środa, 28 listopada 2012

"O spotkaniu "Maestro" Miguela Najdorfa z Witoldem Gombrowiczem w Argentynie"



Jest to historia, której początek jest smutny i dość radosny zarazem. Jest to opowieść o losach Polaków, którzy w przededniu wielkiej wojny wywołanej przez hitlerowskie Niemcy, tylko przez przypadek, jakiś trudno wytłumaczalny splot różnych okoliczności, uniknęli pewnej śmierci z rąk oprawców. Wyglądało to trochę tak, jakby ktoś wyrwał z korzeniami kilka rzadkiej urody kwiatów i przeniósł w inne miejsce, dając im nowe życie. Kwiaty te zakorzeniły się na nowo i rozkwitły, a w miejscu z którego zostały w ostatniej chwili zabrane wybuchł straszny pożar, pożoga, która strawiła wszelkie życie bez wyjątku. Tak wygląda wojna, która żywi się nieistnieniem, niebytem.

Ostatnio odezwała się we mnie żyłka detektywa-historyka. Otóż, zawsze interesowałem się oprócz samej literatury, historią literatury i co z tym związane biografiami słynnych pisarzy. Z tym większą przyjemnością zagłębiłem się w obszerne "Dzienniki 1953-1966" Witolda Gombrowicza, które uważam za jedne z jego największych osiągnięć literackich. Ani "Pornografia", nawet nie "Kosmos", czy słynna "Ferdydurke", a właśnie "Dzienniki", jak dla mnie, są apogeum twórczości tego pisarza.
 Studiując równolegle "Dzienniki" oraz życiorys Witolda Gombrowicza z każdą minutą rosło moje zdumienie, gdy zacząłem dostrzegać szereg podobieństw losów pisarza oraz pewnej niewielkiej grupki szachistów z Polski, którzy reprezentowali Polskę na Olimpiadzie w Argentynie w tym feralnym 1939 roku. Zobaczmy jak to wyglądało. 

27 lipca 1939r. z portu w Antwerpii w kierunku Argentyny wypłynął statek "Pirapolis", na pokładzie którego były wszystkie szachowe reprezentacje państw europejskich, które miały reprezentować swoje nacje na Olimpiadzie. Na "Pirapolis" była również polska kadra w składzie: Ksawery Tartakower, Mieczysław Najdorf, Paulin Frydman, Teodor Regedziński oraz Franciszek Sulik.
W tym samym dniu tj. 27 lipca 1939r. oddano do służby statek pasażerski "Chrobry", który dokładnie dwa dni poźniej wypłynął z portu w Gdyni w swój pierwszy, dziewiczy rejs w kierunku Argentyny, a na jego pokładzie znalazł się nie kto inny tylko Witold Gombrowicz. Wyobraźcie sobie teraz oba statki, które płyną w tym samym kierunku, a między oboma jednostkami jest różnica odległości rzędu dwóch trzech dni. Trzeba dodać, że tamtejszym liniowcom przepłynięcie podobnych odległości zajmowało kilka tygodni. Na pokładzie "Chrobrego" znajdowała się jedna z najwybitniejszych postaci w polskiej literaturze (choć jeszcze nie w tym momencie), na drugim liniowcu - "Pirapolis"- płynął już bardzo znany, a przyszły wielki szachista XX wieku, Miguel Najdorf. Myślę, że ani jeden, ani drugi nie przeczuwali pomimo skrajnie napiętej sytuacji w Europie, że te rejsy uratują im życie. Zarówno Gombrowicz jak i Najdorf płynęli do Argentyny i nikt nie przypuszczał, że zwiążą się z tym krajem - jeden na kilkadziesiąt lat, drugi na całe życie...

W "Dziennikach" jest wiele miejsc, w których Gombrowicz zdradza wielką fascynację szachami, choć w żadnym miejscu nie pojawia się nazwisko Miguela Najdorfa. A przecież musieli się spotkać! Mieszkali przecież obaj w Buenos-Aires i będąc uchodźcami z Polski, wiedzieli o tych samych knajpach, restauracjach, w których organizowała się polska "emigracja". Dlaczego więc Gombrowicz pisze z lubością o szachach, a nie wymienia nazwiska Najdorfa, choć w tej bardzo osobistej książce wymienia dziesiątki, jeśli nie setki nazwisk? Wreszcie jak mogło wyglądać spotkanie obu panów?

Gombrowicz uchodził za człowieka o bardzo silnym "ego", kogoś o niezwykle złożonej osobowości jak przystało na wielkiego pisarza. Najdorf również był postacią bardzo barwną o silnym "ego", żywiołową, więc próbując jakoś to zrekonstruować od strony czysto psychologicznej, owo spotkanie mogło być jednym wielkim energetycznym spięciem dwóch wielkich indywidualności. Zwykle wygląda to tak, że tacy ludzie stają się sobie wrodzy, a w najlepszym wypadku potrafią się co najwyżej tolerować. Poza tym początki pobytu Gombrowicza w Argentynie wiążą się z jego bardzo trudną sytuacją materialną, która utrzymywała się przez dłuższy czas. Najdorf z kolei dość szybko stanął na nogi, po propozycji pracy w firmie ubezpieczeniowej ze strony niejakiego Carlosa Guimarda, który poźniej został arcymistrzem szachowym. To również mogło mieć wpływ na stosunki Najdorfa i Gombrowicza.  Oczywiście fakty mieszają się tutaj z moimi przypuszczeniami. Myślę, że na to fascynujące pytanie znajdę odpowiedź w biograficznej książce "Gombrowicz w Argentynie" napisanej przez Ritę Gombrowicz.

Swoją drogą dziwi mnie, jak stosunkowo mało udokumentowaną postacią jest Miguel Najdorf. Ostatnio wpadła mi w ręce książka profesora Tadeusza Wolszy "Najdorf. Z Warszawy do Buenos Aires", w której informacji o Najdorfie jest niezwykle mało. Broszurka choć bardzo ciekawa w większości opowiada o turniejowych zmaganiach "Maestro" Miguela, natomiast mnie najbardziej interesowałoby, kim był Najdorf gdy nie uczestniczył w rozgrywkach szachowych i jak wyglądała jego codzienność. W poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie jak mogło wyglądać spotkanie Najdorfa z Gombrowiczem, zawędrowałem aż na strony argentyńskie i na jednej z nich znalazłem takie oto zdjęcie.




Zdjęcie było wykonane w kawiarence szachowej "Rex" w Buenos-Aires. Przy stoliku siedzi Gombrowicz, a co najciekawsze ten mężczyzna w garniturze i krawacie, stojący jako pierwszy z lewej to...Paulin Frydman! Okazuje się, że Gombrowicz przyjaźnił się z Frydmanem i często zachodził do szachowej kawiarenki "Rex". Na zdjęciu nie widzę Najdorfa. Na ten moment tyle wiem na ten temat, choć nie jestem do końca pewny tej wiedzy. Poniżej podam link do strony, gdzie to znalazłem. Hiszpańskiego nie znam dlatego moja prośba: jeśli kogoś również interesuje ten temat i ma ochotę przetłumaczyć te kilkadziesiąt zdań, byłbym bardzo zobowiązany. 



5 komentarzy:

  1. google translator przetłumaczy tekst http://translate.google.pl/ trochę niezgrabnie ale sens da się odnaleźć

    OdpowiedzUsuń
  2. W tłumaczeniu nie pomogę, bo bardzo niewiele zrozumiałem, ale z tego co się udało zaciekawiło mnie, że w podlinkowanym artykule, również jest sugestia, że tak wybitne osoby, o wygórowanym ego jak Najdorf i Gombrowicz, spotkawszy się mogłyby się spiąć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaciekawiło mnie, że – na tyle na ile zrozumiałem – również w linkowanym artykule wyrażono opinię, że Najdorf i Gombrowicz nie mogli żyć ze sobą w zgodzie ze względu na swoją wybitność i ego.

    OdpowiedzUsuń
  4. No właśnie tłumaczenie jest fatalne, więc trudno się na nim oprzeć jako na czymś wiarygodnym jeśli ktoś tego nie sprawdzi, jednak stosując typowy model psychologiczny do obu panów, tak to mogło wyglądać - mnie już zaciekawiło, że w "dziennikach" które są trzytomowe koło 700 stron, Gombrowicz pisze o każdym, pisał też o szachach, natomiast nie wymiania Najdorfa. choć to dziwne bo pisał o wielu swoich nieprzejednanych wrogach też, wiec sprawa jest bardzo ciekawa.Może jak przeczytam tą książkę Rity Gombrowicz więcej się dowiem! Ależ to ciekawe!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Trafiłem tu po przeczytaniu Dziennika, bo ciekawiła mnie kwestia, czy panowie się poznali. I po miesiącu, półprzypadkowo, trafiłem na coś takiego:

    "Łaknąłem pisanego polskiego języka, mimo iż w Argentynie miałem stałe kontakty z Polakami, byłem w wielkiej przyjaźni z Witoldem Gombrowiczem, który czas między pisaniem "Transatlantyka" i " Dzienników" chętnie spędzał nad szachami"

    źródło: http://www.podkowianskimagazyn.pl/archiwum/najdorf.htm

    Jako detektyw czuję się spełniony :)

    OdpowiedzUsuń