sobota, 7 grudnia 2013

"Triumf rutyny nad młodością w meczu Szyrow-Dubow!"




Niezwykle trudno pisać mi o meczu, którego wynik świadczy o pogromie jednego z zawodników. D. Dubow wygląda na całkowicie przytłoczonego, obitego, zrezygnowanego i chyba się nie pomylę, jeśli powiem, że jedyne o czym teraz marzy ten młody zawodnik, to wyłączone kamery i odrobina spokoju. Znam dobrze to uczucie, którego nie raz doświadczałem na niższym poziomie rozgrywek. Zresztą czytający te słowa, jeśli są szachistami-praktykami, również wiedzą o czym mówię. To ciężkie momenty, w których odechciewa się żyć, myśli krążą wokół tych ciosów, które nam zadano i z wielkim trudem udaje się zachować względny spokój ducha.

 To w związku z takimi sytuacjami jest mowa o tym, że szachy są grą dla naprawdę twardych ludzi. To tutaj toczy się, tak myślę, największa bitwa, nieporównywalnie trudniejsza od walki z najbardziej silnym i doświadczonym przeciwnikiem. W tej walce nie ma już widzów, kamer, zgiełku - jest zwykłe i stare jak świat, zwyczajne sam na sam. A tak mało szachiści o tym piszą! Wolą opowiadać o swoich wygranych z "X", czy "Y". Nie każdy jest jednak predestynowany do opisu swoich walk wewnętrznych, w końcu są to sprawy dość intymne. Myślę, że znalazłoby się jednak paru, którzy byliby w stanie opisać walkę szachową jako walkę co najmniej równoległą - z przeciwnikiem oraz z sobą samym. Niewielu też pisze i rozmawia o tym, że takie rozszczepienie energii powoduje ogromne straty, które uniemożliwiają koncentrację na tym  jednym jedynym, realnym przeciwniku, który siedzi naprzeciwko i marzy, by pozostawić nas bez punktu w kolejnej rundzie. Energia i jej rozszczepienie. Bardzo ciekawe. To temat nie na odrębny wpis, a wręcz na cały cykl. 


W tak trudnych terminach rzecz się rozbija o jak najszybszą mentalną odbudowę. Wielu szachistów, zaliczając tzw. "długą roszadę" w jakimś "openie", rzuca się często w wir blitza by w miarę szybko poczuć smak wygranej i znaleźć się po tej jasnej stronie. Pamiętam, jak pewnego razu po fatalnym występie w turnieju miałem ochotę posprzedawać swoje książki szachowe i zrezygnować z gry na zawsze. Pełna powaga. Tak było. Jednak bez szachów udało mi się wytrzymać tylko czas jakiś, później mi przeszło, zanotowałem dobry występ w jakimś "rapidzie" i wszystko powróciło w stare koleiny. Szachów mi po prostu brakowało - może nie tyle ludzi ze środowiska szachowego, znajomych, co samych szachów. Co jest takiego w tych szachach, co dopuszcza to swoiste zachwianie?

Dubow jest w trudnym psychologicznym położeniu, ale zawsze może pomyśleć o tym, że na poziomie światowym nie on jeden będzie odprawiony z kwitkiem. Bywały mecze przegrywane w koszmarniejszym rozmiarze, do zera. Przypomnijcie sobie co Fischer zrobił z Tajmanowem. Tajmanow do meczu był świetnie przygotowany, dostawał niezłe pozycje po debiucie i skończyło się przegraną do zera. Totalna demolka. Podobnie Fischer rozprawił się z Bentem Larsenem. To są dopiero nokauty, a tu trzeba żyć dalej ;).

 W szachach zbyt mało się mówi i rozmawia z tymi, którzy doświadczyli tego typu pogromów. Z czysto psychologicznego punktu widzenia uważam, że ci przegrani, mieliby znacznie więcej ciekawych rzeczy do powiedzenia niż triumfatorzy. Tam sprawa jest względnie miałka - "Było ciężko, przeciwnik postawił zacięty opór, ale uff, udało się". Gdybym miał możliwość przeprowadzenia retrospektywnego wywiadu i postawiono by przede mną wybór, wielki zwycięzca, czy wielki przegrany, zdecydowanie wolałbym porozmawiać z tymi wielkimi przegranymi, których imię brzmi legion. Jutro ostatnia runda tego nierównego pojedynku. 


5 komentarzy:

  1. Polscy szachiści doświadczają dużej ilości pogromów.

    OdpowiedzUsuń
  2. A dlaczego nie "Szirow" przez I?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W języku rosyjskim po Sz samogłoskę wymawia się twardo. Zamiast "i" "y" a zamiast np. "je" wymawia się "e".

      Usuń
    2. Ok. Ale on jest Łotyszem. A po łotewsku jest "i".

      Usuń
    3. No na Wikpedii pisze Szyrow - zresztą zawsze miałem problem z pisownią nazwisk ;)

      Usuń