Na pół godziny przed rozpoczęciem czwartej rundy było tak: niebo czyste, absolutnie niebieskie, gdzieś w oddali, na horyzoncie piętrzące się leniwie cumulonimbusy. Cisza, spokój. Nic nie zapowiadało tego, co zdarzyło się za kolejnych trzydzieści minut, czyli w momencie uruchomienia zegarów w Legnicy. Nagle, tuż przed piętnastą, niebo gwałtownie zasnuło się ciężkim ołowiem, zaczęło się błyskać, grzmieć i trzaskać tak, że przezornie wypiąłem całą elektronikę z gniazdek. Pomyślałem sobie w tej chwili mrocznej: "Ach tak! W wyższych partiach zakłócenia burzowe! Trzeba uważnie przyjrzeć się tej rundzie, bo coś mi się zdaje, że zadudni, trzaśnie i walnie, że hej!" Po mniej więcej piętnastu minutach owa dziwna pogodowa fantasmagoria zniknęła, rozwiała się i nie pozostał po niej nawet ślad oprócz zmoczonych liści w pobliskim sadzie...
Czwarta runda w Legnicy była dla Biało-Czerwonych jak te dość zaskakujące zakłócenie pogodowe w okolicach mojego domostwa. Wiele partii zapowiadało się bardzo ciekawie, napięcie rosło, w kilku miejscach naprawdę spadły błyskawice i zagrzmiało, jednak większość pojedynków zakończyła się pokojowo: chmury się rozstąpiły, wyszło słońce, lazurowe niebo.
Bartoszowi Soćko nie udało się przebić reprezentującego Turcję Aleksandra Ipatowa - była to szachownica najwyższa z tych na której zasiadł w rundzie czwartej Polak. Zremisował również Wojciech Moranda, z nie byle kim jednak, gdyż naprzeciwko naszego reprezentanta zasiadł sam Wladimir Potkin. A więc również, krótkie spięcie i zaraz po nim kawałek błękitu nieba. Partia szachów bardzo mi przypomina burzę z wyładowaniami, podobną do tej, która mnie zaskoczyła tuż przed rundą. Remis jest wszystkim tym co po i też może smakować. Zremisował chyba najdłużej grający z Polaków Grzesiek Gajewski, który próbował szans w końcówce wieżowej cztery piony na trzy na jednym skrzydle, ale bezskutecznie - przeciwnicy podpisali remis w 83 posunięciu przy dwóch nagich królach. Kolejne remisy padły w partiach: Cyborowski - Istratescu, Jaracz - Dubow, Ardelaean - Mitoń.
Jednak pojedynek Mateusza Bartla z Bartem Michielsem był burzą co się zowie, która nie zakończyła się dla przeciwnika Polaka dobrze - chmury się nie rozstąpiły, błyskawica dosięgła celu. To cenne, a co ważne, szybkie zwycięstwo brązowego medalisty MP.
Bardzo ciężki pojedynek stoczył czarnym kolorem Jasiek Duda z Armanem Pasikianem. Jasiek do samego końca zachował zimną krew w końcówce, a wszystkie jego posunięcia były silne, ideowe i miały głęboki sens. Bardzo mi się podoba gra Jaśka w Legnicy. Robi swoje, bije się z każdym i do samego końca. Jestem realistą i wiem jaka "paka" zjechała do "Małej Moskwy", jednak gdyby nasz talent podobnie sobie poczynał do końca turnieju, mógłby ten turniej być dla niego czymś więcej, niż tylko doskonałym sprawdzianem. Kto wie jak to się dla Jaśka zakończy? Kibicujmy i oglądajmy uważnie co robi ten junior.
Na ogromne wyrazy uznania zasługuje Kamil Stachowiak, który ograł samego Kiryła Georgiewa z Bułgarii... Uwaga, przerywam na moment tę wyliczankę, gdyż są już kojarzenia i to kojarzenia świetne! Jutro Mateusz Bartel zagra z Baadurem Jobawą, Bartek Macieja z Borisem Grachewem, Tomek Markowski z Dmitrijem Jakowienką (!!), a Wojtek Moranda z Motylewem. No i jak? Podoba się wam?;) A więc, fantastyczne pojedynki przed nami i to wszystko na naprawdę wysokich stołach. Ostrzę sobie zęby na jutrzejszą rundę i czekam na nią z wielką niecierpliwością. Jutro prawdopodobnie gwałtowne nawałnice nie zakończą się w tak wielu przypadkach lazurowym nieboskłonem. Ale, czyż my, kibice, przypadkiem nie czekamy na podobne, krwawe rozstrzygnięcia??
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz