Turniej Przyjaźni Polsko-Węgierskiej wygrywa Kacper Piorun! Wszyscy kadrowicze, plus trener, w pierwszej piątce!
A było to tak: od pewnego czasu z wprost magnetyczną siłą ciągnęło mnie do pisania, trenowania i kibicowania szachistom. Jest to pewna odmiana, uważam, niegroźnego dla zdrowia nałogu, którego symptomy polegają na tym, że po dłuższych "abstynenckich" przerwach, dosłownie rzucam się na wszystko co ma związek z szachami. Spotkało mnie niemałe szczęście ponieważ w tych dniach Katowice żyły Turniejem Przyjaźni Polsko-Węgierskiej. Jest to festiwal, który z wielu względów zaskakuje, pozytywnie rzecz jasna. W tym roku nie wystąpiłem w roli zawodnika, dlatego mogłem z większą niż zwykle uwagą, przyjrzeć się tym, zrealizowanym z dużym rozmachem zawodom. Przed tegorocznym turniejem głównym odbył się mecz towarzyski naszej męskiej reprezentacji z zespołem Węgier. Oczywiście nie omieszkałem zajrzeć na szóste piętro Hotelu Diament, a tam w bardzo cichym, wręcz odgrodzonym od świata zewnętrznego jeśli chodzi o dźwięki, kameralnym pomieszczeniu, trwał pojedynek rundy III Polaków z Węgrami. Porozmawiałem (oczywiście, nie w sali gry!) z głównym motorem napędowym śląskich szachów, Łukaszem Turlejem, który opowiadał o swojej pracy, rozmawialiśmy też o naszych szansach w zbliżającej się Olimpiadzie w Baku. Podzieliliśmy optymizm dotyczący męskiej reprezentacji, obaj odnosimy wrażenie, że mamy najlepszy skład od lat, jednak sprawa jest złożona, gdyż specyfika rozgrywek drużynowych składa się z wielu elementów, które muszą w odpowiednim czasie "zaskoczyć". Mecz zremisowaliśmy, co potwierdza tylko oczywistą szachową prawdę, że rankingi nie grają.
W turnieju głównym, czyli rapidach, zwyciężył Kacper Piorun, który od pewnego czasu kręci niewyobrażalne wyniki, na Bundeslidze zanotował kosmiczny start i jest na ostatniej prostej do wskoczenia do elitarnego grona 2700+ (cały czas podtrzymuję, że 2700 to elitarne grono, zresztą ja mogę sobie uważać lub nie, w końcu to sami arcymistrzowie przedziału 2600+ marzą o cyfrze "siedem" tuż po "dwójce", a to o czymś świadczy). Kacprowi do pełni szczęścia pozostało jeszcze 30 oczek elo. I mało i dużo. Skłaniałbym się ku teorii, że dużo: ta ostatnia prosta zawsze jest trudna, gdyż przekraczanie barier, choćby z punktu widzenia psychologii jest trudniejsze. Arcymistrzowie zwykle swój rankingowy progres dzielą na "pięćdziesiątki", czyli przepowiadają sobie:"A dlaczego nie miałbym przekroczyć 2600 elo?". Po tym, cząstkowym sukcesie, jeśli następuje, znów mówią do siebie lub przyjaciół:" A co by się stało gdybym tak przekroczył 2650 elo?" itd. "Pięćdziesiątki", to takie etapy we wspinaniu się na szczyt, Kacper jest w połowie etapu pomiędzy 2650 elo, a 2700 elo. Jest naprawdę wysoko, oby wytrzymał z formą jeszcze tych parę miesięcy!
Turniej Przyjaźni Polsko-Węgierskiej to open marzenie. Miejsce gry - Międzynarodowe Centrum Kongresowe w Katowicach jest stworzone do przyjęcia takiej liczby uczestników. Dużo przestrzeni, rozmach, może nawet lekko przytłoczyć. Gdy wszedłem na salę gry, mnie, staremu lisowi, serce urosło w jednej chwili! Na uwagę zasługuje profesjonalny komentarz na żywo, w studio, zresztą słowo profesjonalizm jakoś tak samo ciśnie mi się na usta, gdy myślę o organizacji tych zawodów. Po turnieju rozmawiałem dłuższy czas z trenerem kadry, Bartoszem Soćko, który opowiadał mi o swojej pracy. O tym opowiem wam w kolejnym artykule. Ponadto "nagrałem" wam taką nagrodę na najbliższy konkurs "Psychologii i Szachów" (już jutro szczegóły, bądźcie czujni!), że klękajcie narody. Pospadacie z krzeseł jak się dowiecie i tyle z was zostanie! No dobrze, zobaczmy więc, co uchwycił mój obiektyw. Piszę teraz do tych, którzy nie byli na miejscu. Ci, którzy odwiedzili Międzynarodowe Centrum Kongresowe wiedzą znacznie więcej. Warto w przyszłym roku wybrać się na te fantastyczne zawody, wrażenia pozostają niesamowite!
"Powiewa flaga, gdy wiatr się zerwie..." - tuż przy wejściu do MCK.
Jacek Stachańczyk przed pojedynkiem z Benjaminem Gledurą z Węgier. O tym młodym Węgrze za kilka lat będzie głośno!
"Dragunik" w pojedynku z Grzegorzem Słabkiem.
Trener Janka Dudy, Kamil Mitoń w pojedynku z Piotrkiem Piesikiem.
Legendarny Włodzimierz Schmidt w akcji!
Tymczasem tuż za salą, a właściwie halą gry... wielki szachowy festyn!
Turniej Przyjaźni Polsko-Węgierskiej dorobił się już nawet swojej oryginalnej koszulki.
W kolejce po dyplomy.
Runda ostatnia: pierwsze trzy stoły to więcej niż połowa kadry plus trener!
Poniżej film, na którym Monika Soćko punktuje niżej notowanego rywala.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz