środa, 27 października 2010

"Kartki z Istambułu"



Jedyne o czym marzyłem to znaleźć jakiś niedrogi hotelik, zrzucić ciężki plecak i wskoczyć pod prysznic aby zmyć brud ostatniego tygodnia męczącej podróży autostopem przez dziesiątki nienajlepszych dróg Europy. Zmęczenie nie pozwalało myśleć racjonalnie. Przed oczami jako pamiątkę z dojazdu miałem obraz Belgradu, który nieśmiało podnosi się po wojnie z ruin i pewnie za kilka lat zakwitnie jak dawniej albo będzie jeszcze pięknieszy. Znikają powoli dziury w ścianach domów po pociskach moździeży. Wyburzona zostanie wkrótce reszta zrujnowanych budynków, które straszą pustymi miejscami po oknach i oberwanymi ścianami, z okolicznych lasów zabiorą wraki śmigłowców wojskowych w których dzieci bawią się "w wojnę". Z trudem wraca normalność, która jest zawsze lepsza od tylu mrocznych dni pełnych przemocy, strachu i niepewności jakie stały się udziałem mieszkańców Bałkanów.

Do Istambułu było już bardzo blisko. Pewien Turek obiecał przejechać na azjatycką stronę Istambułu przez jeden z mostów i tam miałem wysiąść w takim miejscu, by nie było daleko do promu. Gdy wysiadałem pożegnaliśmy się ciepło, dowlokłem się do portu i przepłynąłem przez Bosfor chłodzony wiatrem i siłą ciągu samego promu.




Po stronie europejskiej klucząc zabytkowymi uliczkami dotarłem w końcu do małej "Moonlight Pension", potargowałem się z właścicielem o cenę (wszak było jeszcze przed prawdziwym sezonem a mój pokój nie miał okna) i wreszcie nadszedł długo oczekiwany moment. Nie pamiętam ile chłodziłem się zimną wodą ale czułem jak wstępują we mnie nowe siły. Przygotowałem aparat i nie tracąc czasu wyszedłem powłóczyć się nocną porą po niezliczonych uliczkach Istambułu pachnących przyprawami i orientem, pełnych dzwięków niewiadomego pochodzenia.
W każdym bez wyjątku mieście świata islamu odnosi się wrażenie jakiejś nie do opisania "totalności" : zatłoczone uliczki medyny w której można kupić dosłownie wszystko, rozkrzyczane dzieci biegające między straganami, zapachy rozrywające nozdrza, grupki mężczyzn i ich niekończące się dyskusje i śmiechy, wieczny ruch i zmiana a ponad tym z megafonów kilku pobliskich minaretów powodujące drżenie kończyn wezwania Muezzinów do modlitwy.
Wczesną nocą Istambuł stygł i pustoszał. Z jednej ulic dobiegły mnie dzwięki muzyki, która przyspieszała z każdym taktem. Gdy tam podszedłem zobaczyłem tańczącego Derwisza.




Derwisz naśladując  ruch ciał niebieskich, pragnie osiągnąć mistyczną więź z Bogiem dzięki porywom duszy podczas ekstatycznego wielogodzinnego tańca. Robiło się bardzo poźno, więc wróciłem do hoteliku porządnie wypocząć gdyż czekały mnie jeszcze 3-4 dni w Istambule.
Poranek zacząłem od spaceru wdłuż wybrzeża. Przyglądałem się statkom przepływającym przez Bosfor, potem poszedłem zobaczyć dwa arcydzieła: Bazylikę Hagia Sofia i Błękitny Meczet. Obie budowle są arcydziałami właściwymi dla swych kultur.


Wyżej Bazylika Mądrości Bożej. Minarety przypominają o tym, że Konstantynopol upadł a budowlę przejęli muzułmanie. Poniżej Błękitny Mecztet wybudowany z polecenia sułtana Ahmeda I . Mawia się, że sam pomysłodawca  uczestniczył w budowie a jego ambicją było przewyższyć Hagia Sophię rozmachem i pięknem. Błękitny Meczet zaprojektował Sedefkar Mehmet Aga, uczeń wielkiego architekta świata islamu- Sinana.



W ciszy modlitwy...
Jako że była połowa maja upały już doskwierały prawdziwe. Są dwie alternatywy na oszalałe od gorąca południe: jedna możliwość to zajść do restauracji, druga, wejść do chłodnego meczetu. Wybrałem drugą możliwość. Na dziedzińcu akurat uczniowie dostawali herbatę, którą rozlewał do tradycyjnych szklaneczek imam. Nie skorzystałem z zaproszenia, gdyż herbata w Turcji jest słodka jak miód a ja wolałem zwykłą wodę. Nie miałem najmniejszej ochoty iść dalej, tak przyjemny był chłód bijący od grubych ścian świątyni.




Zwiedzając samo centrum Istambułu (tutaj zmarł w 1855r. nasz wieszcz Adam Mickiewicz) poznaje się najważniejsze zabytki, ale żeby uchwycić tętniące życiem przedmieścia trzeba sporo przejść. Sam niewiem jak zawędrowałem na jedną z dzielnic na obrzeżach miasta. Odrazu otoczyły mnie dzieci, które nie pozwoliły mi przemknąć niezauważenie. Moje "dyskusje" z nimi a potem pełne wdzięku pożegnanie wywołało aprobatę i uśmiech rodziców, którzy siedzieli przed domem na schodach. W Turcji poświęcając uwagę dzeciom automatycznie zyskuje się sympatię dorosłych!




Trzeba było wracać z tej eskapady do centrum miasta i hotelu. Powoli kończył się jeden z  tych dni, które głęboko zapadają w pamięć dzięki swej niepowtarzalności. Za trzy dni czekała mnie podróż na południe: miałem ominąć Troję, odwiedzić Pergamon, Izmir, Efez i Milet. Następnie postanowiłem zobaczyć bajkową Kapadocję i na koniec udać się do wschodniej Turcji aby wejść na górę Nemrut z której widać wijącą się w oddali błękitną wstążkę rzeki Eufrat. Gdy powędrujesz wzdłuż brzegów Eufratu, dojdziesz do miejsca jednej z najstarszych kultur, kolebki naszej cywilizacji.


3 komentarze:

  1. czekałam na wspomnienia z podróży. gdy je czytam, mam ogromną ochotę wskoczyć do Twojego plecaka i powędrować z Tobą, oczywiście najlepiej niezauważona przez Ciebie, żebyś nieskrępowany obecnością obcej z właściwą sobie pasją, a zwłaszcza swobodą oddał się przyjemności poznawania kolejnej cząstki świata! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też szczerze się przyznam że zazdroszczę takich wojaży :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa relacja. Też zazdroszczę takich wojaży, bo wyjątkowo mało podróżuję, a jeśli już, to zdecydowanie nie tak daleko. Uboga jestem w doświadczenia przy niektórych ludziach.

    Magrat

    OdpowiedzUsuń