogląda!


Zupełną katastrofą niedoczasową zakończył swoją partię Ivańczuk z Griszczukiem. Po raz kolejny okazało się, że dla Griszczuka niedoczas to naturalne środowisko, w którym czuje się jak u siebie w domu. Ivańczuk nie sprostał zadaniu utrzymania pozycji do 40 posunięcia, przekraczając czas do namysłu. Tym samym Ukrainiec wyklucza się definitywnie z gry o cokolwiek w Londynie. Teraz myśli zapewne o podreperowaniu rankingu i... nadszarpniętego dobrego imienia. Myślę, że w pojedynczych partiach będzie groźny dla swoich oponentów.

Układ w tabeli jest nam znany: prowadzą z 5.5 pkt. Carlsen z Aronianem. Tylko punkt straty do nich ma Kramnik, dalej Griszczuk z czterema punktami, Swidler, Gelfand po 3.5 pkt., na końcu Radżabov 3 i Ivańczuk 2.5 pkt.

Jutro niesamowicie ważne spotkanie Kramnik - Carlsen. Od tego pojedynku bardzo dużo zależy. Jeśliby Rosjaninowi udało się wygrać, to londyński turniej pretendentów wkroczy na tory dla nas nieoczekiwane. A gdyby tak Gelfand białymi zmusił do kapitulacji Aroniana, bo taką też jutro mamy parę? Ależ scenariusze by się rysowały przed nami na koniec tego fantastycznego turnieju! Uważam, że wszystko jest możliwe. Im dłużej komentuję szachy, tym bardziej jest mi bliska pokora - szachy jako sport łączą w sobie piękno, element rywalizacji, ale przede wszystkim nieprzewidywalność. Dlatego z tym wiekszą niecierpliwością oczekuję jutrzejszej rundy. Nie wiem jak Wam się podoba turniej w Londynie. Na mnie te zawody  robią ogromne wrażenie...