Wczoraj, późnym popołudniem, spotkało się dwóch wirtuozów. Gdy rozpoczynała się ostatnia runda turnieju w Saint Louis, odnalazłem w moich zbiorach płytę z dwoma koncertami fortepianowymi Fryderyka Chopina w wykonaniu genialnego Rafała Blechacza, włączyłem play i tak, oprócz obserwacji gry norweskiego maga 64 pól, wsłuchiwałem się w wielkie dźwięki całkiem innego czarodzieja. Co ciekawe, obaj posługują się czarno-białym instrumentem co ich, oprócz geniuszu, w jakiś sposób łączy. Zresztą świetną paralelę muzyki i szachów przedstawił Nabokow w "Obronie Łużyna", kiedy to mały Łużyn podczas rautu, gdzie grała orkiestra, po raz pierwszy w pokoju swojego ojca odnalazł szachy, co miało dla jego dalszego życia więcej niż doniosłe konsekwencje. Tak się jakoś złożyło, że Chopin skomponował koncert e-moll i f-moll, mając niespełna dwadzieścia lat. Carlsen osiąga absolutne wyżyny szachowego rozumienia w wieku 23 lat. To jest właśnie przywilej młodości - wszystko co piękne, głębokie, nie obciążone pudowym kamieniem rutyny i doświadczenia, ma największe szanse zaistnieć wtedy, gdy umysł jest świeży i czysty jak liście, które zmoczył deszcz.
Czas jest krótki więc. To jest gracz namiętny co bez szachrajstw wygra każdą partię i nikt go nie ma na tyle, by próbować osiągać szczyty w nieskończoność. Carlsen o tym wie, nie traci czasu i z wielką konsekwencją zmierza ku wywalczeniu najważniejszego tytułu w szachach...
Wczoraj na serwerze http://www.chesspro.ru/ ostatni pojedynek turnieju w Saint Louis komentował arcymistrz Sergiej Zagrebelny, który po zakończeniu pojedynku Carlsen - Aronian skonstatował w nieco filozoficznym stylu: "Ziemia się kręci, Słońce świeci, Carlsen wygrywa". Bo wygrywa i to w sposób, obok którego nie można przejść mimo. Z Carlsenem mam od dawna niemały problem, bo bardzo nie lubię, gdy w dyscyplinie, którą się interesuję, czegoś nie mogę do końca zrozumieć. Wtedy jestem zły na cały świat i bez kija to do mnie nie podchodź. Na wszystkie sposoby myślę, zastanawiam się, na czym właściwie polega fenomen Wikinga. Wczorajszy mecz analizowałem licząc warianty, oceniając pozycję i wspomagając się komentarzami na wyżej wymienionym serwerze. Spojrzałem nawet na ten pojedynek w ten sposób - nie wiem czy nie uleciało wam, ale z wszystkich figur Wikinga na "tercji" Aroniana na chwilkę pojawił się białopolowy goniec, który wymienił się za swojego kolegę, było to posunięcie numer szesnaście. Wreszcie w 54 posunięciu na połowie Aroniana pojawiła się, jakby nieśmiało 54. W:a6 i ten ruch był już manewrem decydującym! Więc, co jest do diabła grane? Carlsen jest w stanie grać bez piechura w swoją "tiki-takę", o zgrozo na swojej połowie z szachistą o rankingu ponad 2800 elo, łamiąc wszelkie kanony i jeszcze wygrać w pięknym stylu? Jest w stanie! Poza tym jest już całkowicie poza zasięgiem jemu współczesnych i to również trzeba powiedzieć. Cóż więcej mam dodać?
Do meczu Carlsena z Anandem pozostało mniej niż dwa miesiące. Norweg postanowił zagrać w Saint Louis, choć do najważniejszego pojedynku jego życia jest tak niewiele. Może to świadczyć o tym, że lęk przed przeciwnikiem jest dla niego uczuciem zupełnie obcym. Debiutowo i tak Anand wiele z tego turnieju nie skorzysta, zresztą lider rankingu zapewne też nie grał tego, czym zamierza zaskoczyć Hindusa. Pytanie jest teraz takie: jak ten mecz w końcu będzie wyglądał? Czy Tygrys z Madrasu uderzony celnie obuchem przez łupieżcę z kraju zórz polarnych, polegnie cielska tobołem między szkapą a wołem? Czy też dojdzie do wspaniałej, wyrównanej walki? Serce oczekuje, by zrealizowała się możliwość druga, chłodny rozum wskazuje na pierwszą możliwość.
Z każdym dniem coraz mocniej kibicuję Anadowi.
OdpowiedzUsuń