sobota, 4 sierpnia 2012

"O końcu podortmundzkiej "żałoby", starych związkach, nowych związkach, szachowej przyszłości młodzieży, oraz szansach na dobre miejsce w Istambule specjalnie dla Psychologii i Szachów Mistrz Polski - Mateusz Bartel"




 K. Jopek (K.J): Witaj Mateusz! Zastajemy Cię w sumie w nie najlepszym okresie, gdyż pierwsze twoje otarcie się o szachy naprawdę wysokiego poziomu, zakończyło się niepowodzeniem. Opowiedz o specyfice gry w tak silnym turnieju kołowym oraz o twoich wrażeniach, a przede wszystkim wnioskach, które wyciągnąłeś z twojej wyprawy do Dortmundu.


Mateusz Bartel (M.B): Bez dwóch zdań - Dortmund to inny świat. To nie tylko bardzo silny turniej (w końcu średni ranking wyniósł 2711), ale także cała otoczka. Teatr, przyciemniona sala, trybuny wypełnione kibicami nie zdarzają się często, żeby nie powiedzieć - niemalże nigdy. Chociaż miałem już pewne doświadczenie w grze z silnymi zawodnikami i w imprezach niezłej rangi, to w Niemczech czułem się jak debiutant i jak debiutant grałem. Myślę, że dużą rolę odegrała pierwsza partia - wybrałem spokojny wariant z pełną świadomością tego, że przeciwnik w takich końcówkach czuje się świetnie. Liczyłem jednak na to, że dobre przygotowanie teoretycznie (a przygotowany byłem bardzo dobrze) sprawi, że jego przewaga w grze technicznej nie będzie miała aż takiego znaczenia. W tej pierwszej partii satysfakcjonował mnie remis, bo po prostu chciałem  wejść w turniej. Niestety, już po 12.Se1 (nowy ruch) przeciwnik postawił przede mną trudne zadania, których nie udało się rozwiązać. Następnego dnia zdecydowanie przesadziłem z Karjakinem - próbowałem grać dynamicznie, a skończyło się tym, że nie zdołałem zrobić roszady. Następnego dnia czekał zaś Kramnik i mimo tego, że w końcu zagrałem normalną partię, to nie udało się nawet zremisować. Po takim starcie trudno mi było pozbierać się i choć do końca turnieju udało mi się momentami grać nieźle, to losów turnieju nie odwróciłem, zwłaszcza, po dwóch fatalnych partiach na końcu. A wnioski? Wniosków na pewno jest sporo. Szwankowało niemalże wszystko, ale tak to jest, jak się jest bez formy. Inna sprawa, że wcale nie wiadomo czy w formie byłoby dużo lepiej... Ogólnie rzecz biorąc na pewno mógłbym być lepiej przygotowany debiutowo, chociaż chyba większym problemem był moment przechodzenia z debiutu do gry środkowej. W partiach z Karjakinem i Naiditschem próbowałem od razu komplikować grę, zanim jeszcze dokończyłem rozwój. Niemalże jak junior...
Do tego dochodzą także braki w liczeniu wariantów, a także w kilku przypadkach złe zrozumienie pozycji. Słowem - jest co robić.

K.J: Chyba jednak w tym wszystkim najważniejsze są wnioski. Kibice stoją teraz w trochę nieuprzywilejowanej sytuacji, gdyż nie wiedzą czego się spodziewać po Tobie w zbliżającej się wielkimi krokami Olimpiadzie w Istambule. Opowiedz czy już pozbierałeś się, czy jesteś jeszcze na etapie "podortmundzkiej żałoby..."

M.B: Prawdę mówiąc sam nie wiem czego się spodziewać. Na pewno występ w Dortmundzie, a wcześniej jeszcze w Lublinie (w sumie w tych dwóch turniejach zrobiłem zaledwie 3,5 punktu z 14 partii, przy tym jedynie 1/6 białymi!) ogromnie mnie zdołowały. Jestem jednak szachistą, który wyniki ma często sinusoidalne, także liczę na to, że po tych słabszych wynikach, które - mam nadzieję - czegoś mnie nauczyły, przyjdą lepsze dni. Ostatnio na rozgrywkach drużynowych grałem całkiem nieźle i mam nadzieję, że tę tendencję utrzymam. Mogę w każdym razie zapewnić, że faza zwątpienia dobiegła już końca i teraz z niecierpliwością czekam na możliwość szachowej rehabilitacji.

K.J: Miło mi to słyszeć. Zanim zapytam Cię o twoją ocenę szans kadry na Olimpiadzie, chciałem poznać twoje zdanie o kwestii, która wzbudza ostatnio duże kontrowersje, a mianowicie: kryteria doboru kadry narodowej. Jedni uważają że jest ok. Drudzy sądzą, że ranking oraz sam wynik z  Mistrzostw Polski, nie oddaje do końca aktualnej siły gry kadrowiczów. Opowiedz o twoich odczuciach na ten temat...

M.B: Temat kryteriów doboru, czyli regulaminu, powraca co roku. Mam wrażenie, że niektórzy z dyskutantów krytkują każdy system, nie ważne jaki jest. Najgorzej jak do drużyny załapie się znienawidzony w Internecie Bartek Macieja - wtedy to już w ogóle jest skandal.
Tymczasem sprawa jest prosta, albo trudna - jak kto woli. Nie ma systemu idealnego, zawsze są jakieś "ale". System, który obowiązuje teraz, tj. mistrz, wicemistrz (jeśli jest w krajowym top 10) + 2 z rankingu + kolejny z rankingu bądź nominacja v-ce prezesa oraz trenera, jest bez wątpienia sprawiedliwy. Ja preferuję - z punktu widzenia sprawiedliwości - totalny automat, bo wtedy wszystko jest przejrzyste.
Jednocześnie jednak zgadzam się, że dla tzw. dobra drużyny lepiej jest, gdy skład dobiera np. trener. Z doświadczenia (poprzedni Zarząd pod dowództwem prezesa Janusza Wody) mogę jednak powiedzieć, że system mistrz + czterech z nominacji trenera, kończy się nie tyle merytorycznym doborem składu, a dyskusjami w Zarządzie typu "kogo lubimy a kogo nie". Myślę, że przy obecnym Zarzadzie system "wybieralny" miałby więcej sensu, ale wiadomo, że ktoś czułby się poszkodowany, że odpadł z drużyny przy zielonym stoliku. Ponadto, lepiej tworzyć regulaminy na lata, a nie zmieniać je co roku. Gorzej, że u nas się regulaminów nie szanuje - ludzie myślą, że to tylko papierek, który można olać. No, ale taki jest stosunek do prawa w Polsce w ogóle.
Jak powinny wyglądać powołania - nie wiem. W każdym kraju jest inaczej. Myślę, że u nas kruszenie kopii nie ma wielkiego znaczenia - czy pojedzie na drużynówki Bartel, Gajewski, Mitoń, Soćko czy Świercz to naprawdę nie ma większego znaczenia - to wszystko zawodnicy podobnej klasy. Ważne, żeby zawsze jechał Radek Wojtaszek, bo to jednak ktoś z innej ligi.

K.J: Jeśli chodzi o Radka Wojtaszka, to nie ma co do tego żadnej wątpliwości, a wracając do twojej odpowiedzi, to każdy kij ma dwa końce i na przykład sam sobie zadaję to pytanie, że jeśli nie ci wymienieni przez ciebie, to kto? Przyznam się, że nie zauważam wielkich "ruchów tektonicznych" od dołu, nikt się do Was nie dobija od dawna, poza Darkiem Świerczem...

M.B: To prawda i nad tym trzeba oczywiście dłużej się zatrzymać. To jest temat rzeka, ale największym problemem nie jest brak talentów (choć i tutaj można zauważyć w ostatnich latach pogorszenie jakości szachowego "narybku"), ale perspektywy w szachach seniorskich. Jeśli obiecujący junior widzi, że seniorzy z obecności w kadrze nie mają wiele, to po prostu szachy zostawia. Zawsze będę winił Zarząd Janusza Wody o utracenie czterech wielkich talentów, tj. Morandy, Czarnoty, Olszewskiego oraz Tomczaka. Gdyby Ci zawodnicy mieli jakąś zachętę do wyczynowego uprawiania szachów, gdyby widzieli, że bycie kadrowiczem coś daje, może wówczas związaliby swoją przyszłość z szachami, a my mielibyśmy z nich pociechę - bo czego jak czego, ale talentu, umiejętności, a nawet ochoty do pracy im nie brakowało. Jednak okres 2005-2009, to okres ciągłego atakowania naszej czołówki, to okres, w którym mało kto grał w MP, okres w którym wiele osób rezygnowało z kadry. Dlatego właśnie teraz mamy dziurę - zmarnowaliśmy wówczas może nie pokolenie, ale na pewno kilku fajnych zawodników. Sam pamiętam, że kiedy zaczynałem studia miałem rozterki czy grać w szachy czy nie. Gdyby nie zaskakujący triumf w MP 2006 i późniejszy szybki progres rankingowy, także zapewne rozstałbym się z szachami. Perspektywa walk z tamtym zarządem była naprawdę mało zachęcająca...

 K. J.: Tak, ja również pamiętam ten okres. Zaczynałem wtedy rozeznawać  się w sytuacji w szachach, pamiętam też Mistrzostwa Polski, gdzie pierwszą nagrodą było 10 tys. zł. Pierwsze wrażenie dla kogoś absolutnie "z zewnątrz" było nie tyle niezbyt zachęcające, co po prostu odrzucające.

 M.B: Myśle, że pieniądze - choć są ważne - nie są główną sprawą. Ważny jest też stosunek do tego co się robi w Związku, jakie ma się priorytety, no i czy się szanuje środowisko i zawodników. Wówczas tego nie było.
Choć obecnie w PZSZach nadal jest bardzo dużo do poprawienia, to przynajmniej zawodnicy nie czują się jak piąte koło u wozu, co wcześniej było nagminne. Widać, że ktoś stara się nam pomóc, ktoś interesuje się naszymi zawodnikami, komuś zależy na tym by było lepiej. Wcześniej głównym zagadnieniem dla Zarządu było to komu dokopać, komu przyznać intratną imprezę i jak najlepiej na niej zarobić, a najlepiej ją jeszcze posędziować. To naprawdę było deprymujące.

K.J: No więc właśnie. Przyszło lepsze o tyle, że tamte czasy były takie, że nie mogło już być gorzej. Trzeba być skrajnie nieobiektywnym, by nie zauważyć różnicy w nagrodach, we współpracy ze sponsorami, w ogólnym wrażeniu jakie sprawia PZSZach, jednak zajmijmy sie tym jak rozwiązać sprawę młodzieży, która widząc los czołówki, nie ma "parcia" by dopaść was wreszcie na czołowych miejscach. Jakie Ty byś widział rozwiązania, był młodzież nie musiała hamletyzować: "iść w te szachy czy nie iść", "zająć się tym na poważnie czy nie"?

M.B: Myślę, że należy pracować z rodzicami i to u podstaw. Jeśli przekonamy rodziców do tego, że szachista to normalny zawód, a nie tylko zabawa, to jest realna szansa na to, że ktoś coś osiągnie. Tymczasem u nas mało kto jest w stanie postawić na szachy nawet w szkole podstawowej czy gimnazjum - szkoła jest na pierwszym miejscu. Niby to normalne, ale wiemy jak wielu nieprzydatnych rzeczy trzeba się wówczas uczyć. Natomiast czas, który można przeznaczyć na treningi przepada bezpowrotnie, a z nauczenia się czegoś o jamochłonach raczej nie zmienimy postrzegania świata.
Z rodzicem, który wspiera dziecko w wyczynowej grze w szachy można coś zrobić - bez niego jest to niemal nierealne. Dlatego z rodzicami, zwłaszcza tych bardziej utalentowanych dzieci, trzeba rozmawiać. Nie jest to jednak proste.
Z drugiej strony trzeba kreować gwiazdy, robić wydarzenia medialne, elitarne turnieje czy mecze. Ta druga sprawa jest trudniejsza i niestety pociąga za sobą konsekwencje finansowe. A w szachy mało kto chce inwestować, niestety.

K.J: Ów konfilkt interesów dość dobrze rozwiązano w USA, gdzie od wczesnej młodości dzieci są "specjalizowane" w kierunkach, które odpowiadają ich własnym idiosynkrazjom, jednak system edukacyjny jak mamy obecnie w Polsce, musi stać w jawnej opozycji do profesjonalnego podejścia do dyscyplin uprawianych od najmłodszych lat. Masz rację, suma wiedzy jaką wynoszą maturzyści jest całkowicie nieprzydatana, a cały sytem edukacyjny to tylko test na dobrą pamięć. A więc zaczekamy trochę, zanim rodzic przestanie się bać czy dziecko "idące w szachy" sobie poradzi, oraz zreformuje szkoła, która nie będzie przeszkadzać we wszechstronnym rozwoju dzieci i młodzieży. Widać, że to trudny problem i gotowych odpowiedzi na to nie ma.
  Przejdźmy do tego, co kibiców interesuje chyba najbardziej. Jak oceniasz Wasze szanse w Istambule?

M.B: Kibice lubią wierzyć w walkę o medale. W przypadku pań ta wiara nie jest pozbawiona podstaw, w przypadku panów to wiara w cuda. Bądźmy realistami, nasze szanse na podium są czysto teoretyczne. Owszem, teraz przy zmianie punktacji na małe punkty, na podium można się wdrapać nawet po wysokiej wygranej w ostatniej rundzie i na pewno z uwagi na to, będziemy się starali zachować siły do samego końca, ale jeśli spojrzymy na takie potęgi jak Rosja, Ukraina, Armenia, Azerbejdżan to musimy sobie zdać sprawę, jaki dystans nas od nich dzieli. A przecież to tylko kilka z najlepszych drużyn. My niezmiennie będziemy starać pokazać się z jak najlepszej strony, co ostatnio udaje się całkiem nieźle, bo od 2009 roku za każdym razem przynosimy wyższe miejsce niż nasz numer startowy. Jak pamiętamy, w Chanty-Mansyjsku w ostatniej rundzie walczyliśmy o podium z Węgrami, także jakiś potencjał jest. Tym razem mamy w zespole nową, świeżą krew i liczę na to, że Darkowi uda się dorzucić coś wartościowego do naszej ekipy.

K.J: Rzeczywiście przemawia przez Ciebie realista, ale znasz kibiców. Wiesz, że oni jak nikt potrafią elektryzować się na dane wydarzenie. Ja po cichu jednak liczę na bardzo dobry występ, ot natura kibica - taka trochę wbrew twardym faktom...

 M.B: Miło, że ktoś w nas wierzy, zawsze cieszy świadomość tego, że ktoś się przejmuje naszymi występami. Ja, mimo że jestem zawodnikiem, to jestem też zapalonym kibicem i także wierzę, że uda się coś "wyczarować". Lepiej jednak po prostu robić swoje i grać, a nie myśleć nie wiadomo o czym. W takich imprezach ważny jest start - ostatnio kilku z naszych zawodników miało kryzys, ważne zatem, by od początku złapać wiatr w żagle. Jeśli na starcie udałoby się zagrać dobry mecz z jakąś wyżej notowaną drużyną - wtedy możemy o coś powalczyć.

K.J: Mateusz, na koniec podziel się jeszcze ze mną i kibicami planami startów, które masz do końca tego roku. Co zamierzasz tuż po Olimpiadzie i w ostatnich miesiącach tego jubileuszowego, rubinsteinowskiego roku?

M.B: Po Olimpiadzie zagram polską ligę, bo na wrzesień przewidziano dwa zjazdy, czyli razem 6 partii. Następnie, wraz z Radkiem Wojtaszkiem, jedziemy na Klubowy Puchar Europy do izraelskiego Eilat w barwach drużyny z Nowego Boru. Bronimy na tej imprezie sensacyjnego trzeciego miejsca, a że się wzmocniliśmy Navarą i Sasikiranem (nasz skład wygląda teraz tak: Wojtaszek, Sasikiran, Navara, Laznicka, Bartel, Hracek) to znowu możemy powalczyć. Krótko potem, polecę na Memoriał Czigorina do St. Petersburga, a potem zapewne zagram coś jeszcze, ale nie jest to do końca rozstrzygnięte. No i oczywiście rozpoczną się ligi - niemiecka i czeska - więc parę weekendów spędzę na graniu w tych rozgrywkach.

K.J: A więc widzę, że grafik twój jest bardzo "dopięty", to dobrze. W takim razie pozostaje mi życzyć Tobie oraz kadrze samych pomyślnych szachowych wiatrów w Stambule! Dziękuje Ci Mateusz za rozmowę.

 M.B: Również dziękuję i mam nadzieję, że przyniesiemy kibicom, w tym Tobie, sporo radości w drugiej połowie roku!



6 komentarzy:

  1. Na Olimpiadzie startuje IBCA na zasadach państwa. W drużynie kobiecej wystąpią Anna Stolarczyk i Teresa Dębowska, a w męskiej zagra Piotr Dukaczewski. Informacji na portalach szachowych o tym żadnych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszy mnie, że na tej stronie pisze się z sympatią i pasja o szachach i szachistach. spotkałem niewielu ludzi ,którzy potrafią się cieszyć nawet z drobnych zwycięstw nawet z codziennych drobiazgów.
    Przeważa na innych stronach mrożący krew w żyłach nurt rozliczeniowy, żądający aby Mateusz Bartel lub Bartek Macieja robili to lub owo bądź tego nie robili.
    Przykładowo nasi juniorzy wygrali DME do lat 18 a dziewczyny były drugie. Ukazały się tytuły z wykrzyknikami i już.
    Kacper Piorun zrobił tytuł GM i to samo.
    Ani odrobiny ciepła i sympatii dla młodych ludzi, którzy starają się jak mogą. Może nie mogą lepiej.
    Jakże to wygodne tak sobie ponarzekać, skrytykować Bartla czy Wojtaszka bo to osoby publiczne. Ogólnie komuś nawrzucać

    OdpowiedzUsuń
  3. I mnie cieszy, że ktoś to zauważa. Ja całych tych różnych "frontów" ataku, a że to Ci na tamtych, a tamci na tych kompletnie nie rozumiem. Ja po prostu kocham szachy i chcę, żeby się wokół nich działo dobrze. A tych wykładów z Ustrzyk Dolnych nie da się zapomieć. Każdy kto był na tym kursie, opowiada jak się fajnie tego słuchało.. Zresztą dałem małe wspomnienia z tych dni. Czytał je Pan??

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak czytałem i bardzo mnie podbudowało, że nie gadam do ściany.
    Skupiam się głównie na treningu szachowym. Jak już kiedyś cytowałem rację miał prof. Sedlak, że " nawracanie osłów jest zajęciem oślim". Szkoda czasu.
    Życzę powodzenia we wszystkich przedsięwzięciach!

    OdpowiedzUsuń