No i stało się! Anand nie pozostawił w dogrywce żadnych złudzeń pretendentowi, pokonując go 2,5 do 1,5 i wciąż niepodzielnie panuje w królestwie szachów. Dogrywka grana tempem przyspieszonym pokazała te cechy charakteru Hindusa, które pozwalają zarówno zostać Mistrzem Świata, jak i skutecznie bronić ów prestiżowy tytuł.
Anand przez całą dogrywkę zachowywał wielki spokój oraz pełną koncentrację. W przeciwieństwie do swojego przeciwnika praktycznie nie wstawał od stolika podczas tych czterech pojedynków. Na jego twarzy, jakby wykutej ze spiżu, nie dało się, poza niektórymi tylko momentami, wyczytać niczego. Nie widać było na niej emocji, zmęczenia, żadnej żywszej reakcji.
Z twarzy Gelfanda z kolei, można było czytać jak z otwartej księgi. Po jego zachowaniu, reakcjach, a zwłaszcza częstym, nerwowym znikaniu za sceną, dało się zaobserwować stopniowo narastające zdenerwowanie. Nawet po przegraniu partii drugiej, mający poważne szanse na odegranie się w partii następnej Gelfand, nie wytrzymał napięcia i nie znalazł nie tak trudnej drogi do wygranej.
Cieszę się, że mecz zakończył się rezultatywnie w "rapidach". Nie byłem specjalnie zachwycony perspektywą, by o najważniejszym tytule w szachach miały rozstrzygać blitze.
O zwycięstwie Ananda zadecydowała dość prosta końcówka, którą Gelfand będacy "na sekundach" przegrał po juniorsku.
Ten mecz już podsumowywałem kilka razy i trochę szkoda czasu na powtarzanie tych samych spostrzeżeń. Mecz kibicom na pewno nie przypadł do gustu. Nie było huraganowych ataków, ofiar i tego wszystkiego co podnosi adrenalinę. Przyczyna leży w doskonałym przygotowaniu debiutowym obu zawodników. Walka w tym spotkaniu, była korespondencyjną dyskusją analityków z obu sztabów i w wielu partiach przeciwnicy nie wykonywali zbyt wielu posunięć granych "głową". Cóż, tak wyglądają współczesne szachy i nie można na to znaleźć dobrej rady.
Trzykrotne Wiwat dla nowego Mistrza Świata!! |
Większość moich znajomych kibicowała Borysowi Gelfandowi. Jakoś specjalnie się nie cieszę z tego powodu, że to właśnie mój faworyt wygrał, że postawiłem na dobrego wierzchowca. Chciałem Wam jednak powiedzieć, że z punktu widzenia dobra szachów, to chyba jednak lepiej, że Anand pozostał na tronie. Chodzi mi konkretnie o to, że jeśli w następnym cyklu pretendenckim wygra, powiedzmy, Carlsen (jeśli zagra i nie strzeli mu znów coś do głowy) to mecz z Gelfandem, byłby meczem do jednej bramki, przy całym szacunku dla klasy arcymistrza z Izraela. Czas Ananda też mija powoli ale sądzę, że jest on w stanie stoczyć równorzędny pojedynek (rzecz jasna, będąc w dobrej formie, czyli nie w tej obecnej) ze wschodzącą gwiazdą norweskich szachów. To jest oczywiście gdybanie, bo Carlsen musi udowodnić swą grą, że ma prawo usiąść w tej szklanej klatce. Jest jeszcze Aronian, Moroziewicz, Kramnik i cała masa bardzo silnych arcymistrzów, których łączy apetyt na tytuł i duże pieniądze. To tyle takiej, może nieco przedwczesnej futurologii.
Anand dzierży tytuł od 2007 roku więc doliczając okres do kolejnego meczu, będzie miał szansę panować dekadę. Czy mu się to uda i kto usiądzie naprzeciw niego? Niepodobna na ten temat się wypowiadać. Tymczasem wypada w zgodzie z dawną tradycją wykrzyknąć po trzykroć: WIWAT DLA NOWEGO MISTRZA ŚWIATA!!!
Finałpretendentów:Svidler-Carlsen;Zwycięzca -Anand-mecz o mistrzostwo.Większość moich przyjaciół na samą myśl o tym dostaje wypieków.
OdpowiedzUsuń