Romuald nie miał pamięci do dni, dat, ale doskonale
zapamiętał pierwsze spotkanie z „K”, za szachownicą. Zagrał wtedy obronę „caro-cann”
i przegrał bez walki. Właściwie to nie była partia szachów. Przypominało to
raczej egzekucję. Utkwił mu w pamięci (takie obrazy najdłużej się pamięta) „K”, który po tej partii w dalszym ciągu mu nie odpuszczał, nie odstępował na
krok, obracał niczym jastrząb ogłuszonego gołębia.
- Dlaczego zagrałeś „caro-cann”? – następował „K” na Romualda.
- Panie, daj mi pan spokój! Wygrałeś pan? To czego pan jeszcze
chcesz!? – bronił się Romuald.
- Ty się boisz szachów jak grasz takie debiuty! Sycylijka, to
jeszcze bym zrozumiał, ale jakaś „karoca”!? Odważni grają sycylijkę, „caro-canna”
grają tchórze.
- Panie idź pan stąd. Zgłoś pan wynik!
- Daj pan spokój! Źle pan grałeś! Ani jednego dobrego ruchu. W ogóle pan nie umiesz grać
w szachy!” – pastwił się „K” nad Romualdem.
Choć Romuald poczuł się urażony do głębi zachowaniem „K”, pocieszał się w duchu, że nie należał do wyjątków. „K” gnębił każdego, a największe razy przyjmowali ci,
którym udało się ograć „K” (rzadka rzecz, gdyż „K” był naprawdę niezłym
szachistą). Wtedy snuł się za takim wygranym nieszczęśnikiem bez przerwy,
usiłując wykazać mu, gdzie miał wygraną.
„K” wiedział wszystko
najlepiej i nie znosił wielogłosu, gdy się wypowiadał na temat szachów. Na przykład analizowano jakąś pozycję – „K” oczywiście dokładnie
wiedział, jak powinno się ją dalej rozegrać. Jeśli ktoś nieśmiało zaczynał oponować, „K” piorunował go spojrzeniem, wyśmiewał i szybko wykazywał ignorancję śmiałka. Na turniejach trzymano się od niego z daleka – mało kto chciał przystanąć na pogawędkę z „K”. Jeśli
już ktoś był świadkiem takiego obrazka, było więcej niż pewne, że rozmówca „K”
jest jednocześnie jego ofiarą. „K” był zakałą szachowego bractwa, znienawidzony za swoją arogancję, chamską bezpośredniość, która szła o lepsze z
butą.
Romuald przyjął ten cios, a będąc świadkiem innych, podobnych
sytuacji, stawał się coraz bardziej zawzięty. Na początku myślał, żeby odegrać się w jakiś sposób na „K” tylko za siebie, za wszystkie te zniewagi, które od niego doświadczył. Z
czasem chciał się zemścić za wszystkich, których „K” poniżył. W pewnym momencie pragnienie zemsty stało się w nim tak mocne, że gdy budził się rano, pierwszym obrazem, który tworzył się w jego umyśle (sytuacja często spotykana u zakochanych) była postać „K”. Każdą wolną
chwilę, poświęcał na obmyślanie planu zemsty na człowieku, którego znienawidził.
Przeszukiwał ogłoszenia o nadchodzących turniejach tylko pod kątem tego, czy „K”
bierze w nich udział. Gdy „K” był zapisany, a grywał bardzo często, Romuald
zapisywał się również. Założył sobie nawet zeszyt, w którym rozpisywał, analizował wszystko to, co dotyczyło „K”. Nie udało mu się jednak znaleźć idealnego sposobu, aby go upokorzyć…
Romuald wpadł w pewien rodzaj transu. Szachy przestały się
dla niego liczyć i nawet tego nie zauważył.
Romuald zjawił się na sali gry jako jeden z pierwszych. Dawno temu, żył takimi momentami. Teraz usiadł z boku i czekał, aż zacznie się turniej. "K" przyjechał w ostatniej chwili, nawet odrobinę się spóźnił. Na widok "K" Romualdowi błysnęło w w głowie - "A więc, jesteś!". Rozpoczął się turniej. Romualdowi zupełnie zawody nie szły. Po pięciu rundach miał dwa punkty, ale zupełnie się tym nie przejmował. Zyskał dzięki temu status uważnego obserwatora. W czasie partii myślał nawet - "Erynie, pomóżcie, proszę, bądźcie dziś dla mnie łaskawe".
W ostatniej rundzie Romuald grał na dalekim, 22 stole. Przed rozpoczęciem, zdążył zauważyć "K", usadawiającego się przy trzecim stoliku. "A więc, jeśli wygrasz, będziesz w nagrodach", pomyślał. Romuald zupełnie nie potrafił skoncentrować się na swoim pojedynku. Pod koniec rundy zauważył, że wokół trzeciego stolika tworzy się duże zbiegowisko. "Jak u Girarda, dwóch się bije i od razu reszta zamyka ich w pierścieniu. Remisować" - pomyślał. Romuald zaproponował remis przeciwnikowi, który zgodził się bez namysłu. Szybko udał się w kierunku trzeciego stołu, z trudem przedarł się przez gęsty tłum gapiów i zobaczył taki oto widok. Z jednej strony siedział "K", wyprostowany, z rękami splecionymi na piersiach, triumfalnie rozglądający się dokoła. Z drugiej przeciwnik, zgarbiony, z pierwszymi zwiastunami rezygnacji na twarzy. Na szachownicy stała skomplikowana pozycja. "K" miał dwa wolne, zaawansowane piony, jego przeciwnik kilka aktywnych figur. W pewnym momencie "K" wystrzelił palcami, jak z rewolweru, w kierunku swoich dwóch, złączonych pionów, mówiąc:
-Dwa samce, oba kotne, za chwilę święto Przemienienia Pańskiego!
Czas upływał. Romuald zebrał się w sobie i zaczął szybko analizować. Jedyną szansą był matowy atak, ale czy z tego co zostało na szachownicy, da się zbudować coś konkretnego? W pewnym momencie zrobiło mu się zimno. Tak!! Zdjąć skoczka z linii strzału gońca, nawet go poświęcając, potem ofiara hetmana na "h2" i wieża z "a6", poprzez szacha z pola "h6", matuje na "h1".
Romuald nachylił się i wyszeptał przeciwnikowi "K" do ucha.
-Zostaw te piony. Zabierz konia z "d5", ofiaruj hetmana na "h2". Resztę znajdziesz.
"K" zamarł na chwilę, poczerwieniał na twarzy i zawołał.
- Sędzia, sędzia, tutaj prowadzone są niedozwolone rozmowy!
Romuald jeszcze raz spotkał się wzrokiem z przeciwnikiem "K" i spojrzał na skoczka na "d5" w ten sposób, jakby chciał powiedzieć bez słów: "No zabierz. Zdejmij go stąd!".
Romuald zobaczył jeszcze przeciwnika "K", poświęcającego skoczka na "c3" i zaczął się przeciskać przez tłum ku wyjściu. Idąc szybkim krokiem usłyszał jeszcze urywki sprzeczki, podniesiony głos "K" i końcowe orzeczenie sędziego "Nie widzę powodów. Kontynuować grę." Romuald stanął w drzwiach i czekał. Nie chciał zbyt szybko rozstawać się z tą sytuacją. Zbyt długo czekał na ten moment. Wreszcie partia zakończyła się, "K" przegrał. Tłum zaczął falować, w końcu wypluł "K", który prawie krzyczał - "Gdzie on jest? No gdzie on jest??". Wreszcie zauważył Romualda przy drzwiach i zaczął iść szybko w jego kierunku.
Gdy już był blisko, Romuald pomyślał nawet, że nie ruszy się z miejsca. "A złap mnie nawet, rozszarp. Teraz mi nie zależy, gdy już wypadłeś z nagród!" Jednak, gdy "K" był o jeden krok od Romualda i wyciągał w jego kierunku ręce, zadziałał zwykły instynkt. Romuald pchnął drzwi i wybiegł przed budynek. Biegł, biegł coraz szybciej, a z jego piersi wydobył się dziki okrzyk radości. "Wykonało się!".
Mały, Szary Człowiek zakończył swoją opowieść. W pokoju zrobiło się cicho. Wyjrzałem za okno. Za lasem, na horyzoncie, chmury rozerwały się i niebo zaróżowiło się. Słońce niczym podłużny, pomarańczowy sopel, zachodziło powoli. Zanosiło się na zmianę pogody.
-Czy mogę cię jeszcze o coś zapytać? - przerwałem ciszę.
- Pytaj, póki jest czas.
-Co się stało dalej? Jak się ułożyło dalej Romualdowi w związku z Lilianą? Czy wiadomo coś więcej o "K"?
- Romuald dowiedział się kilka dni później, że "K" od dłuższego czasu nie miał stałego zatrudnienia. Imał się wielu prac. Kopał studnie, stróżował za kilka złotych za godzinę na parkingach, roznosił nawet ulotki. Ważne były też dla niego dochody z wygranych na turniejach. Miał bardzo chorą córkę, która czekała na zabieg, który nie był refundowany. Podobno liczył się czas i każdy grosz.
- A co się stało z Lilianą?
- Za jakiś czas do Liliany również dotarły wieści o tym, jak postąpił Romuald. Pewnego dnia, gdy wrócił z pracy, zastał pustą szafę i list pozostawiony przez Lilianę na sekretarzyku. Napisała w nim, że odchodzi i żeby jej nie szukał.
- Czy to ty jesteś tym Romualdem z opowiadania? - zapytałem.
- To chyba raczej nie była trudna zagadka.
- Słuchaj, co ja mogę dla ciebie zrobić? Jest jakiś sposób, by przywrócić cię do twojego świata?
- Mojego świata? Raczej resztek, które z niego pozostały. Może jeśli zmieniłbyś motywy swojego postępowania dzięki naszej tu rozmowie, byłaby szansa, bym wrócił do swojego świata...
- Cóż, nie obiecuję, że w pełni zmienię motywy swojego postępowania, to bardzo trudne, ale na pewno będę pracował nad tym intensywniej niż zwykle. Przyznam, że dałeś mi do myślenia. I to bardzo.
Zrobiło się późno. Umówiłem się z Szarym Człowiekiem, że może spać w mojej szufladzie, że jutro zastanowimy się co dalej. Pożegnaliśmy się i udaliśmy się na spoczynek. Rankiem rozglądałem się po mieszkaniu jednak nie znalazłem go. Otwierałem szafki, szafy, komody, szuflady - wszędzie pusto, tylko sterty papierów, które należało uprzątnąć. Co się stało z małym, Szarym Człowiekiem? Czy udało mu się wrócić do swojego świata? Czy zaczął wszystko od nowa? Na te pytania nie znam odpowiedzi...
Mały, Szary Człowiek zakończył swoją opowieść. W pokoju zrobiło się cicho. Wyjrzałem za okno. Za lasem, na horyzoncie, chmury rozerwały się i niebo zaróżowiło się. Słońce niczym podłużny, pomarańczowy sopel, zachodziło powoli. Zanosiło się na zmianę pogody.
-Czy mogę cię jeszcze o coś zapytać? - przerwałem ciszę.
- Pytaj, póki jest czas.
-Co się stało dalej? Jak się ułożyło dalej Romualdowi w związku z Lilianą? Czy wiadomo coś więcej o "K"?
- Romuald dowiedział się kilka dni później, że "K" od dłuższego czasu nie miał stałego zatrudnienia. Imał się wielu prac. Kopał studnie, stróżował za kilka złotych za godzinę na parkingach, roznosił nawet ulotki. Ważne były też dla niego dochody z wygranych na turniejach. Miał bardzo chorą córkę, która czekała na zabieg, który nie był refundowany. Podobno liczył się czas i każdy grosz.
- A co się stało z Lilianą?
- Za jakiś czas do Liliany również dotarły wieści o tym, jak postąpił Romuald. Pewnego dnia, gdy wrócił z pracy, zastał pustą szafę i list pozostawiony przez Lilianę na sekretarzyku. Napisała w nim, że odchodzi i żeby jej nie szukał.
- Czy to ty jesteś tym Romualdem z opowiadania? - zapytałem.
- To chyba raczej nie była trudna zagadka.
- Słuchaj, co ja mogę dla ciebie zrobić? Jest jakiś sposób, by przywrócić cię do twojego świata?
- Mojego świata? Raczej resztek, które z niego pozostały. Może jeśli zmieniłbyś motywy swojego postępowania dzięki naszej tu rozmowie, byłaby szansa, bym wrócił do swojego świata...
- Cóż, nie obiecuję, że w pełni zmienię motywy swojego postępowania, to bardzo trudne, ale na pewno będę pracował nad tym intensywniej niż zwykle. Przyznam, że dałeś mi do myślenia. I to bardzo.
Zrobiło się późno. Umówiłem się z Szarym Człowiekiem, że może spać w mojej szufladzie, że jutro zastanowimy się co dalej. Pożegnaliśmy się i udaliśmy się na spoczynek. Rankiem rozglądałem się po mieszkaniu jednak nie znalazłem go. Otwierałem szafki, szafy, komody, szuflady - wszędzie pusto, tylko sterty papierów, które należało uprzątnąć. Co się stało z małym, Szarym Człowiekiem? Czy udało mu się wrócić do swojego świata? Czy zaczął wszystko od nowa? Na te pytania nie znam odpowiedzi...
I jaki morał z tej trylogii?
OdpowiedzUsuńI wogóle o co tu chodzi? Po co ta trylogia była tu zamieszczona?
OdpowiedzUsuńMoją odpowiedzią na oba pytania jest ostatnie zdanie z tejże trylogii.
OdpowiedzUsuńWynika z nich, że KJ sam nie wie po co zamieścił tą trylogię. Proponuję aby Autor blogu opisał inne rzeczy, np. historię swojej przygody z szachami, opowieści ze szkoleń czy zgrupowań, itp.
UsuńProponuję mniej poetycznej filozofii, a więcej ciekawych opowieści z życia realnego.
OdpowiedzUsuńPropozycja przyjęta :).
UsuńDobry pomysł. Jakieś dykteryjki szachowe, swoje wspomnienia, itp.
UsuńJa nie mam zastrzeżeń do zawartości bloga. Zresztą: wolność Tomku w swoim domku. Myślę, że Pan Krzysztof nie powinien temperować swoich literackich zapędów, bo my wszyscy, czytelnicy tego bloga, tylko na tym stracimy.
OdpowiedzUsuńŁukasz
Chyba nikomu to nie powinno przeszkadzać, że od czasu do czasu pojawiają się teksty poetyckie czy filozoficzne. Przecież nie tylko posunięciami żyjemy, nie tylko analizą pozycji.
OdpowiedzUsuńAle żeby chociaż było wiadomo o co chodzi w tych tekstach filozoficznych.
UsuńPoza tym, to nie jest żadna filozofia. Nadużycie terminu.
UsuńA wyobraźnia?
OdpowiedzUsuńA to jest blog dla marzycieli?
UsuńPrzecież nie musisz czytać. Internet jest pełen blogów i zawsze coś znajdziesz. Albo sam załóż bloga.
OdpowiedzUsuńO poezji to niech pisze poeta ,o filozofii-filozof .A szachista-o czym powinien pisać?.Nic dziwnego że póżniej słabo grają -jak się zajmują nie tym czym powinni.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem w czym problem - jak mnie się coś nie podoba, nie czytam tego i już - proste.
OdpowiedzUsuńTo nie jest rozwiązanie problemu.Kierując się tą zasadą to ja niczego bym nie czytał-bo mnie mało co się podoba.To nie chodzi tylko o Pana blog-ale inne też są do bani.Ludzie z reguły piszą nie na temat.Może dlatego że nie wiedzą co mają pisać i piszą -jak to mówią "od rzeczy"
OdpowiedzUsuńJest - po prostu wchodzi pan na bloga, widzi, że artykuł jest do bani i wychodzi pan. To jaką pan strawę duchową przyjmie zależy tylko od pana.
OdpowiedzUsuńJeszcze jeden frustrat, któremu nic się nie podoba i ktoś ma spełniać jego zachcianki, zresztą nie wiadomo jakie. Rozwiązanie problemu...Hm , ciekawe postawienie sprawy. człowiek stwarza sam problemy i chce aby inni je rozwiązywali. A to ci dopiero!
OdpowiedzUsuńSkoro Pan pisze bloga -to należy się z tym liczyć że komuś to może się nie podoba i skrytykuje to.Pan ma przyjąć krytykę -jak to mówią "na klatę"-a nie krytykować -krytykującego.Ktoś pisze i ktoś to czyta-proste jak drut.
UsuńCiekawa logika. Może się Panu nie podobać a mnie się podoba i jeszcze paru innym osobom. I co dalej? Dlaczego ktoś miałby się zmieniać z takiego powodu?
UsuńAleż ja przyjąłem krytykę i wiem, że się panu nie podoba to co piszę. Pisze pan, że jest do bani ale nie podaje dlaczego do bani - jeśli bym się zorientował co konkretnie się panu nie podoba, może bym poprawił to i owo, a tak wiem tylko tyle, że się panu nie podoba. Poza tym opowiadanie jest jakl najbardziej na temat, bo szachy są w jego punkcie centralnym.
OdpowiedzUsuńTak rozumując, to możnaby tu zamieszczać całą polską twórczość beletrystyczną, pod warunkiem że przynajmniej raz pojawiłoby się w niej słowo "szachy".
UsuńZwykłe, bezsensowne pitolenie po próżnicy. Jeśli usłyszę do rzeczy krytykę zamieszczę, ale na takie gaworzenie to daruj pan, ale będę to kasował od razu bo szkoda czasu.
Usuńświetny pomysł z tym kasowaniem komentarzy ! Popieram. Mają czytać to co im się daje,i za dużo nie dyskutować .
UsuńNiech dyskutują ale z sensem. Gość od któregoś tam komentarza pisze, że mu sie nie podoba i że powinienem przyjąć krytykę na klatę.Ale co to za krytyka - wyrażenie dezaprobaty? No ok to już wiem, ale co konkretnie mu sie nie podoba - tego mimo moich starań w tym temacie nie dowiedziałem się. To ja mam gdzieś taką krytykę!
UsuńNo to możesz zrobić tak jak wspominałem poprzednio, daj jakieś dykteryjki szachowe, swoje wspomnienia z treningów, itp. Generalnie ludzie lubią takie rzeczy.
UsuńCoś pomyślę ;).
UsuńJa lubię ten blog właśnie za to, że jest taki jaki jest i nie widzę potrzeby reformowania go , choć zawsze można coś poprawić. Generalnie to nie wiadomo co ludzie lubią bo jak się okazuje to jednemu gościowi nic się nie podoba. A są ludzie , którzy "żywią" się plotką i sensacją i pisaniem głównie niepochlebnych opinii o polskich szachach . Wyssanych z palca a powtarzanych wielokrotnie aby stały się prawdą.
UsuńZnam też blog na którym doradza się każdemu co powinien zrobić ale nie widzi się swych własnych działań i ich konsekwencji. Może Panie K.K czas zacząć od siebie?
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego Pan do mnie pije. Jakie moje działania i jakie moje konsekwencje? Co mam zacząć od siebie? Przestać pisać tu? Przecież podałem konkretną propozycję dla Autora blogu - zamieszczenie dykteryjek szachowych i Jego własnych wspomnień z treningów, szkoleń, zgrupowań, itd. To są bardzo ciekawe rzeczy, i jestem na 95% przekonany że będą miały wielu czytelników. Ja też je z chęcią przeczytam.
UsuńTen sam Pan Krzysztof co zawsze ! Chciałoby się rzec niestety! Ten sam , który uważa, że piszę ostrzej niż Zb.Nagrocki a jego chamskie teksty nazywa, że mają specyficzny smaczek! Ano mają ale tej specyfiki raczej nie odda żadne pióro . Nie ma takich wulgaryzmów , które mogłyby to opisać.Powinien Pan wiedzieć jak Zb.Nagrocki nazwał Radka Wojtaszka. Oczywiście twierdził, że to koledzy tak o nim mówią. Niech się Pan ogarnie jak mawiają młodzi i przestanie pisać nie na temat. Proszę odpowiedzieć na kilka konkretnych pytań jakie Panu zadałem . A później wymagać czegokolwiek
UsuńNie chcę wdawać się w niepotrzebne utarczki słowne, ale pisze Pan tak, jakby nie pamiętał Pan o swoich wpisach, którym daleko do tego co Pan wymaga od innych. Poza tym zręcznie zboczył Pan z tematu. Powyżej pisałem o propozycji dla Autora blogu, jaką miało być zamieszczanie jego wspomnień z szkoleń, treningów, zgrupowań, itp. historii jego rozwoju szachowego. Z pewnością to by było ciekawsze i miało więcej czytelników niż "odbijanie piłeczki" w komentarzach.
UsuńA Pan zręcznie unika odpowiedzi na podstawowe pytania jakie postawiłem i nadal ciągnie wątek o czymkolwiek. Chodzi o to, że pan jak i J.K poprawia i poucza wszystkich. Niech pan sam zobaczy jak funkcjonuje , odpowie na pytania a wtedy być może...
Usuńzawsze jak dochodzi do konkretu to jest ta sama wymówka, że niepotrzebne utarczki itd. Proszę odpowiedzieć na początek na pytanie o" niszczenie" juniorów takich jak Wojtek Moranda i innych zdolnch. Jest to zarzut poważny i nigdy Pan się z tego nie rozliczył.
UsuńJak się komuś nie podoba to przecież nikt go do czytania nie zmusza.
OdpowiedzUsuńDocenić pracę autora jak widać jest trudno, krytyka przychodzi dużo łatwiej.
A ja bym takie widział takie opowiadanie jako pierwszą część książki szachowej. Jeśli będzie trzeba to chętnie przeczytam wersję roboczą i podam wskazówki co i jak można (należy) według mnie poprawić. Dodam, że chętnie także zakupię od autora wersję elektroniczną książki - chyba, że papierowa byłaby bardzo tania (ale znając życie - raczej tak nie będzie). Osobiście bardzo spodobało mi się to opowiadanie. I to nawet pomimo tego, że trzeba byłoby je trochę poprawić przed ostateczną wersją. Jednak widać bardzo duży potencjał autora, więc tylko biję brawo - krytykę (jeśli dostanę wersję do oceny i poprawki) chętnie podam prywatnie.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję Krzysztofie, że poważniej zastanowisz się nad napisaniem książki szachowej związanej z wątkiem szachowym. Masz tak dużo wiedzy, doświadczenia oraz umiejętności, że SZKODA by było nie wykorzystać tej szansy. Sam bym chętnie napisał taką książkę, ale u mnie z twórczym wymyślaniem wątków jest tragedia. Tak czy inaczej bardzo lubię czytywać książki o tematyce szachowej, które nie są książkami typowymi do nauki szachów.
Podać przykłady? Proszę bardzo - chociażby takie lektury mnie niesamowicie wciągają:
1) Chess Bitch - by Jennifer Shahade oraz 2) King's Gambit - Hoffman. Można by je przeczytać, zobaczyć w jakim stylu i klimacie są pisane... i spróbować coś podobnego samemu zrealizować. Jak coś to proszę pamiętać, że jestem jednym z pierwszych osób, które będą chciałby dostać wersje roboczą, aby pomóc w tym, żeby była prawie doskonała ;) :).
PS. Gratulacje za wytrwałość oraz za bardzo szeroką perspektywę spojrzenia. Pisanie o tak wielu różnych wątkach szachowych (z wielu perspektyw) uważam za SZTUKĘ. Nie za to co niektórzy szumnie zwą "kopiuj i wklej", lecz prawdziwą sztukę, która była ceniona już w starożytności i na dworach :).
Tomaszu dzięki słowa uznania, jednak ja jestem bardziej krytyczny w stosunku do tego co napisałem. Na szachach może się nie znam, na literaturze raczej tak, więc oceniam to jako grafomanię. Ot, rodziła się we mnie ta historyjka, więc trzeba było to nanieść na papier. Fakt, pisałem każdą z części nie więcej niż 2-3 godziny, bez specjalnych poprawek, ale to nie jest nic wielkiego.
Usuń