wtorek, 3 lipca 2012

"Jadąc na długi turniej nie ufaj PKP. Historia pewnego pojedynku z Mistrzostw Krakowa"




Chyba sam Belzebub podkusił mnie, by dojeżdżać  w samym środku lata z Sosnowca do Krakowa na międzynarodowe mistrzostwa tego miasta! A było to dokładnie rok temu. Upały sięgały trzydziestu stopni, pogoda skłaniała raczej do odpoczynku w zacienionych miejscach lub, ewentualnie, wodnych uciech nad jeziorem. Gdy powiedziałem żonie, że będę dojeżdżał pociągiem do Krakowa na turniej, popatrzyła na mnie z politowaniem. Ja jednak uparłem się i po rundzie piątej zacząłem płacić słono za ten głupi plan. Przedwczesne zmęczenie nie pozwoliło skutecznie finiszować. Zaufać PKP, oznaczało zgodę na siedzenie na plecaku w zatłoczonym do granic przejściu między przedziałami pociągu relacji "Kołobrzeg-Rzeszów", strużki potu wolno płynące po skroniach oraz codzienne pragnienie, by usłyszeć z megafonów dworcowych zbawcze: "Kraków Główny".

Cóż, wypada tylko wypowiedzieć znaną sentencję łacińską "errare humanum est" i uświadomić sobie oraz zapamiętać jeden aksjomat, dotyczący grania w turniejach długich, obowiązujący zawsze i wszędzie od tego momentu, aż po wsze czasy: CHCESZ GRAĆ W DŁUGIM TURNIEJU - NIGDY NIE DOJEŻDŻAJ!

Partia, którą chciałem Wam zaprezentować, może być dobrym przyczynkiem do techniki gry w niedoczasie. Jej wartość jest o tyle większa od jakichś, oderwanych od rzeczywistości porzekadeł dotyczących rozgrywania partii, gdy wisi się na sekundach, że była sprawdzona nie w zaciszu domowym, a w bitewnym zgiełku.

W jednym z moich wcześniejszych artykułów, który dotyczył techniki gry w niedoczasie, napisałem, że jestem, najdelikatniej mówiąc, zdegustowany radami wielu arcymistrzów, jeśli chodzi o ten temat. Na przykład GM Aleksander Kotow radzi, by po prostu nie wpadać w niedoczasy (sic!) albo, jeśli już w niedoczas wpadniemy, rozgrywać go tak, jakby się w nim nie było. Podobne rady, tylko w innych, nieszachowych okolicznościach, dawałem sobie kiedyś, gdy włócząc się autostopem po Francji, stałem na skraju sześciopasmowej drogi szybkiego ruchu, z plecakiem na ramionach, podczas próby przebiegnięcia na drugą stronę jezdni. Auta jechały pod 120 km\h, sześć pasów ruchu, trzy w jedną trzy w drugą. Powtarzałem sobie w myślach: "nie bój sie! dasz radę! przebiegniesz i nic cię nie zawadzi". Tylko, że takie rady były psu na budę, gdyż nogi i tak miałem z waty i sucho w ustach. Przebiec się udało, tam była stacja beznynowa i mogłem dalej "kiwać".

Niedoczas to ten typ sytuacji, w której gdy szybko nie znajdziesz wewnętrznego spokoju, najprawdopodobniej przegrasz. W stanie wysokiego emocjonalnego napięcia, a dokładniej dużego zdenerwowania, traci się wcześniejszy obiektywizm dotyczący pozycji na szachownicy i jest to pierwszy krok ku przepaści. W rzeczonym artykule moja rada była taka, by przez moment pogodzić się mentalnie z sytuacją, że może się przegrać. To uwalnia psychikę od napięcia. Następnie, wypowiedzenie sobie czegoś w stylu: "cokolwiek się wydarzy nie ulegnę nerwom, musze tylko liczyć warianty" może pozwolić skupić się tylko na samym zadaniu przy szachownicy.

Tak właśnie zrobiłem w poniższej partii. Spojrzyjcie na pozycję po moim dwudziestym posunięciu. Na zegarze zostało mi około dwóch minut. Mój przeciwnik miał...14 minut. Moja pozycja jest oczywiście na pograniczu przegranej. W tym to momencie, przeprowadziłem w głowie powyższy eskperyment i co się wydarzyło poźniej? Otóż uspokoiłem się i ... zacząłem grać "jedyne" ruchy ratujące mnie przed katastrofą! Co ciekawe przeciwnik, widząc mój spokój, sam zaczął się denerwować - chciał mnie jakoś szybko i bezboleśnie "dobić", ja jednak robiłem co tylko mogłem, by się utrzymać przy życiu. Po ruchu 24. h2-h3, miałem tylko tyle czasu co dolicza zegar, czyli 30 sekund. Gdzieś na wysokości 28 posunięcia, przeciwnik miał koło 3 minut na zegarze,  ja wciąż "a la Bartek Macieja", tyle co zegar raczy dodać za przełączenie dźwigni;). Po moim 29. We7-a7 moja pozycja jest nadal przegrana, wystarczy zagrać 29... Wb8-c8,  jednak nastąpiło 29...Hf6-e6?? Wymiana hetmanów jest zła - następuje strata piona a5 - koncówka jest remisowa. Dowiozłem "połówkę" do końca! Charakterystyczne było w tej turniejowej potyczce zdenerwowanie mojego przeciwnika przy prawie 15 minutach na zegarze. On grał "rapid" z doliczanym czasem, ja "na komendę". On wyraźnie podenerwowany, ja emanujący spokojem jak figurka Buddy. Popatrzcie jak to wyglądało...:).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz