Mateusz Bartel wykrakał mi chyba w swoim wpisie te "smartfony pod stołem" i pełny dom gości, gdy nie ma możliwości stałej obserwacji arcyważnych pojedynków w Londynie ;). Przez pierwsze dwie godziny, zdarzało mi się może nieco częściej niż zwykle wstawać od stołu, a to dorobić komuś herbaty, a to rzeczonego mazurka dokroić i w między czasie, w pokoju obok... tam gdzie laptop... robić krótkie przeglądy zachodzących sensacyjnych zdarzeń! Trzeba sobie jakoś radzić, powiedział baca i zawiązał buta dżdżownicą ;). Jednak to co najważniejsze w rundzie przedostatniej, śledziłem już bardzo uważnie.
Moim zdaniem najbardziej znamiennym, był dzisiejszy występ Aroniana. Tutaj w pełni potwierdziły się moje słowa, że Ormianin przy tym poziomie stresu jest po prostu wyłączony z gry. Lewon nie wytrzymał napięcia ostatnich rund, a dzisiejsza partia, była kolejnym odzwierciedleniem jego emocjonalnej degrengolady. Na finiszu rozsypał się ten sympatyczny arcymistrz, a jego gra stała się prawie tak samo niestabilna jak Wasilija Iwanczuka. I co potrafią nerwy zrobić z człowiekiem? Nie wiem dokładnie, czy w ogóle jest i jak wygląda, współpraca arcymistrzów elity światowej z psychologami sportu, ale przynajmniej części (Aronianowi obowiązkowo) przydałaby się intensywna praca ze specjalistami od umiejętności opanowania stresu w decydującach momentach turniejów oraz partii. Inne dyscypliny psychologów sportu mają prawie "z urzędu" do dyspozycji, niekiedy 24 godziny na dobę, w szachach zawodnicy często sami sobie są psychologami, a to częstokroć prowadzi na manowce. Aronian zachowywał się i grał nadpobudliwie i przesadnie emocjonalnie. Moim zdaniem tym się zdyskwalifikował w turnieju londyńskim...
Włodzimierz Kramnik i Borys Gelfand zagrali szaloną, choć nasyconą wieloma niedokładnościami partię, która koniec końców, zakończyła się wynikiem nierozstrzygniętym. Obserowowałem obu arcymistrzów na podglądzie i o ile Gelfand z całą, właściwą mu ekspresją - "spaniem", zakrywaniem głowy, oczu, gwałtownym wstawaniem od stołu, wychylaniem do dna kolejnych "stakanów" napitku, nie zadziwił mnie specjalnie, gdyż to u niego "norma", to Kramnik zaskoczył mnie swoim rozchwianiem, gestykulacją itd. Z takiej analizy behawioralnej można wiele wyczytać. Tutaj okazało się, że dość dobrze korelowała z poziomem tej rozgrywki. Emocje, emocje, emocje...
Pojedynek Radżabowa z Carlsenem był kolejną wielka epopeją Wikinga, który wygrał, choć wygrać nie powinien. Przy tych słabościach, nie było wielkich szans na zwycięstwo i obrona była względnie prosta, ale Carlsen to przede wszystkim praktyk. Dość szybką grą wpędził Azera w potworny niedoczas i ten musiał grać niezwykle dokładnie, będąc na sekundach. Pozycja po pewnym czasie rozerwała się i rozsypała jak źle ustawiony domek z kart. To kolejny pojedynek w Londynie, który kończy się w końcówce. Właściwie można zaryzykować stwierdzenie, że końcówki miały poważny "wkład" (sposób ich rozgrywania przez kilku arcymistrzów) w określenie przyszłego, ostatecznego układu w tabeli. Ja w dalszym ciągu nie rozumiem tego sporu naszych mistrzów, dotyczącego tego co jest obecnie ważne, czy też mniej ważne - debiut, czy końcówka. Okazuje się, że aby być arcymistrzem kompletnym trzeba każde stadium partii grać perfekcyjnie. Oczywiście, w tych czasach numerem jeden siłą rzeczy musi być debiut, to bez dwóch zdań, ale Londyn dobitnie pokazuje, że odpuszczenie sobie jakiegoś stadium gry, może być tragiczne w skutkach. A trzeba dodać, że końcówki rozgrywa się zwykle na o wiele większym wyczerpaniu fizycznym niż debiuty. Końcówki przeliczyły komputery wzdłuż i wszerz, ale jak się okazuje nie zostały do końca "przeliczone", przetrawione przez tych największych naszych czasów. A co jest kilka poziomów niżej? Jak grają końcówki zawodnicy niższych szczebli? Ciekawe pytanie, prawda? Już na zakończenie tego wątku polecam książkę autorstwa Michalczyszyna i Stecko - "Magnus Carlsen - Mozart Szachów". Tam autorzy pokazują jak Carlsen, czując, że jeszcze nie gra koncówek na odpowiednim poziomie, zaczął intensywne studia nad nimi oraz efekty tych treningów. Dziś mieliśmy okazję zobaczyć, że nad "endszpilem" popracował dobrze.
Rozgadałem się znów. Jak zwykle zresztą ;). Jutro ostatnia, decydująca runda. Liczy się tylko Kramnik i Carlsen. Emocje osiągną swoje apogeum i z tego powodu może dojść do rzeczy nieoczekiwanych. Nie mogę nic pewnego powiedzieć jak na ten moment. Carlsen dostaje białymi Swidlera, który będzie świeższy, gdyż stosunkowo szybko uporał się dziś z Iwanczukiem. Właśnie Iwanczuk będzie miał okazję znów porządnie "zamieszać", gdyż zagra białym kolorem z Kramnikiem. I bądź tu mądry i pisz wiersze;). Ja już nie wiem nic. Nic a nic. Czekam na jutrzejsze rozstrzygniecia i szykuję się na wspaniałe zakończenie tego turnieju, którego na pewno nie zapomnę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz