poniedziałek, 11 listopada 2013

"Polki wygrywają z Armenią i po czterech rundach obejmują prowadzenie w turnieju kobiet DME w Warszawie!"




Brawo Polki, brawo Biało Czerwone! Ciąg na bramkę, prawie wszystkich naszych reprezentantek z pierwszego składu - godny podziwu. Monika Soćko, widząc wygraną Iwety, inteligentnie nie przedłużała pojedynku z Eliną Danielian. Tutaj można było grać na wygraną, oczywiście, ale po co? To jest drużynówka - jeśli mamy mecz w kieszeni po co się nadwyrężać? Ukrainki (to z nimi najprawdopodobniej zagramy jutro na pierwszych deskach) od dłuższego czasu poszły wypoczywać do swoich hotelowych pokoi po wygranej nad Izraelem, więc nie było najmniejszej potrzeby kontynuować to spotkanie. Była potrzeba szybko zakończyć ten mecz. Na jutro Polki muszą znaleźć w sobie bardzo wiele energii, gdyż Ukraina to nasz odwieczny, bardzo silny przeciwnik, z którym układało nam się różnie, ale zawsze ze wskazaniem na nasze sąsiadki zza wschodniej granicy.

Chyba nie zaskoczę nikogo, jeśli powiem, że najwięcej uwagi poświęciłem partii Kariny, która zagrała to, co zna i rozumie najlepiej, czyli obronę królewsko-indyjską. To debiut, którego zasadniczo komputery, z punktu widzenia czarnych, bardzo nie lubią, jednak w pojedynkach ludzi, gdy figury zawiadywane są przez czujące istoty, sprawy mają się nieco inaczej. W tym akurat wariancie ten, komu nogi robią się z waty, gdy widzi falangę wrogich piechurów przed domostwem swojego monarchy, nie będzie dobrym dowódcą dla swojej armii lub, gdy toczy się walka na tempa przy zerwanej symetrii na dwóch przeciwnych flankach i jest cała moc liczenia. Karina czuje się w tego typu strukturach jak ryba w wodzie, co nam zaprezentowała w pojedynku z Marią Kursową.

Doskonale prowadziła swój mecz Iweta Rajlich, pewnie punktując Lilit Galojan w nie specjalnie trudnej, technicznej końcówce. Dodam na koniec, że to była zaledwie runda numer cztery, a ileż jeszcze przed nami? Ja na spokojnie takich pojedynków Polek oglądać nie mogę, sprawdziłem to nie jeden raz: przed rundą przepowiadam sobie "podejdź do tego na chłodno" (czy coś w tym stylu) i co? I nic. Nic mi z tego nie wychodzi, gdy się zaostrza i wsiadamy w wagon rollercoastera. A pod względem dramaturgii mecz Polek z Armenią to był przecież "klasyk". 

Pierwszy skład męskiej reprezentacji poniósł bardzo dotkliwą porażkę z rąk Słowenii, która wystawiła bardzo wyrównany, solidny skład. Nie miałem złudzeń, że to będzie ciężki mecz, jednak nie myślałem przed rozpoczęciem rundy, że Polacy odejdą od stolików pokonani. Zmiana w składzie, jakby wyjęta z moich analiz w głowie (tak i ja bym to poukładał), cóż z tego, skoro niewiele to dało?

Za to Drużyna Nadziei Olimpijskich z Janem Krzysztofem Dudą na czele odniosła cenne zwycięstwo nad reprezentacją Litwy.

Na koniec Drużyna Nadziei Olimpijskich kobiet przegrała z Rosjankami, ale nie bez walki. Trzeba utrzymać tylko atmosferę, nie oglądać się za siebie i jechać do przodu drogie Panie! Trzymam za was kciuki!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz