Jest takie powiedzenie, czy też porzekadło: "Od przybytku głowa nie boli"; jednak po wszystkich wydarzeniach związanych z wizytą Garriego Kasparova w Polsce, tak naprawdę nie mogę sobie od dłuższego czasu znaleźć miejsca i źle śpię. Te nieprzespane godziny nocne, wypełnione są w moim przypadku rozmyślaniami nad dobrą, naprawdę przemyślaną koncepcją wprowadzenia szachów do kilkudziesięciu szkół w Polsce. Jak według mnie powinno wyglądać to przedsięwzięcie, aby uzyskać z jego realizacji absolutne maksimum? Jak to urządzić, by owe szachowe "mekki" były tworzone z prawdziwą pasją, ciśnie mi się na usta słowo "po wizjonersku"? Uważam, że do tego wyzwania nie można podchodzić jak do każdego innego zadania, bo może się to zakończyć uzyskaniem korzyści ale nie takich, jakie można wyciągnąć z tego projektu. Nad tymi problemami będę się zastanawiał w tym artykule, a Czytelnik jest mi potrzebny nie mniej, gdyż każda dobra rada jest na wagę złota.
Cóż się takiego wydarzyło ostatnimi czasy? Otóż, przyjechał do Polski na kilka dni Garri Kasparov, wielki orędownik wprowadzenia szachów do szkół i zrobił moim zdaniem kawał dobrej "roboty". Dzięki jego nieprzeciętnej osobowości, która potrafi jak magnes skupić wokół siebie osoby z różnych środowisk, doszło do zogniskowania zainteresowania szachami na styku trzech instytucji : MEN-u, MSiT oraz PZSzach. Podczas wizyty byłego Mistrza Świata w szachach nie była rozważana konkretnie i z detalami koncepcja wprowadzenia "programu pilotażowego", jednak został przygotowany grunt pod prace z tym związane. Ma powstać grupa robocza złożona z przedstawicieli instytucji , które wymieniłem wyżej, ta zaś, będzie się zajmować wszystkim technicznymi aspektami wprowadzenia w roku 2013 szachów do niektórych szkół.
Jaką ja mam wizję tego przedsięwzięcia? Otóż, największą bolączką dla mnie jest ostateczny, docelowy kształt tego projektu: czy to mają być zwykłe zajęcia pozalekcyjne, prowadzone przez wyszkolonych nauczycieli, czy będzie to polegało na tworzeniu klas sportowych o profilu "szachowym".
Podczas analizy wszystkich "za" i "przeciw" doszedłem do wniosku, że jeśli poprzestaniemy na tym, że specjalni przeszkoleni nauczyciele (a propozycje podobnych szkoleń już są) będą edukować dzieciaki w wieku wczesnoszkolnym na zajęciach pozalekcyjnych, oczywiście zyskamy i to dużo ale według mnie powinniśmy chcieć znacznie więcej. Pytanie jest tutaj takie: czy nauczyciel, otwarty na podejście holistyczne w edukacji, po odebraniu wiedzy jak nauczać szachy, będzie to robił z pasją, czy tylko ze strachu przed redukcją etatów zmusi się do rozszerzenia swoich kompetencji o naszą dyscyplinę. Konkretniej - czy nauczyciel może zaszczepić miłość do szachów, "rozkochać" dzieci w tym, jeśli sam niewiele miał z Grą Królewską wspólnego i ta nie były nigdy w centrum jego zainteresowań. To jest moim zdaniem słabszy element tej koncepcji, jeśliby miałaby ta właśnie przeważyć (mam nadzieję, że jest to wszystko teraz debatowane i nie podjęto jeszcze żadnych wiążących decyzji). Druga sprawa, moim zdaniem jeszcze ważniejsza to dzieci - uważam, że problemem, zresztą nie raz już podnoszonym (O tym pisał między innymi Mateusz Bartel, również w wywiadzie na łamach niniejszego bloga) jest brak jasno określonych celów oraz etapów rozwoju dla dzieci oraz rodziców, jeśli chodzi nasz sport.
Dzieci zaczynając intensywnie trenować szachy, chciałyby mieć jasną, klarowną drogę przed sobą, czyli: zaczynam w wieku lat 5-6, po osiągnięciu tego a tego w ciągu dwóch lat, jestem pewny , że dostanę taką to a taką dotację, taka a nie inna droga się przede mną otworzy, przyjmą mnie "tam" i mam to zagwarantowane. Potem, następuje walka o kolejny etap, który też ma swój koniec itd. Chodzi o to, że dzieci wraz z rodzicami chcą mieć namacalne dowody podnoszenia się na scieżce profesjonalnego rozwoju, chcą wędrować od "znanego ku znanemu". Słowem - dzieci potrzebują być w jasno określonych "STRUKTURACH".
Czy owe zajęcia pozalekcyjne wraz z ich niewątpliwym popularyzatorskim znaczeniem dla Gry Królewskiej są w stanie coś takiego młodym szachowym sportowcom wypracować? Uważam, że nie. Sądzę, że tylko w takim wypadku, jeśli szachy znajdą się jako przedmiot w tych szkołach (I tutaj nie jest najważniejsze, czy będzie z niego ocena na świadectwie, czy nie. Zresztą może być, a nie musi być liczona do średniej ocen) jest możliwość tworzenia tych "struktur" rozwoju. Wtedy owe klasy profilowane będą dawać bardzo ważne z czysto psychologicznego punktu widzenia bezpieczeństwo, zarówno dla dzieci jak i dla rodziców. Świat szybko mknie do przodu i każda decyzja podjęta przez rodzica jeśli chodzi o jego dziecko jest niezmiernie istotna - nikt nie da dziecka "na zmarnowanie" jeśli nie pozna całej drogi, od początku do końca. Zajęcia pozalekcyjne i ogólnie przyjazna atmosfera dla szachów jest jak najbardziej korzystna - ale nie myślmy, że na bazie czegoś takiego zaczniemy w pewnym momencie mieć kłopot z nadmiarem młodych talentów. Tylko w atmosferze pewności i bezpieczeństwa mogą się rodzić młodzi mistrzowie, którzy w przyszłości zasilą kadrę lub w ogóle będą zdobywać medale.
Kolejna sprawa to sam "target", czyli czy chodzi nam o wprowadzenie szachów do jak największej liczby szkół (nie chcę się już znęcać nad początkami tej koncepcji, gdy ktoś wykrzyknął socrealistyczne w swej wymowie - "Szachy do szkół", a ja, prawie, że automatycznie dokrzyknąłem w myślach - "a ziemia dla ziemniaków'') czy powinniśmy pielęgniować te nasze "oczka w głowie" w niektórych tylko wybranych ośrodkach. Najlepiej by było gdyby można było to robić symultanicznie ale trzeba spojrzeć na całą sprawę realistycznie - nie ma takiej opcji, żeby nagle Polska stanęła szachami i w każdej placówce ktoś je wykładał. Dlatego podjąłem temat teraz, gdyż dostrzegam, że to co staje przed nami, jest całkowicie w zasięgu, jest to rzecz absolutnie wykonalna.
Kolejny aspekt w orędowanej przez mnie koncepcji tworzenia klas sportowych profilowanych, czy "klas mistrzostwa sportowego", to wychowawca. Uważam, że klasy szachowe powinien prowadzić wychowawca o wykształceniu pedagogicznym, który jest pasjonatem szachów. Dlatego należałoby wysyłać szachistów, którzy chcieliby się podjąć prowadzenia takich klas, na kursy pedagogiczne - (tutaj jest doskonałe pole do współpracy z MEN) i w ten sposób przygotowani wychowawcy będą mogli w pełni udźwignąć stojące przed nimi zadania. Taki wychowawca miałby za zadanie koordynowanie startów swoich podopiecznych przy współpracy z dyrekcją szkoły, prowdziłby zajęcia, robił testy, zapraszał mistrzów na wykłady itd. Taki wychowaca czułby szachy i wiedziałby kiedy intensyfikować treningi dzieciom, a kiedy odpuścić by dzieci mogły skupić się na innych przedmiotach.
Jeśli chodzi o kwestię tworzenia owych klas sportowych, to uważam, że przynajmniej część dzieci w takich klasach powinna się rekrutować z "szachowych" przedszkolaków, którzy szybko nadadzą ton oraz stworzą fajną atmosferę, by reszta szybko się z nimi zrównała poziomem i dążyła do kolejnych wyzwań.
Chcę podkreślić znaczenie "bycia w strukturach" dzieci. Gdyby moja koncepcja przeważyła, uważam, że młodzi ludzie podejdą do szachów poważniej - zajęcia pozalekcyjne nie mają w sobie aż takiego "ciśnienia", w większości przypadków ta przygoda z szachami kończy się przedwcześnie w wyniku splotu różnych niekorzystnych okoliczności. Jedną z tych okoliczności jest właśnie ów brak jasno określonych celów. Pamiętam, bo sam uczyłem się w klasie sportowej, jak każdemu z nas zależało na wynikach w pływaniu i tych konkurencjach, które były "naszymi" (trenowanymi na normalnych lekcjach) i wiem jak podchodziliśmy do zajęć pozalekcyjnych. Owszem, przychodziliśmy ćwiczyć ale nie miało to dla nas aż tak dużego znaczenia - po prostu uwielbialiśmy się ruszać, a wyniki na zjęciach pozalekcyjnych nie były dla nas aż tak ważne.
Oczywiście, prowadzę te rozważania myśląc jednocześnie o innych rozwiązaniach jednak uważam, że podobne wyjście byłoby optymalne. Jest to zaledwie zarys koncepcji ale miód wlałby się w moje skołatane serce, gdybym wiedział, że w takim kierunku będzie to zmierzało. W końcu pomysł zajęć pozalekcyjnych, nie wyklucza poprzez drogę ewolucji, tworzenia owych "klas sportowych" w przyszłości. Nie byłaby głupia droga ewolucyjna - skorzystać z owej świetnej koniunktury dla szachów, jakiej nie mieliśmy nigdy, utworzyć owe "przyczółki" w szkołach, a potem metodą ewolucyjną dojść do pomysłu tworzenia klas sportowych.
I to tyle. Ulżyło mi trochę, po napisaniu tego tekstu i czuję sie spokojniejszy. Chciałbym bardzo, by Czytelnicy i wogóle wszyscy, którym nie jest ta sprawa obojętna, zabrali głos i pisali po przemyśleniu wszystkiego. Myślę, że w tak sprzyjających okolicznościach już zyskaliśmy. Pytanie zasadnicze jest takie, czy zyskamy tylko trochę, czy znacznie więcej, wreszcie czy stworzymy projekt optymalny, z którego wszyscy będziemy dumni. Wszystko jest w naszych rękach.
Dzieci zaczynając intensywnie trenować szachy, chciałyby mieć jasną, klarowną drogę przed sobą, czyli: zaczynam w wieku lat 5-6, po osiągnięciu tego a tego w ciągu dwóch lat, jestem pewny , że dostanę taką to a taką dotację, taka a nie inna droga się przede mną otworzy, przyjmą mnie "tam" i mam to zagwarantowane. Potem, następuje walka o kolejny etap, który też ma swój koniec itd. Chodzi o to, że dzieci wraz z rodzicami chcą mieć namacalne dowody podnoszenia się na scieżce profesjonalnego rozwoju, chcą wędrować od "znanego ku znanemu". Słowem - dzieci potrzebują być w jasno określonych "STRUKTURACH".
Czy owe zajęcia pozalekcyjne wraz z ich niewątpliwym popularyzatorskim znaczeniem dla Gry Królewskiej są w stanie coś takiego młodym szachowym sportowcom wypracować? Uważam, że nie. Sądzę, że tylko w takim wypadku, jeśli szachy znajdą się jako przedmiot w tych szkołach (I tutaj nie jest najważniejsze, czy będzie z niego ocena na świadectwie, czy nie. Zresztą może być, a nie musi być liczona do średniej ocen) jest możliwość tworzenia tych "struktur" rozwoju. Wtedy owe klasy profilowane będą dawać bardzo ważne z czysto psychologicznego punktu widzenia bezpieczeństwo, zarówno dla dzieci jak i dla rodziców. Świat szybko mknie do przodu i każda decyzja podjęta przez rodzica jeśli chodzi o jego dziecko jest niezmiernie istotna - nikt nie da dziecka "na zmarnowanie" jeśli nie pozna całej drogi, od początku do końca. Zajęcia pozalekcyjne i ogólnie przyjazna atmosfera dla szachów jest jak najbardziej korzystna - ale nie myślmy, że na bazie czegoś takiego zaczniemy w pewnym momencie mieć kłopot z nadmiarem młodych talentów. Tylko w atmosferze pewności i bezpieczeństwa mogą się rodzić młodzi mistrzowie, którzy w przyszłości zasilą kadrę lub w ogóle będą zdobywać medale.
Kolejna sprawa to sam "target", czyli czy chodzi nam o wprowadzenie szachów do jak największej liczby szkół (nie chcę się już znęcać nad początkami tej koncepcji, gdy ktoś wykrzyknął socrealistyczne w swej wymowie - "Szachy do szkół", a ja, prawie, że automatycznie dokrzyknąłem w myślach - "a ziemia dla ziemniaków'') czy powinniśmy pielęgniować te nasze "oczka w głowie" w niektórych tylko wybranych ośrodkach. Najlepiej by było gdyby można było to robić symultanicznie ale trzeba spojrzeć na całą sprawę realistycznie - nie ma takiej opcji, żeby nagle Polska stanęła szachami i w każdej placówce ktoś je wykładał. Dlatego podjąłem temat teraz, gdyż dostrzegam, że to co staje przed nami, jest całkowicie w zasięgu, jest to rzecz absolutnie wykonalna.
Kolejny aspekt w orędowanej przez mnie koncepcji tworzenia klas sportowych profilowanych, czy "klas mistrzostwa sportowego", to wychowawca. Uważam, że klasy szachowe powinien prowadzić wychowawca o wykształceniu pedagogicznym, który jest pasjonatem szachów. Dlatego należałoby wysyłać szachistów, którzy chcieliby się podjąć prowadzenia takich klas, na kursy pedagogiczne - (tutaj jest doskonałe pole do współpracy z MEN) i w ten sposób przygotowani wychowawcy będą mogli w pełni udźwignąć stojące przed nimi zadania. Taki wychowawca miałby za zadanie koordynowanie startów swoich podopiecznych przy współpracy z dyrekcją szkoły, prowdziłby zajęcia, robił testy, zapraszał mistrzów na wykłady itd. Taki wychowaca czułby szachy i wiedziałby kiedy intensyfikować treningi dzieciom, a kiedy odpuścić by dzieci mogły skupić się na innych przedmiotach.
Jeśli chodzi o kwestię tworzenia owych klas sportowych, to uważam, że przynajmniej część dzieci w takich klasach powinna się rekrutować z "szachowych" przedszkolaków, którzy szybko nadadzą ton oraz stworzą fajną atmosferę, by reszta szybko się z nimi zrównała poziomem i dążyła do kolejnych wyzwań.
Chcę podkreślić znaczenie "bycia w strukturach" dzieci. Gdyby moja koncepcja przeważyła, uważam, że młodzi ludzie podejdą do szachów poważniej - zajęcia pozalekcyjne nie mają w sobie aż takiego "ciśnienia", w większości przypadków ta przygoda z szachami kończy się przedwcześnie w wyniku splotu różnych niekorzystnych okoliczności. Jedną z tych okoliczności jest właśnie ów brak jasno określonych celów. Pamiętam, bo sam uczyłem się w klasie sportowej, jak każdemu z nas zależało na wynikach w pływaniu i tych konkurencjach, które były "naszymi" (trenowanymi na normalnych lekcjach) i wiem jak podchodziliśmy do zajęć pozalekcyjnych. Owszem, przychodziliśmy ćwiczyć ale nie miało to dla nas aż tak dużego znaczenia - po prostu uwielbialiśmy się ruszać, a wyniki na zjęciach pozalekcyjnych nie były dla nas aż tak ważne.
Oczywiście, prowadzę te rozważania myśląc jednocześnie o innych rozwiązaniach jednak uważam, że podobne wyjście byłoby optymalne. Jest to zaledwie zarys koncepcji ale miód wlałby się w moje skołatane serce, gdybym wiedział, że w takim kierunku będzie to zmierzało. W końcu pomysł zajęć pozalekcyjnych, nie wyklucza poprzez drogę ewolucji, tworzenia owych "klas sportowych" w przyszłości. Nie byłaby głupia droga ewolucyjna - skorzystać z owej świetnej koniunktury dla szachów, jakiej nie mieliśmy nigdy, utworzyć owe "przyczółki" w szkołach, a potem metodą ewolucyjną dojść do pomysłu tworzenia klas sportowych.
I to tyle. Ulżyło mi trochę, po napisaniu tego tekstu i czuję sie spokojniejszy. Chciałbym bardzo, by Czytelnicy i wogóle wszyscy, którym nie jest ta sprawa obojętna, zabrali głos i pisali po przemyśleniu wszystkiego. Myślę, że w tak sprzyjających okolicznościach już zyskaliśmy. Pytanie zasadnicze jest takie, czy zyskamy tylko trochę, czy znacznie więcej, wreszcie czy stworzymy projekt optymalny, z którego wszyscy będziemy dumni. Wszystko jest w naszych rękach.
Zajęcia szachowe jako przedmiot w szkole i do tego przedmiot liczony do średniej? -Ideologia bardzo piękna, tylko niestety w naszych warunkach nierealna. Nasz system edukacji i każdy kolejny minister na to nie pozwala i nie ma takich wizji. W szkołach nacisk kładzie się raczej na uczniów tych z defektemi i zaburzeniami (dla nich pisze się specjajne programy, dostosowuje wygamania, prowadzi zajęcia wyrówniawcze). Kosztem oczywiście uczniów zdolnych, bo pierwszeństwo mają ci, użyję tu okrutnego słowa, ale 'tępi' - to im trzeba w pierwszej kolejności zorganizować czas.
OdpowiedzUsuńMój kolega z pracy - mateamtyk chiał kiedyś prowadzić zajęcia pozalekacyjne - właśnie kącik szachowy, ale nie dostał na to pozwolenia, bo zbyt duża była liczba uczniów - tych z 'defektami' i musiał prowadzić wyrównawcze.
Ja sama miałam w tamtym roku uczniów w swojej klasie, którzy poftafili grać w szachy. Przyniosili je do szkoły i grali między sobą. Pozwoliłam im kiedyś pograć na godzinie wychowawczej. Wtedy weszła pani dyrektor. Zostałam po tym wezwana 'na dywanik', że podobno 'nie wychowuje' i nie przekazuje żadnych wartości, tylko pozwalm na rozpustę ;)
A to Polska właśnie!
Bibliofilko nie liczony do średniej ale jako przedmiot. Cała ta koncepcja już dostała zielone światło w niektórych miejscach w Polsce - wyślę Ci potrzebne linki to poczytasz. No jeśli w szkołach będziemy mieli do czynienia z takim dyrektorami, dyrektorkami, jak ta twoja, to trudno się dziwić, że nasza edukacja, ów "amonit zaklęty w kamieniu" jest na takim poziomie. Niekiedy nie wiem co się musi stać, by nauczyciele zrozumieli, kogo oni wychowują i jak Ci młodzi wspaniali ludzie będą się musieli z tego wszystkiego "odedukowywać" w przyszłości. Według mnie to, żeby się dzieci rozwijały, to nie jest tylko kwestia szachów, a wielu innych wspaniałych zajęć, które powinny byc prowadzone równolegle. Wtedy jest szansa, że wyrosną nam dzieci niebanalne z całkowicie innym spojrzeniem na świat. Ale czy te w większości podstarzałe panie co tym zawiadują, obchodzi to w jakimkolwiek stopniu??
OdpowiedzUsuńKonpepcja naprawdę świetna :) Myslę, że z nauczielami szerzącymi taki pomysł nie byłoby problemu. Gorzej z dyrektorami i organami prowadzącymi - bo zaraz zacznie się problem,kto ma za to placić, bo pewnie daleko do tego, aby przedmiot był finansowany z subwencji.
UsuńA co do zajęć pozalekcyjnych, to tych rozwijających nietety jest coraz mniej. MEN nakłada wciąż nowe rozporządzenia o dostosowaniu wymagań edukacyjnych (w pierwszej kolejności tym słabszym), kosztem zdolnych.
A dla niektórych dyrektórów niestety liczą się tylko rankingi szkół i tabelki tudzież sztuczne tworzenie 'papierologii'.
Ale to pocieszające, że chociaż w nietórych miejscach w Polsce koncepcja ma zwolenników. To już krok do przodu :))
Pozdrawiam :)
A może nieźle byłoby się przyjżeć jak to było na wschodzie
UsuńKwestia szachowych zajęć poza szkolnych: RACZEJ NIE - dlaczego? Bo dzieciaki dziś mają takich zajęć po uszy (wracam z zajęć tanecznych syna - wielu rodziców ma zajęty cały (!) tydzień, masakra), kolejna godzina kosztem nauki?, kolejne pieniądze skąd? Sam próbuję za free w bibliotece i nie jest dobrze :( Ale kiedyś w szkole po zajęciach stworzyłem 3 grupy: gitara (salka przy kościele za darmo), biblia, astronomia - w szkole z pieniędzy na "przeciwdziałanie alkoholizmowi w gminie".
UsuńA szachy? Klasy tematyczne to jest to. W Oświęcimiu mamy od lat klasę teatralną, klasę dziennikarską i klasę (UWAGA!) brydżową! W ostatnim przypadku wychowawca nie gra, ale dochodzi często pan-specjalista. Pozdrawiam pasjonatów królewskiej gry i belfrów zarazem!
Panie Krzysztofie, Szanowni przedmówcy, poniżej moje "trzy grosze" w tym temacie.
OdpowiedzUsuńNajpierw mała dygresja w temacie klas profilowanych, w tym przypadku "klas szachowych". Od Kilkunastu lat jestem świadkiem tworzenia "klas narciarskich", "klas pływackich", "klas kolarskich", potem artystycznych (np. plastycznych), a nawet tanecznych. Zauważyłem, że jeśli powstają klasy profilowane przedmiotem, który nie wywodzi się z klasycznego kanonu przedmiotów szkolnych, to do takich klas trafiają (po za nielicznymi wyjątkami) uczniowie, którzy nie poradziliby sobie w klasach matematycznych, językowych, humanistycznych, przyrodniczych itp. Myślenie rodziców (z całym szacunkiem) było takie: skoro moje dziecko nie poradzi sobie w klasie matematycznej czy językowej to zapiszemy go do klasy z pływaniem (albo z narciarstwem, lub z tańcem, czy plastyką, itd). Koniec końców do takiej klasy trafiali uczniowie, z których trudno było w przyszłości zrobić mistrzów/artystów w wybranej dziedzinie. Doprowadzało to nauczycieli-zapaleńców, którzy prowadzili profilowane przedmioty do frustracji. Mając takich uczniów z przypadkowego (nieświadomego) naboru nie mogli zrealizować zakładanych na początku celów, a przecież taki przedmiot z taką klasą, trzeba "ciągnąć" w szkole podstawowej przez 6 lat (7 lat jeśli zaczynali w zerówce). Do tego niezwykle ważną sprawą jest na ile dla całej szkoły (w tym dyrekcji) ważny jest przedmiot profilujący klasę (tutaj szachy).
Z biegiem czasu zauważyłem, że lepszym rozwiązaniem jest, gdy cała szkoła profilowana jednym przedmiotem (szkoła szachowa, szkoła kolarska, szkoła z językiem niemieckim), a do takiej szkoły są zapisywane dzieciaki z całej okolicy (z całego miasta, gminy, powiatu). Wtedy jest to świadomy wybór rodziców i dzieci, a nie przypadkowy, jak ma to miejsce w przypadku rejonowego naboru. Z takich "stajni szachowych" (stajni w dobrym tego słowa znaczeniu) mogą w przyszłości wyrosnąć przyszli mistrzowie królewskiej gry. Inna sprawa, że w wieku 6 lat niezwykle trudno rodzicom (nie zawsze zainteresowanym na poważnie szachami) podjąć decyzję, że zapisujemy dzieciaka do szkoły szachowej i z szachami wiążemy przyszłość naszego dziecka.
No to trochę ponarzekałem :-).
A teraz mój pomysł, który łączy klasy profilowane szachami w każdej szkole z ideą osobnych szkół szachowych:
1. Osobny przedmiot "Szachy" na poziomie podstawowym, w każdej (lub prawie każdej) szkole przez, powiedzmy 2 (może 3) lata + turnieje szachowe dla początkujących,
2. Najzdolniejsi uczniowie w przedmiocie "Szachy", po 2 (3) klasie, zostają przez rodziców świadomie przepisani do Szkoły Szachowej (miejskiej, powiatowej), w której zajęcia prowadzą już doświadczeni trenerzy szachowi i zajęcia (treningi) są prowadzone na zaawansowanym poziomie.
Może tak by to mogło wyglądać?
MirekW
Pytaniem też jest znalezienie odpowiedniej kadry, wyznacznikiem pewnie jak zwykle byłyby pieniążki... Obawiam się, że skonczyłoby się tym, że szachów uczyliby ludzie, którzy np nie potrafią poprawnie zrobić roszady, albo mówia, że można w pierwszym ruchu iść dwoma pionami, tymi z linii e oraz d. Pewnie też się spotkaliście z takim czymś :D
OdpowiedzUsuńTomek :)
Tak naprawdę, to powinienem teraz inne sprawy "załatwiać" ale ciężko mi było przejść obok TAKIEGO tematu obojętnie :) Na wszelki wypadek chociaż "szczątkowo" przedstawię swoją postać. Jestem pasjonatem szachów, gram już ponad 30 lat. Jestem nauczycielem matematyki i informatyki, sędzią szachowym kl.2, instruktorem sportu (specjalność szachy). Gdy w Polsce ruszyła akcja "Szachy do szkół" zbierałem podpisy i wysyłałem listy. Teoretycznie mam szanse "zarobić" na tej akcji. Od początku mojej pracy w szkole popularyzowałem szachy "ile się dało" nauczając, organizując turnieje, fundując nagrody, woziłem własnym samochodem dzieciaki na turnieje tylko czasami otrzymując delegacje. Dołożyłem do popularyzacji szachów wiele własnego czasu i pieniędzy. Jestem autorem filmowych lekcji szachów (na spryciarze.pl ponad 0,5 mln wyświetleń).
OdpowiedzUsuńTrochę myślałem nad tym problemem ... chcecie usłyszeć moje zdanie?
Moim zdaniem - szachy w edukacji, a właściwie cała edukacja, a właściwie cały ten system, to nasze państwo/ustrój, to jeden wielki "węzeł gordyjski" ... to wszystko chyba się wkrótce rozwali.
Niestety :(
Nie warto chyba "pakować" tych pieniędzy, tak naprawdę naszych pieniędzy w tę dziurę bez dna.
Moim zdaniem trzeba zmienić system. Od wielu lat obserwuję, to co mówi Janusz Korwin Mikke i moim zdaniem on ma rację (głosuję w wyborach też na jego ugrupowania lub na niego bezpośrednio). Niestety w tym momencie dyskusja z szachów przechodzi na politykę ale inaczej nie jestem w stanie powiedzieć tego jak ja widzę problem "szachów do szkół".
W skrócie - całe państwo trzeba TOTALNIE zreformować. Każda kolejna ekipa w programie wyborczym głosi walkę z biurokracją a następnie jeszcze bardziej ją rozbudowuje. Nie sposób opowiedzieć w komentarzu o wszystkim zatem się ograniczę do edukacji.
Zlikwidować Ministerstwo Edukacji i wszelką otoczkę (kuratoria itp.). Wprowadzić płatne szkolnictwo na początku np. przy pomocy "bonów edukacyjnych".
W tym momencie dać swobodę dyrektorom (menagerom) i rodzicom co do decydowania, czego w szkole mają się dzieci uczyć. Jeśli w danej szkole będzie nauczyciel, który umie i chce nauczać szachów i będą rodzice, którzy będą chcieli posłać tam dzieci, to będą szachy w szkole a jak nie to nie.
Nasz obecny system "zepsuł" społeczeństwo. Wszyscy mają postawy roszczeniowe a dług publiczny rośnie. Bezrobotni oczekują zasiłków, bogaci kombinują jak oszukać fiskusa. Armia urzędników wytwarza tylko bzdurne przepisy. Ja zdaję sobie sprawę, że wiele osób "wrażliwych" powie ... no ale jak to tak ... zostawić tych słabszych bez pomocy, bez edukacji, bez służby zdrowia etc. etc.
Prawda jest jednak taka, że jak płacisz, to szanujesz i masz prawo wymagać. Jak masz mieć "za darmo" to zapłacisz jeszcze więcej i nie wiadomo, czy dostaniesz.
Zatem moim zdaniem - co się da, to sprywatyzować ale jeszcze ważniejsze, to pozbyć się biurokratów i biurokracji. Niech państwo nam nie zabiera, to nie będzie musiało dawać!
Wstęp, który napisałem był konieczny, aby pokazać, że nie wyskakuję tu jak "Filip z konopi". Ja potrafię się poświęcić, ja potrafię sobie dać radę. Ja jednak również widzę ogromne marnotrawstwo, ogromną korupcję, ogromny
bezsens. Podsumowując - jeśli mamy wpompowywać w system kolejne (dodatkowe!) "nasze" pieniądze w szachy szkolne, to jestem przeciw. Ewentualnie "otworzyć furtkę", aby szachy mogły bez przeszkód wchodzić tam gdzie są ludzie będący w stanie i chcący wprowadzać te szachy. (kosztem innych zajęć)
Mógłbym jeszcze pisać i pisać ale ... mam na głowie jeszcze inne sprawy.
Jacek
Zapraszam tu:
OdpowiedzUsuńuks321.waw.pl/?p=68#more-68
Myślę, że to jest odpowiedź