Na jednych z ciekawszych zajęć uniwersyteckich miałem naukę sanskrytu. W sanskrycie, bardzo barwnym, wręcz stworzonym do śpiewania oraz pisania eposów języku, "Ananda" oznacza "błogostan". Inne znaczenia tego słowa to: dobre działanie (A jakższesz! Anand po dobrej grze jako pierwszy opuścił salę gry) pomyślność (Pomyślnie ułożyła się dzisiejsza runda dla Mistrza Świata: takie posunięcia jak 18...f5? nie powinny się zdarzyć Van Welemu nawet w blitzu) czysta radość ("Vish'y" z całą pewnością ją odczuł). Tyle jeśli chodzi o ten starożytny język.
Powodów do radości Anand miał dzisiaj więcej. Nieudaną partię rozegrał Magnus Carlsen przeciwko Peterowi Leko. Po serii wymian na "f6" Węgier rozbił strukturę pionową królewskiego skrzydła Norwega i stało się jasne, że Carlsen kolejnego punktu w tabeli sobie nie dopisze. Peterowi Leko, świetnemu "technikowi", chodziło jednak o więcej. Jego trwające dość długo próby znalezienia planu przebicia pozycji lidera rankingu okazały się nieudane - Carlsen stworzył "linię Maginota" z pionów, za którą dzielnie poczynały sobie dwie ostatnie figury, król i białopolowy goniec.
Anand z Carlsenem idą o lepsze w tym turnieju i wszystko wskazuje na to, że emocje bądą nam towarzyszyły do samego końca. Tuż za parą liderów jest Karjakin oraz Nakamura, który ograł dziś Wang Hao. Tu jeszcze "Wszystko się może zdarzyć" jak śpiewała Anita Lipnicka z Varius Manx. Mamy niezłą dramaturgię, jest intryga i o to chodzi! Cieszy mnie, że z Carlsenem jednak da się rywalizować, że nie odskoczył na Bóg wie ile punktów przeciwnikom, co nie byłoby korzystne z czysto kibicowskiego punktu widzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz