poniedziałek, 23 kwietnia 2012

"Bo, Panie Krzysztofie, szachy do kochania trudne są. Elias Canetti i szachiści jako "sfora matująca".



Przedłużający się antrakt w występach reprezentantów Polski na arenach międzynarodowych, skłania do szukania tematów ogólnych, dyskusji i różnego rodzaju polemik, które są tak samo potrzebne szachom jak szybsza akcja serca kibica, który śledzi na żywo poczynania „naszych”. Jednak nie jest przecież tak, że nie dzieje się nic – Mateusz Bartel szlifuje swój debiutowy oręż przed lipcowym turniejem w Dortmundzie. To będzie najważniejszy turniej w dotychczasowej karierze "Matiego". Radosław Wojtaszek jako sekundant w teamie „Vishy” Ananda szuka sposobu na ostatnio fantastycznie grającego Borisa Gelfanda. Moskiewski pojedynek o Mistrzostwo Świata będzie o tyle interesujący, że Mistrz Świata wcale nie wystąpi, według mnie, w roli faworyta – jego bardzo blada gra w ostatnich miesiącach, każe myśleć o Gelfandzie jako cichym faworycie tego pojedynku. No, chyba że "Tygrys z Madrasu" próbuje od kilku miesięcy uśpić swojego przeciwnika niezbyt przekonującą grą;).

Ostatnio mój artykuł "Metajęzyk szachowego bractwa" szeroko skomentował Krzysztof Kledzik na stronie Jerzego Konikowskiego. Czuję sie niejako zobowiązany odpowiedzieć, bo facet napisał kawał tekstu (dobry rozdział pracy magisterskiej) i nie odpowiedzieć byłoby dużym nietaktem z mojej strony.

W swojej najważniejszej książce "Masa i władza" Elias Canetti opisuje strukturę organizowania się społeczeństw posługując się terminem "sfora". Człowiek zbiera się w większe grupy, które mają przed sobą określone cele. Jest więc "sfora żałobna" - grupa ludzi, która żegna się na zawsze z jednym ze swoich członków. Mamy "sforę polującą"- to grupa ludzi, której celem jest zdobycie wysokokalorycznego jadła. Sforą jest też na przykład chrześcijaństwo - to sfora spowolniona, której celem jest dojście do życia wiecznego po skończeniu ziemskiej pielgrzymki. Wraz z rozwojem cywilizacji zaczęło sie pojawiać coraz więcej grup ludzi, którzy mając wspólny cel, organizowali się i organizują w różne grupy, formalne czy też nieformalne. Sforami są  również narody - to liczne grupy, skupione wokół idei i atrybutów tylko im właściwych, przeciwstawiające swoją egzystencję innym sforom (czyt. narodom). Według Canettiego ludzie  w masie czują się bezpieczniej. Zbijają się w większe grupy, by uzyskać złudę bezpieczeństwa. Gdy człowiek jest w grupie, przynajmniej w części rezygnuje ze swojej indywidualności, otrzymując w zamian od grupy potrzebne mu bezpieczeństwo (Im mniej mnie, jako indywidualnego "ja", tym mniej lęku - Taki buddyzm przeniesiony do antropologii kultury). Będąc w grupie lęk nie jest tak dojmującym przeżyciem wewnętrznym. Inaczej jest zginąć podczas antykomunistycznej demonstracji, będąc  ze wszystkimi niż np. spaść z półki skalnej w Tatrach podczas trekkingu.

Szachiści to również sfora, dla której największą trudnością w poszerzaniu swojego zasięgu, jest  kłopot w dokładnym zrozumieniu celu organizowania się tej sfory dla kogoś z zewnątrz. Celem jest partia szachów, powie ktoś. Tak, ale proszę zauważyć ile ktoś musi stracić czasu, żeby jako tako zrozumieć tę partię szachów. Nikt nie przystąpi do sfory jeśli nie pozna dokładnie jej celu - taka grupa nie będzie specjalnie atrakcyjna bez tej wiedzy. Proszę także zwrócić uwagę na to, ile trzeba wykonać logicznie następujących po sobie czynności, aby znaleźć się w tej grupie i uznać się za jej członka. W artykule poprosiłem o dokonanie eksperymentu myślowego, aby Czytelnik niejako "wyszedł z siebie" i na moment został kimś innym - czyli całkowitym szachowym neofitą. Pan napisał z tej pozycji, w której obaj się znajdujemy - z wnętrza tej sfory.

Moja droga do szachów trwała rok z okładem i to naprawdę wielki zbieg okoliczności, że teraz mamy przyjemność o nich rozmawiać.

Pierwszy egzemplarz szachisty ujrzałem na boisku szkolnym, gdy miałem 14 lat. Jakiś chłopak w okularach, bardzo nieśmiały, z drewnianymi małymi szachami oraz notesem rozpaczliwie szukał kogoś, kto by z nim zechciał zagrać. Ja z kolegami czekałem akurat na chłopaków z sąsiedniej ulicy, aby zagrać mecz piłki nożnej o mistrzostwo dzielnicy. Bogu ducha winnego chłopaka obśmialiśmy, bo wyglądał dla nas zabawnie. W kilka miesięcy po tym zdarzeniu wpadł do mnie kolega, który pokazał mi ruchy ale nie miał na temat szachów wiele więcej do powiedzenia. Wreszcie przypadkiem trafiłem w bibliotece na książkę Awerbacha "Wyprawa do krainy szachów", wypożyczyłem ją, przerobiłem i gdzieś dopiero w tym momencie przeczułem, że szachy mogą być naprawdę niesamowite. Tutaj dopiero przekroczyłem granicę sfory i zacząłem się po trochu uważać za szachistę. Potem gazety szachowe, turniej, no i sfora mnie wchłonęła. Jak widać nie było to spotkanie z szachami jak w powieści Nabokova, gdzie młody Łużyn podczas imprezy rodzinnej przy gościach i  grającej  orkiestrze (paralela szachów z muzyką), wkrada sie do pokoju ojca, znajduje kasetkę z szachami i ma uczucie takiej rozkoszy, że aż Słońce na moment prawie gaśnie...

Od małego, wychodząc z domu, co trzepak, płot, boisko, widziałem piłkę nożną, grałem w nią od rana do wieczora i na próżno byłoby rozglądanie się za szachistami, gdyby mi to zaświtało w głowie. Szachy to bardzo trudna dyscyplina do kibicowania. Bo od kibicowania mogła by prowadzić szersza droga do grania. Pan zbyt dosłownie potraktował mój tekst, że tak powiem materialnie, nie czytając pomiędzy wierszami. Pisząc, że zastanawiam się nad tym czy jest coś takiego jak kibicowanie Anandowi, nie chodziło mi rzecz jasna o to, że uważam, że nie ma kibiców tego czy innego arcymistrza. Chodziło mi o to, że mało kto może towarzyszyć arcymistrzowi w jego grze. Anand wykonuje ruch - Pan coś tam sobie myśli, ja sobie coś tam myślę, a nie jest to w sumie nawet 5 procent tego o czym myślał arcymistrz wykonując dane posunięcie.

Jeszcze jeden ciekawy eksperyment, który może pokazać, że to raczej społeczeństwo demonizuje szachy - proszę kiedyś porozmawiać z kimś o szachach ale nie w roli kogoś kto je lubi i zna (wtedy rozmówca żeby nie urazić pewnie będzie starał się mówić dobrze lub neutralnie) ale kogoś, kto też o nich nie wie za wiele. Ja takich eksperymentów zrobiłem już dziesiątki i prawie wszyscy mówili o szachistach w taki sposób jak w tej scenie kabaretowej z mimem w roli komentatora.

Wydźwięk mojego artykułu jednak był pozytywny, gdyż szachy według mnie przeszły naprawdę długą drogę. Szachowa "sfora" zatacza coraz szersze kręgi, ale siłą rzeczy jest na przegranej pozycji w stosunku do piłki nożnej i wielu innych dyscyplin. Szachy to sacrum i wielka tajemnica. Szachy to poezja, sport i sztuka w jednym. Szachy to Newton i zawiadywanie siłami rządzącymi wszechświatem na niewielkim drewnianym kwadracie. Niech mi Pan wierzy, nie wszyscy mają predyspozycje do zestrojenia się z tą tajemnicą i dlatego nasza sfora nie obejmie aż tak wielkiej liczby pasjonatów jak ordynarna piłka nożna...

P.S. Miło jest rozmawiać o szachach, różnić się, i jednocześnie  nie obrażać. Czasem gdy spoglądam na obie "frakcje" skłócone nie wiedzieć czemu o to, jaką drogę mają obrać polskie szachy, myślę sobie, że to spór wydumany, bardziej oparty o ambicje kłócących się. Obie strony łączy przecież to, że zależy im tak samo na dobru polskich szachów. Od tego niewielki już krok, żeby wspólnie działać dla sprawy lepszego funkcjonowania naszej szachowej sfory;).     


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz