W skali od jeden do dziesięciu (gdy coś oceniam bardzo lubię tę skalę) dzisiejszy dzień, nazwijmy go - "szwajcarsko-serbski" - oceniam na mocną siódemkę. Dziesiątka jest zarezerwowana dla dni, które zakończą się kompletem zwycięstw "naszych" oraz z dostojnymi, zasłużonymi nazwiskami, pozostawionymi w pokonanym polu przez Polki, Polaków... Dziesiątki jeszcze nie wystawiłem nigdy, ale to dobrze, gdyż jest jeszcze na co czekać. Mateusz Bartel zremisował z Borisem Grachewem i wydaje się, że jest w formie. Nie wiem nic na temat jego pojedynków: oczywiście, mam pełną świadomość, że są partie w PGN na stronie turnieju w Biel, jednak dla mnie prawdziwe delektowanie się interesującymi mnie meczami, może się odbywać tylko w czasie rzeczywistym. Sprawia mi to nawet większą radość, niż oglądanie dobrego meczu piłkarskiego. Mało co może się z tym równać.
Monika Soćko wygrała swój mecz klasycznie kontrując przeciwniczkę, która chyba nie wpadła na to, że w końcówce z czterema ciężkimi figurami może jej coś realnego grozić. Pojawiły się niedokładności, pojawiły się groźby i to te z tych najcięższych - wymierzone bezpośrednio w króla. Zakurdajewa poddała partię kilka ruchów po kontroli czasu. Wygrała Joasia Majdan-Gajewska, natomiast zremisowała Jola Zawadzka, która, zdaje się nie wykorzystała wszystkich szans w końcówce.
Generalnie "szwajcarsko-serbski" dzień bardzo udany dla Biało Czerwonych. Turniej w Serbii (Serbowie mówią Srbija) jest rozgrywany na jedenastorundowym dystansie, co w jakiś sposób wyklucza przypadkowość końcowego układu w tabeli. Jest czas by załapać się na porządną serię wygranych, jest czas by przedrzeć się do ścisłej czołówki. To na razie tyle, gdyż chcę wam napisać o pewnej sytuacji, a dokładnie artykule, który znalazłem (tradycyjnie już) na rosyjskojęzycznym serwerze http://chess-news.ru/node/12787 (podaję konkretny link).
Zanim zaczniecie czytać dalej, wejdźcie na chwilę na stronę mistrzostw w Belgradzie i odszukajcie nazwisko Atalik (czwarty numer startowy). No właśnie! Flaga jaka powiewa koło nazwiska Ekateriny Atalik to flaga ECU (European Chess Union). Otóż Arcymistrz Suat Atalik oraz jego żona, Ekaterina Atalik powinni reprezentować barwy Turcji, jednak trwający od kilku lat konflikt na linii - małżeństwo Atalików oraz dobrze nam wszystkim znany Ali Nihat Yazici powoduje, że bardzo silny arcymistrz oraz równie silna szachistka turecka, od bardzo długiego już czasu są pomijani w składzie tej federacji. W związku z tym, wykluczona Ekaterina Atalik, skierowała prośbę do ECU, by mogła wystąpić pod flagą tej ponadnarodowej organizacji. ECU skierowało z kolei pismo do tureckiej federacji szachowej, by ta zajęła stanowisko, z tym, że była to dość kuriozalna decyzja, gdyż od pięciu lat Federacja Turecka zachowuje się tak, jakby w ogóle nie było takiej szachistki, pomijając ją w składach na ważne turnieje. Ekateriny Atalik dla tej federacji po prostu nie ma. Oto kilka zdań GM Suata Atalika wyjęte z tej dłuższej wypowiedzi:
"Najważniejsze co należy zrozumieć, to fakt, że na czele FIDE stoi mafia. I ta mafia działa według swoich praw: "jeśli jesteś z nami jesteś w raju, a jeśli nie z nami - to znaczy że jesteś przeciwko nam, a my przeciwko tobie". To główna zasada wice- prezydentów Yazici i Makropulosa. Inne zasady nie są im znane".
Po jakimś czasie Yazici odpowiedział, że przecież nikt nie zabronił tej szachistce grać pod flagą turecką (choć od pół dekady jest pomijana w kadrze, na rzecz słabszych szachistek). Według arcymistrza Atalika jedynym "silnym człowiekiem" nie zamieszanym w korupcję w światowych szachach jest Silwio Danaiłow. Danaiłow pozwalając grać Ekaterinie pod flagą ECU, kierował się nie regułami mafii a prostą logiką: bo jak można nie pozwolić grać w IME kobiet mistrzyni z 2006 roku i ostatecznie silnej szachistce?"
Na koniec Atalik żalił się na inercję ACP, gdyż on wraz z żoną nie otrzymali należnej pomocy od tej organizacji w sytuacji zaostrzającego się konfliktu. Na koniec wyraził wraz z żoną chęć zmiany macierzystej federacji.
I tak to wygląda. To już któryś z kolei odcinek przejawów syndromu, tego nowotworu, który trawi światowe szachy przy całkowitej wręcz inercji szachistów profesjonałów. Profesjonałowie, którzy mają relatywnie największą siłę głosu, przypominają mi trochę Entów z "Władcy Pierścieni" Tolkiena - zanim cokolwiek zrobią, zanim za czymś się opowiedzą, zanim po prostu ruszą, mogą minąć wieki całe. A przecież problemy i krzywda dzieje się tu i teraz ich koleżankom i kolegom po fachu. To trudne zadanie, może zbyt trudne - oderwać się czasem od tasiemcowych analiz Houdiniego i popatrzeć trochę na świat. Pasowałoby tak zrobić, nieprawdaż? Ale komu ja to piszę. Wiem jedno: dzieją się rzeczy złe, a nie dając odporu patologii, sankcjonujemy ją i pozwalamy, by nasz sport trwał w swoistej niszy, bez możliwości wypłynięcia na szerokie wody, jak to się dzieje w przypadku innych dyscyplin sportowych.
Widać, że pasjonujesz się szachami. Mnie ten sport nie porwał nigdy, chociaż przymierzałem się do gier. Czasem lubię zagrać w dobrym towarzystwie. Go mi się spodobało, pewnie kojarzysz. Może kiedyś pogram w nie coś więcej.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Kultura
Zawadzka przeoczyła wygrywające 23... Sf3. Analiza Houdini :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
OdpowiedzUsuń