sobota, 25 sierpnia 2012

"O czasie, którego ciągle za mało, atmosferze wokół polskich szachów oraz zbliżającej się Olimpiadzie i wielkich zmianach tuż po niej, specjalnie dla "Psychologii i Szachów" GM Bartłomiej Macieja"





Z Indywidualnym Mistrzem Europy w Szachach z 2002 roku z Batumi, multimedalistą Mistrzostw Polski, uczestnikiem rozgrywek Pucharu Świata GM Bartłomiejem Macieją 2594 elo, rozmawia Krzysztof Jopek.




GM Bartłomiej Macieja 2594 elo.


Krzysztof Jopek: Witaj Bartłomiej! Miło mi Cię gościć na łamach „Psychologii i Szachów”. Podczas przygotowań do naszej rozmowy, rzuciła mi się w oczy dość duża zbieżność naszych zainteresowań. Szachy to sprawa oczywista, jednak jest tego więcej. Otóż, podobnie jak ty grywam w tenisa stołowego - przez cały okres studiów trenowałem z drugoligowcami z Katowic - ponadto tak jak Ty, kocham podróżować oraz jestem fanem pewnego genialnego detektywa o nazwisku „Colombo”, no i na koniec już, jesteśmy z 77 rocznika. Trochę tego jest, nieprawdaż?  

Bartłomiej Macieja: Witaj, cieszę się, że mamy aż tyle wspólnych zainteresowań.
Podróże są nieodłączną częścią życia szachisty zawodowego, więc jeżeli stanowi to dla kogoś problem, to ciężko mu kontynuować karierę. Przykładowo, ja grałem w około 45 krajach świata na 5 kontynentach, co może wydawać się dużymi liczbami, ale tak naprawdę są one typowe dla szachistów poważnie traktujących swoją profesję. Dzięki podróżom poznałem wiele kultur, sposobów myślenia, które są często odmienne od naszego. Naprawdę sporo można nauczyć się, a także spojrzeć na nasze problemy z różnych perspektyw. Bardzo się to przydaje. Podróże rzeczywiście kształcą. Dodatkową korzyścią jest to, że poznaje się wielu wspaniałych ludzi, żyjących gdzieś hen daleko, z którymi dzieli się wspólną pasję, co pomaga w nawiązaniu dobrych kontaktów. Oprócz korzyści ogólnorozwojowych, skutkiem ubocznym jest osłuchiwanie się z językami obcymi, nabieranie pewności siebie, uczenie się zaradności, w tym radzenia z niespodziewanymi trudnościami. Na portalach społecznościowych szachiści mają tysiące znajomych, co jest szokujące dla osób poruszających się w stałym kręgu rodzina-praca, ale jest wręcz oczywiste, gdy weźmie się pod uwagę, że daje to średnią rzędu 30 osób na odwiedzony kraj.
Colombo jest bohaterem wielu szachistów, gdyż stosunkowo łatwo jest się nam identyfikować z nim. Myśli logicznie, potrafi rozwiązywać skomplikowane zadania, jest człowiekiem odnoszącym sukcesy, a jednocześnie żyje bardzo skromnie. Tak jak rzesze szachistów na turniejach.
Pamiętam, że za moich czasów juniorskich, stół pingpongowy był zawsze oblegany przez szachistów, więc spotkanie szachisty dobrze grającego w tenisa stołowego nie jest dla mnie niczym dziwnym. Oba sporty mają zresztą wiele cech wspólnych. Pojedynek jeden na jeden, istotny wpływ debiutu/serwu, próba sprowadzenia gry na teren, gdzie przeciwnik czuje się niezbyt pewnie, przewidywanie zagrań przeciwnika, zaskakiwanie, a przede wszystkim myślenie. Dostrzegłem nawet taką prawidłowość, że styl gry w tenisa stołowego odpowiada stylowi gry w szachy. W obu sportach ważną rolę odgrywa też psychika. Po zdobyciu tytułu arcymistrza szachowego nadal grywam w pingponga, zarówno trenując w kraju, jak i sprawdzając swoje umiejętności w starciu z innymi arcymistrzami, także z pierwszej dziesiątki świata. Z tego zamiłowania jestem nawet dość znany, np
.:
http://whychess.org/en/node/821


K.J:  Chciałbym Cię teraz zapytać o kwestię, która od dłuższego czasu bardzo mnie ciekawi. Otóż, w jednym z moich artykułów poświęconych Tobie, zastanawiałem się nad przyczynami wpadania przez Ciebie w astronomiczne wprost niedoczasy. Przyglądając się twojej grze, automatycznie odzywa się we mnie wewnętrzne „ratio”: dlaczego ten facet po czwartym ruchu, choć wie co zagrać, odpuszcza pół godziny, trwoni następne cenne minuty i w konsekwencji skazuje się na grę „na komendę”? Po cóż on daje aż tak duże czasowe fory przeciwnikom?


B.M: Wpadanie w niedoczasy może mieć różne źródła. Niekiedy jest wynikiem nieznajomości konkretnego wariantu debiutowego lub dużego stopnia komplikacji pozycji, gdy cenność każdego ruchu jest olbrzymia. Jeżeli nie wykonasz serii najlepszych posunięć, wpadasz w kłopoty lub wypuszczasz przewagę. W przypadku zawodników notorycznie wpadających w niedoczasy, a do takich ja się zaliczam, przyczyny z reguły są zupełnie odmienne i nie zawsze związane z szachami. Część zawodników ma problemy z koncentracją i jedynie duża dawka adrenaliny działa na nich wystarczająco pobudzająco. Oni potrzebują znaleźć się w sytuacji stresowej, przymusowej, żeby ich umysł mógł wznieść się na wyżyny swoich możliwości. Innym typowym problemem jest zbyt duże przywiązywanie wagi do odpowiedzialności, w tym przypadku za wykonywane posunięcia. Zawodnik widzi silne posunięcie, chciałby je wykonać, ale woli 10 razy sprawdzić każdy wariant, czy na pewno nigdzie się nie pomylił. Jeżeli zawodnik znajduje się w niedoczasie, okazuje się, że też potrafi grać szybko i dobrze, bo zrzucona zostaje z niego znaczna część odpowiedzialności. Gdy posunięcie okaże się błędne, zawodnik usprawiedliwi się przed sobą stwierdzeniem, że "musiał", że "nie miał czasu". Innym typowym problemem jest dążenie do doskonałości. W pozycjach z kilkoma sensownymi ruchami, niektórzy zawodnicy starają się ocenić (a swoją ocenę poprzeć argumentami szachowymi), która z nich jest nie tylko dobra, ale najlepsza. Niekiedy nie ma to znaczenia, ale są także sytuacje, w których okazuje się to być decydującym momentem partii. W zależności od podjętej decyzji, partia rozwija się dalej według określonego schematu, kolejne posunięcia są powiązane logicznie. Problemem jest, gdy różne posunięcia nie dają się łatwo uporządkować od najlepszego do najsłabszego. Wszystkie są możliwe i trudno dojść do jednoznacznego wniosku, że jakieś konkretne jest lepsze od pozostałych. Część szachistów, preferujących bardziej praktyczne podejście, znajdując się w takiej sytuacji, decyduje się dość szybko na jedną z możliwości, uważając, że to i tak bez znaczenia. Inna grupa szachistów nie jest jednak w stanie przerzucić się na taki tok myślenia i kontynuuje rozważania porównawcze, które często są dzieleniem włosa na czworo. Największym problemem jest to, że podczas rozgrywania partii nigdy nie wiadomo, czy to jest decydujący moment, czy nie. Ponadto, bardzo trudno jest przestawiać się z myślenia precyzyjnego (a tym samym wolnego) na szybkie (a tym samym mniej dokładne). Dlatego w grupie zawodników grających szybciej, bardzo często zdarzają się poważne błędy wynikające z braku wystarczającego namysłu, choć dysponowali oni olbrzymim zapasem czasu. Kończy się to autonarzekaniem: "Dlaczego tutaj nie pomyślałem 10 minut dłużej?". Jest ono analogiczne do autonarzekania mojej grupy "Dlaczego tutaj nie zagrałem czegokolwiek, ale znacznie szybciej?". Tyle, że w praktyce, podczas partii, wcale nie jest to takie proste.
Z kolei namysły we wczesnej fazie partii mają bardziej podłoże szachowe niż psychologiczne. Zdarza się, że wynikają z nieznajomości danej pozycji, ale z reguły przyczyna jest dokładnie odmienna, to znaczy mnogość znanych sobie możliwości, planów i zastanawianie się, którą z nich wybrać z tym konkretnym przeciwnikiem, w tej konkretnej sytuacji turniejowej, na tych konkretnych zawodach. Takich wyborów dokonuje się w domu, przed partią, ale niekiedy przeciwnik decyduje się na nieoczekiwaną przez nas kolejność ruchów lub wariant. Ważne jest wtedy zastanowienie się, do czego dąży, czego unika, gdzie może szykować się niespodzianka, dlaczego nie zagrał jak zawsze, co planuje po typowych naszych odpowiedziach. Często okazuje się, że jest to jeden z najważniejszych momentów partii, rzutujący na dalszy jej przebieg. Półgodzinny namysł po trzecim posunięciu w tegorocznych Indywidualnych Mistrzostwach Polski jest dość ekstremalnym przykładem, ale właśnie tyle potrzebowałem na prześwietlenie intencji mojego przeciwnika, znajdującego się w życiowej formie i wykorzystanie popełnionej przez niego niedokładności w wybranej kolejności posunięć. Wyrównałem czarnymi bez najmniejszego problemu.



K.J:  To zadziwiające jak za czymś, na pozór nieracjonalnym ( wpadanie w niedoczasy) stoi pełne racjonalne wyjaśnienie przyczyn tego zjawiska. Faktem jest, że nurt podobnego podejścia do rozwiązywania problemu partii szachów płynie wartko: jesteś ty, Aleksander Griszczuk również jest starym niedoczasowym "recydywistą", wreszcie sam Karpov przez pewien okres grywał podobnie. Pomyślałem sobie, że Twoja wiedza jest wystarczająca do napisania szachowego bestsellera na temat techniki gry w niedoczasie. Literatura szachowa ma straszną lukę jeśli chodzi o to zagadnienie, więc książka na ten temat byłaby murowanym hitem...
    

B.M: Aleksander Griszczuk jest dobrym przykładem. W końcu jest aktualnym mistrzem świata w blitza, a na tych zawodach, podobnie jak w partiach klasycznych, po wykonaniu kilkunastu posunięć, z których większość znał, pozostawała mu mniej niż połowa czasu do namysłu. Podobnie grał kiedyś Karpow. Patrząc z boku wydawało się to całkowicie nieracjonalne, naruszało wszystkie możliwe zasady opisywane w podręcznikach. Tym niemniej, zazwyczaj to dwunasty mistrz świata wygrywał. Na dodatek, wtedy nie było dodawania czasu. Inna rzecz, że jak mnie kiedyś uczono, jak ktoś nie jest wystarczająco dobry, żeby grać samemu, to trenuje innych, a kto nie jest nawet wystarczająco dobry, żeby trenować, ten pisze książki jak należy trenować lub grać. Pamiętam, że w 2003 roku, tuż przed meczem, jaki rozgrywałem z Karpowem, Boris Gelfand udzielił mi jednej rady: "Myślę, że dasz radę nawiązać z nim walkę. Ale uważaj, gdy będzie miał mniej niż minutę. On jest wtedy najgroźniejszy.". W pierwszej partii meczu przez długi okres skutecznie broniłem się, choć Karpow cały czas zachowywał niewielką przewagę. W momencie, gdy została mu mniej niż minuta (graliśmy z 5-sekundowym dodawaniem czasu) przypomniałem sobie słowa Gelfanda, ale postanowiłem podręcznikowo zaostrzyć pozycję, żeby jak najbardziej utrudnić przeciwnikowi grę. Szybko tego pożałowałem. Rzeczywiście, dla bardzo silnych zawodników, znajdujących się w niedoczasie, najnieprzyjemniejsze jest, jak przeciwnicy wykonują dobre posunięcia, a nie pseudoaktywne. Być może na poziomie autorów podręczników dostrzec można inne prawidłowości, ale w meczu z Karpowem zdecydowanie powinienem był posłuchać rady Gelfanda. Jako ciekawostkę dodam, że na tegorocznych Indywidualnych Mistrzostwach Polski aż dwaj czołowi arcymistrzowie kraju popełnili w partiach ze mną analogiczny błąd.
Dobra gra w niedoczasie opiera się na intuicji i racjonalności myślenia, a więc wydawać by się mogło, że cechach, których brak wprowadził nas w tą kłopotliwą sytuację. Okazuje się jednak, że w przypadku niektórych zawodników trudne do zrozumienia namysły miały głębsze podłoże, czasami szachowe, a czasami psychologiczne, o czym wspominałem wcześniej. Dla Karpowa ważniejsze było uzyskanie możliwie dużej przewagi, niż pozostawienie czasu na jej realizację. Technikę realizacji miał doskonałą, do perfekcji opanował także sztukę powtarzania posunięć, którą i ja wykorzystuję. Śmiało można powiedzieć, że Karpow był mistrzem świata w powtarzaniu posunięć.
W sytuacji przymusu, pewna część zawodników bez problemu przestawia się na grę intuicyjno-racjonalną. Ważny jest też refleks i umiejętność głębokiej koncentracji. Bardzo często zawodnicy próbują grać równie szybko jak zawodnik znajdujący się w niedoczasie. To z reguły błąd, gdyż stopień koncentracji obu grających jest zupełnie inny. Umysł osoby znajdującej się w sytuacji przymusowej pracuje na przyspieszonych obrotach, a jego przeciwnika ma tendencję do rozluźnienia.
Moje największe niedoczasy zanotowałem w 2003 roku, a więc bardzo dobrym dla mnie roku szachowym: 12 sekund na 11 posunięć z Wołokitinem na Bermudach oraz 10 sekund na 8 posunięć ze Stefanssonem na Islandii. Obie partie były grane w silnych kołówkach, w obu miałem bardzo ciężkie pozycje, wręcz przegrane, obie zakończyły się remisem, przy czym w tej pierwszej chwytając jego figurę w rękę uświadomiłem sobie, że chciałem wtrącić szacha, co prowadziło do przejścia do wygranej do mnie pionówki. Było już jednak za późno. Najdłuższy namysł to około 70 minut z Dao Thien Hai na Indywidualnych Mistrzostwach Świata do 20 lat. Musiałem podjąć bardzo odpowiedzialną decyzję, która rzutowała na cały dalszy przebieg partii. Wygrałem jedną z ładniejszych partii w karierze. Swoją drogą, porównując stare tempo gry i nowe widać diametralną różnicę. Szachy to i sport, i sztuka. Nowe tempo nastawione jest na aspekt sportowy, podczas gdy stare na sztukę.
Refleks można poprawiać grą jednominutówek, czy bulletów, ale także grą w pingponga, który jest jednym z najszybszych sportów na świecie, biorąc pod uwagę szybkość z jaką porusza się piłeczka oraz dystans dzielący obu zawodników. Tam też niezwykle ważne jest przewidzenie, co uczyni przeciwnik. Choć brzmi to nudnie, warto także dobrze znać przepisy gry w szachy, w szczególności rozróżniać pojęcie posunięcia wykonanego od zakończonego.


K.J:  Bartłomiej, jak oceniasz obecną atmosferę wokół naszej dyscypliny? Początek mojego zainteresowania się szachami w Polsce, przypadł mniej więcej na moment twojego największego sukcesu w 2002 roku z Batumi, gdzie zostałeś indywidualnym Mistrzem Europy. Po wstępnym rozeznaniu się w sytuacji wokół, doszedłem do wniosku, że prawdziwa, merytoryczna debata o szachach jest na bardzo niskim poziomie. Każde postawienie tej czy innej kwestii, równało się obrażaniu jednych przez drugich, osobistych wycieczkach itp. Dla takiego człowieka jak ja, z czystym szachowym „cv”, było to całkowicie niezrozumiałe. Ty chyba wiesz o tym niemało, wszak znajdowałeś się nie raz w ogniu ataków, gdzie nikt nie przebierał w słowach.

B.M: Atmosfera wokół szachów jest bardzo dobra, ludzie cenią nasz sport i korzyści z jego amatorskiego uprawiania, szczególnie przez dzieci oraz osoby starsze. Za przykład może służyć niedawna deklaracja Parlamentu Europejskiego, zachęcająca do wprowadzenia programu "Szachy w szkole" do systemu edukacyjnego krajów Unii Europejskiej.http://www.chessvibes.com/reports/chess-in-schools-program-endorsed-by-eu-parliament
Także na terenie kraju sporo się zmienia. W Polskim Związku Szachowym doszło do wymiany działaczy z tych radzących sobie lepiej w poprzednim systemie, na tych, którzy rozumieją współczesne potrzeby. Zostało stworzone profesjonalne biuro, mogące obsługiwać szeroki zakres działań, z pracownikami, którzy znają się na szachach i którym chce się przejawiać aktywność. Indywidualne Mistrzostwa Polski trafiły do prestiżowego hotelu w samym centrum stolicy, zachęcając także przypadkowe osoby do zainteresowania się naszą dyscypliną, a dziennikarzom ułatwiając stworzenie dobrego materiału. Drużynowe Mistrzostwa Polski odbywają się w dużych miastach, pozyskały sponsora, z czym wiążą się nagrody, przekaz medialny wzrósł.
Bardzo dobrze układa się współpraca na linii zawodnicy-działacze, co owocuje znaczącym poprawieniem atmosfery, stworzeniem najbardziej perspektywicznym polskim zawodnikom takich warunków do rozwoju, o jakich nawet nie marzyli ich poprzednicy. Wystarczy wspomnieć o Wojtaszek Comarch Team, objęciu Dariusza Świercza dodatkowym programem indywidualnym, aktywnej pomocy w dostaniu się naszych zawodników do liczących się w świecie turniejów kołowych, czy o powołaniu na stanowisko trenera kadry narodowej Michała Krasenkowa, z którego wszyscy jesteśmy niezwykle zadowoleni. W czasie mojej kariery, tak dobrej sytuacji jak obecnie nigdy nie było. Aż żal ją teraz kończyć.
XXI wiek charakteryzuje się jednak także rozkwitem portali społecznościowych, na których ludzie wypisują różnego rodzaju myśli, z których nie wszystkie są sensowne, nie wszystkie bazują na wystarczających informacjach, a część wcale nie wynika z dobrej woli, lecz bardziej z chęci dowalenia komuś, czy wyładowania własnej frustracji. Niestety, wciąż spora część społeczeństwa, zresztą nie tylko w Polsce, odczuwa radość z potknięć innych, choć wydaje mi się, że u nas, wraz z zostawianiem PRL-u coraz bardziej w tyle, sytuacja z roku na rok poprawia się. Jest rzeczą oczywistą, że osoby o porywczym charakterze są bardziej widoczne od osób dyskutujących merytorycznie. Warto do tego dodać, że badania pokazują, że w sieci ludzie są kilkukrotnie bardziej agresywni niż w życiu realnym. Tak jest we wszystkich dziedzinach życia. W polityce na czołówki gazet przebijają się głównie wyjątkowo bzdurne stwierdzenia, do programów telewizyjnych i radiowych zapraszane są osoby, od których należy spodziewać się, że coś nabroją. Możliwość wypowiedzenia się przed kamerą, świadomość, że wypowiedź przeczyta duże grono odbiorców działa pobudzająco, powoduje, że ludzie zaczynają się popisywać, trudno im się przyznać do błędu, chcą wyjść z dyskusji zwycięsko. To nie sprzyja merytorycznej dyskusji, a nakręca spiralę agresji. Powiedziałbym nawet, że szachowe portale społecznościowe, szczególnie te, na których wprowadzono obowiązek rejestracji z imienia i nazwiska, np. to, na którym ja się dość często wypowiadam
www.forumszachowe.pl , wypadają wyraźnie korzystnie na tle innych portali społecznościowych.


K.J:  Za kilka dni Olimpiada w Istambule. Wedle rankingu, plasujecie się w okolicach połowy drugiej dziesiątki. Wiadomym też jest, że celujecie znacznie wyżej, jednak twoja forma, podobnie jak Mateusza Bartla, jest wielką niewiadomą. Po twoim amerykańskim tournee, wpadłeś na krajowe podwórko i zdobyłeś medal, choć mało kto widział cię na podium. Późniejsze twoje występy powodowały jednak bardzo duży niepokój. Na jakim etapie przygotowań do Istambułu jesteś teraz i czy można liczyć na twój dobry występ?


B.M: Obiektywnie patrząc, forma wszystkich zawodników pozostawia wiele do życzenia. Mateusz wypadł fatalnie w Dortmundzie, Darek przeciętnie w Grecji, Radek przegrał w kiepskim stylu z Dżobawą, Bartosz stracił około 12 punktów w Chinach. Na sierpniowym zgrupowaniu kadry narodowej nie było jednak widać oznak załamania, zwątpienia, lecz olbrzymią motywację i mobilizację. Obyśmy wkrótce pokazali się z tej lepszej strony. Jak pokazała ostatnia Olimpiada, wysoka forma większości zawodników potrafi otworzyć drogę do walki nawet o czołowe miejsca.
Jeśli chodzi o mnie, od grudnia do lutego miałem niezwykle intensywny okres szachowy. Przez 2 miesiące zagrałem 38 partii turniejowych i dodatkowo spędziłem około 25 dni trenując 8h dziennie. Było to duże obciążenie, ale wpłynęło korzystnie na wynik w Indywidualnych Mistrzostwach Polski. Od marca, ta sytuacja zmieniła się diametralnie. Szereg różnego rodzaju obowiązków nieustannie odciągał mnie od szachów. Dość powiedzieć, że przez około 150 dni poprzedzających Olimpiadę zdołałem rozegrać zaledwie 17 partii liczonych do rankingu, z czego mój ostatni występ w lidze greckiej był tragiczny. Dla porównania, dwa lata temu, w o miesiąc krótszym terminie, rozegrałem 57 takich partii. Dwukrotnie, mimo uzgodnionych uprzednio warunków z organizatorami i nawet zakupionego biletu lotniczego, musiałem zrezygnować ze startu. Biorąc jednak pod uwagę, że jest to najprawdopodobniej moja ostatnia Olimpiada, a w związku z wyjazdem do USA będę musiał zawiesić aktywną karierę zawodniczą na co najmniej kilka lat, na pewno postaram się zaprezentować tak dobrze, jak to tylko będzie możliwe. Zdradzę, że formę bulletową utrzymuję wysoką.


K.J:  A co po Istambule? Jakie masz plany na najbliższą przyszłość, do końca 2012 roku??

B.M: Mam jeszcze sporo do zrobienia (a niezmiernie mało czasu - skąd ja to znam?) w Warszawie, a później wyjeżdżam do pracy w roli trenera szachowego na Uniwersytecie w Brownsville w stanie Texas w USA, o którą intensywnie ubiegałem się od kilku miesięcy. Konkurencja była silna, z różnych kontynentów, ale ostatecznie, zdołałem przejść przez kolejne szczeble konkursu, a wręcz, na ostatnim etapie, przekonałem do siebie wszystkich członków komitetu rekrutacyjnego, także tych związanych z Uniwersytetem, a nieumiejących grać w szachy. Na pewno pomogły dobre referencje, jakie otrzymałem z różnych krajów świata, w tym od Judit Polgar, z którą kiedyś intensywnie współpracowałem. Aktualny mistrz Polski także pomógł wyeksportować mnie do USA.
Tydzień temu w Brownsville uzgodniłem szczegóły umowy. Dodam, że do USA wstąpiłem prosto ze zgrupowania kadry narodowej, a dzień po powrocie wziąłem ślub. Mówiłem wcześniej, że moje życie jest ostatnio bardzo intensywne!


K.J:  W takim razie pozwól, że złożę Ci najlepsze życzenia z okazji zmiany statusu z "kawaler" na "mąż" oraz objęcia roli trenera szachowego w USA. Przy okazji życzę Tobie oraz całej Reprezentacji Olimpijskiej, (zarówno kobiecej, jak i męskiej) najlepszych wyników w Istambule! Szachowa Polska będzie trzymać za Was kciuki. Bardzo Ci dziękuje za rozmowę.

B.M: Bardzo dziękuję za życzenia i rozmowę. A doping polskich kibiców na pewno nam się przyda. Naprawdę lepiej się gra, wiedząc, że kogoś to interesuje, że ktoś przeżywa nasze sukcesy, partie i ... niedoczasy. I wspiera nas w trudnych chwilach, które także są nieodłącznym elementem sportu.


6 komentarzy:

  1. Tak trzymać! Miejsce w pierwszej dziesiątce jest realne i będzie sukcesem i powinno odebrać argumenty krytykom :) Takich wywiadów, relacji z imprez powinno być coraz więcej, wtedy klimat wokół szachów będzie się poprawiał ... i szachiści też będą mieć lepiej. Zawsze miałem szacunek dla szachistów, którzy potrafili zachować spokój w niedoczasie, bo sam często w niedoczasy wpadałem :). Dla mnie to właśnie dodawany czas stał się ratunkiem, wiele partii w życiu przegrałem właśnie przez niedoczasy, często zdarzało mi się brać tylko remisy w lepszych partiach, bo wiedziałem, że nie wytrzymam nerwowo i zrobię błąd. Zatem dla mnie dodawany czas stał się "zbawieniem". Jeszcze raz życzę powodzenia naszym szachistkom i szachistom w Istanbule!

    OdpowiedzUsuń
  2. Też dołączam się do trzymania kciuków!
    I także lubię bardzo Colombo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bibliofilko każdy zaciśnięty kciuk za naszą kadrę jest ważny:) Chłopaki i dziewczyny dadzą z siebie wszystko w Stambule! Wielkie emocje tuż tuż!

    OdpowiedzUsuń
  4. Oby rzeczowy i przyjazny ,ludzki klimat tego blogu utrzymał się!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszyscy kibice trzymają kciuki, razem ze mną, tak myślę :)! i gratulacje dla Bartka w związku ze zmianą stanu z kawalera na męża, oraz dostania się do renomowanej szkoły w USA, jako trenera szachowego !:) Pozdrawiam Leszek K

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuje za świetny wywiad!
    Naprawdę z ogromnym zaciekawieniem przeczytałem wstęp do rozdziału na temat grze w niedoczasie. Teraz czekamy na książkę autorstwa GM Macieji!

    OdpowiedzUsuń