wtorek, 15 kwietnia 2014

"Opowieść Szarego Człowieka cz.II"




Mały, Szary Człowiek, nie bez trudu wygramolił się z szuflady i usiadł na tekturowym pudełku ze spinaczami. Wieko pudełka lekko ugięło się pod jego ciężarem. W tym momencie pomyślałem: „Jeśli to sen, to ktoś zadbał w nim o każdy szczegół”. Szary Człowiek rozpoczął z wolna...


„Romuald obudził się wczesnym rankiem, a była to pora dla niego niezwykła. W niedzielę, gdy Liliana nie planowała wyjazdu na działkę, potrafił nie wstawać z łóżka do godziny jedenastej, a nawet dłużej. Spoglądając za okno na opustoszałą ulicę oraz  budynek pobliskiej mleczarni, czuł dziwny niepokój. Było to uczucie, którego nie potrafił do końca nazwać – to był lęk, który jak pająk, siedział wczepiony mocno w jego splot słoneczny, a jednak była też w tym wszystkim jakaś podniosłość,  przedsmak wydarzeń, które miały niebawem nastąpić.

 Liliana spała mocnym snem. Romuald nie chciał jej budzić - musiałby tłumaczyć się gdzie wychodzi i dlaczego oraz czemu planuje wrócić do domu dopiero na kolację. Nie przepadał za tymi rozmowami, które zawsze kończyły się niby niewinnym, a jednak zawierającym lekką nutę oskarżenia, krótkim zdaniem Liliany: „Cóż, zrobisz jak uważasz”. Gdy przechodził do pokoju z garderobą, przypomniała mu się historia pewnego znajomego, który, był do tego stopnia pod pantoflem żony, że gdy zapragnął napić się piwa, otwierał go w łazience przez dwa ręczniki, by ta nie usłyszała. Albo  brał psa i szedł kilka przecznic dalej na swoją ulubioną ławkę, by tam rozkoszować się krótką chwilą wolności. „Jeszcze nie ma ze mną tak źle” – pomyślał Romuald otwierając karton z maślanką…



Był wielkim entuzjastą kolejnictwa. Fascynowały go szczególnie różnego typu pojazdy szynowe. Kolekcjonował katalogi ze starymi lokomotywami spalinowymi, zbierał albumy z nowoczesnymi składami, interesowały go tramwaje miejskie. Zapisał się nawet na kurs motorniczego – myślał, że byłoby czymś niesamowitym zawiadywać ważącym dziesiątki ton stali pojazdem, słyszeć trzaski elektrycznych wyładowań na pantografie, zgrzyty kół podczas ostrych skrętów... Słowem, chciał znaleźć się w tym wszystkim, poczuć to każdym ze zmysłów.
 Drugą jego pasją były szachy, jednak okres, w którym ta gra zawładnęła nim bez reszty, miał już za sobą.

 Pewnego zimnego, listopadowego dnia, jechał tramwajem na tzw. „Wielką Pętlę”, by podejść  do egzaminu na motorniczego. Wsiadając do wagonu, zaczął szukać w kieszeniach płaszcza biletu. Gdy cofnął dłoń, spadł mu  na podłogę czeski periodyk szachowy. Już miał się schylić, by podnieść gazetę, jednak uprzedziła go pewna zwinna, kobieca dłoń. Wtedy pierwszy raz ujrzał Lilianę. Patrzył na nią skonsternowany, nie wiedząc, czy ma poprosić o zwrot magazynu i w jaki sposób się do niej zwrócić. Liliana z zaciekawieniem przerzucała strony. Wreszcie wyrzuciła z siebie szybko:

- Ależ, to wszystko piękne! Działalność ludzkiego intelektu. Takie małe dzieła sztuki zapisane na diagramach, zawsze pod ręką i ogólnie dostępne. Pan rozwiązuje te układy?

- To nie są żadne układy, tylko zapisy partii turniejowych – odparł Romuald niegrzecznie - pozwoli pani? – mówiąc to, zabrał jej gazetę i pospiesznie schował do kieszeni. Rozmowa urwała się. W krótkim czasie okazało się jednak, że jadą w to samo miejsce i w tym samym celu.

Romuald nie czekał długo na egzamin, wyjechał na trasę jako drugi. Liliana miała zdawać jako ostatnia. Egzamin zakończył się dla Romualda totalną katastrofą – w pewnym momencie, na jednym ze skrzyżowań, wymusił pierwszeństwo na wyjeżdżającym z jednej z głównych ulic, aucie osobowym. Właściwie tylko dzięki przytomnej reakcji egzaminatora, który w ostatniej chwili zahamował ostro (prawie stając na hamulcach) nie doszło do poważnego wypadku. Przejeżdżająca Dacia Logan mogła zostać rozerwana na dwie części przednim dyszlem tramwaju. Romuald blady jak kartka papieru zamienił się miejscami z egzaminatorem. Przystanek przed „Wielką Pętlą” podpisał dokument i wysiadł. Nie chciał, by pozostali oczekujący byli świadkami jego klęski.

Jakież było zdziwienie Romualda, gdy po dwóch dniach usłyszał dzwonek do drzwi, w których ujrzał… Lilianę.

- To pani? Ale skąd pani, jak.. – wymamrotał Romuald.

- Zobaczyłam pana adres na karcie egzaminacyjnej – przerwała mu.

Stali jakiś czas, mierząc się wzrokiem. Wreszcie Liliana odezwała się:

- Będziemy tak rozmawiać w przejściu? Nie zaprosi mnie pan do środka?

- Ależ tak, proszę… Proszę, niech pani wejdzie – odpowiedział Romuald zmieszany.

Liliana została u Romualda. Tworzyli parę, dla której fizyczność nie była najważniejsza - wszystko co było dla nich ważne realizowało się we wzniosłych rejonach sublimacji. Doszło, co prawda, po kilku tygodniach między nimi do zbliżenia, jednak Romuald, zupełnie nie obyty w tych sprawach, nie sprostał zadaniu. Resztę nocy leżeli wtuleni w siebie. Liliana szeptała Romualdowi do ucha cichą, prostą mantrę: „No już, no już…”.

Uwielbiała, gdy Romuald opowiadał jej o szachach. Mogła słuchać tych historii w nieskończoność. Chłonęła życiorysy starych, wielkich mistrzów. Romuald pokazywał jej na szachownicy nieśmiertelne kombinacje, tłumaczył przepisy. Któregoś dnia, zaproponował Lilianie rozegranie partii szachów. Ta jednak, zerwała się szybko, stanęła nad nim w pozycji obronnej, nastroszona niczym tokujący żuraw, i wymówiła się od gry innymi obowiązkami. Romuald nie zaproponował jej już więcej pojedynku. Sam słuchał chętnie codziennych, „tramwajowych relacji” Liliany, która w ten dzień   zdała egzamin i zaczęła pracę na jednej z linii...




Romuald dopił maślankę, ubrał półbuty i swój stary, znoszony płaszcz i wyszedł cicho z mieszkania. Jechał na turniej szachowy, jednak nie odczuwał z tego powodu żadnej przyjemności. Od dawna powodowała nim obsesja zemsty na pewnym człowieku. Chodziło o "K".


Cdn.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz