W jednym ze starszych czasopism literackich, odszukałem ciekawy tekst Witkacego, który konstatuje z właściwą sobie błyskotliwością i ironią, że brak choćby podstawowej wiedzy z zakresu ewolucji idei naszej cywilizacji,sztuki, oraz filozofii, jest takim samym kalectwem dla człowieka jak nie przymierzając, bycie ślepym, czy bez jednej z kończyn. Wypowiedź dosadna. Mam jednak uzasadnione wątpliwości, czy dałoby się cytować bez cenzury jego ocenę poziomu czytelnictwa w naszym kraju obecnie, gdyby dane mu było żyć w naszych czasach. Spieszę poinformować, że jesteśmy na szarym końcu Europy, jeśli chodzi o ilość przeczytanych książek przez statystycznego obywatela. Wynik już od dawna można obrazować wyłącznie ułamkiem- wynosi 0,5 ksiażki i ciągle się zmniejsza (jeśli jeszcze wogóle ma się tu co zmniejszać!). Istnieją dwie tendencje w naszym społeczeństwie, które egzystują równolegle i obie, same w sobie bardzo dla nas niebezpieczne. Jedna natury demograficznej: jako naród stopniowo wymieramy, druga to postępująca analfabetyzacja obywateli. Rząd, próbując zahamować pierwsze niekorzystne zjawisko, które widocznie uznał za ważniejsze, zarzucił przynętę w postaci becikowego, jednak nikt o zdrowych zmysłach nie bierze tej jednorazowej daniny pod uwagę, przy planowaniu rodziny. Nie udało się. To była całkowicie nietrafiona inicjatywa: nie rodzimy dzieci w dalszym ciągu, proces trwa. Nie pomyślano jednak o odwróceniu tendencji drugiej, oraz o tym, że jeśli mamy w przyszłości przejść do historii, to wypadałoby chociaż, żeby zapamiętano nas jako ludzi światłych, a nie barbarzyńców posługujących się jak w epoce brązu czymś przypominającym język, lub, co najwyżej, jakimś prostym dialektem z nieskomplikowanym aparatem pojęciowym.
Mija właśnie bardzo trudny miesiąc. Lekcja prawdziwego survivalu dla wielu rodziców, którzy musieli wyposażyć swoje dzieci w książki na nowy rok szkolny, oraz w niezbędne przybory. W poszukiwaniu tańszych książek zapuszczano się bardzo daleko, odwiedzono każdy antykwariat, który pojawiał się na horyzoncie. W tej pogoni za oszczędnościami w międzyczasie powstawała w głowach nowa ekonomia, nowe budżety i coraz to inne kalkulacje, ciągłe dopasowywanie domowych finansów, czy po takim to a takim zakupie wystarczy do pierwszego? Ekonomia to jednak twarda nauka i nie zna litości: jeśli coś przeniosę z jednego miejsca, to w innym miejscu mi zabraknie. Pomysł na dofinansowanie rodzin najbiednieszych na zakup podręczników szkolnych jest poza orbitą zainteresowań rządu i każdy rodzic dziecka w wieku edukacyjnym zdany jest wyłącznie na własną inwencję w znajdowaniu środków na te cele. Co ciekawe, od nowego roku wzrasta o około 7 procent vat na książki, przez co ich ceny wzrosną jeszcze bardziej. Dla rodzin o niskich budżetach przygotowanie pełnych wyprawek szkolnych dla swych dzieci pozostanie w sferze marzeń. Dotacje na biblioteki również z roku na rok są zmniejszane i nie widać szans na zmianę zaistniałej sytuacji. Ubożejemy w wiedzę głęboką, pozostała nam już tylko telewizja, seriale i mało kto zdaje sobie sprawę, jaką cenę nam przyjdzie zapłacić w niedługim czasie z powodu zdominowania naszej kultury przez cywilizację obrazu. Dwa zjawiska, które wymieniłem wyżej, są odwracalne rzecz jasna. Przede wszystkim należy zadbać o bezpłatną i dobrą, na wysokim poziomie, edukację (zlikwidujmy absurdalne becikowe i dofinansujmy dzieci biedne zakupując im chociaż część książek) - to ma być priorytet każdej ekipy rządzącej. Następnie można pomyśleć jak zwiększyć przyrost naturalny społeczeństwa. W takiej kolejności powinna odbywać się zmiana tych niekorzystnych tendencji, ale nigdy odwrotnie, bo korzyści płynące z dobrze wyedukowanych obywateli tak naprawdę nie mają swej ceny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz