Jest takie plemię, żyjące za kołem podbiegunowym, które z uwagi na bardzo ciężki klimat, tak oto hartuje małe dzieci, by ich organizmy potrafiły sprostać nieprzyjaznemu miejscu zamieszkania: gdy na zewnątrz temperatura spada poniżej zera, ustawiane są dwie beczki - jedna z wodą bliską wrzenia, druga z wodą lodowatą. Wtedy ojciec, czy też głowa rodziny, bierze dziecko w ręce i zanurza je na zmianę, raz w jednym, raz w drugim naczyniu. Po tym zabiegu dzieciak jest okrywany kocem i wraca szybko do domu...
Wydarzenia, których jesteśmy świadkami jako kibice w odbywających się w Chanty-Mansyjsku Mistrzostwach Świata kobiet, a konktretnie ta wielka sinusoida naszej reprezentantki, to prawdziwy test dla kibiców. Hartujemy się więc, jak w powyżej przedstawionych zabiegach i uzyskujemy powoli odpowiednią kibicowską odporność. Ja mogę znieść naprawdę wiele i chętnie towarzyszę Monice w jej wycieczkach z nieba do piekła i z powrotem, jednak chciałbym, by ta wspólna podróż nie zakończyła się właśnie teraz. Monika Soćko znów znalazła się na skraju urwiska, a na tym poziomie rozgrywek wieje tak silny wiatr, że utrzymać się i nie spaść w przepaść jest sprawą niezwykle trudną. Dzisiejszy pojedynek wyglądał mi (z uwagi na wybrany debiut) na próbę zyskania jednego dnia, by "pomoc" miała czas na znalezienie czegoś konkretnego na pojedynek numer dwa. Wariant wymienny słowiańskiej ma bardzo duże tendencje remisowe i białe często wybierają ten właśnie system, by spokojnie zremisować. Monika do pewnego momentu grała bardzo dobrze - zachowała serią manewrów czarnopolowego gońca, którego wymiana za kolegę, całkowicie wyrównywała grę. Stanęła normalna pozycja i... wtedy doszło do "feralnego" posunięcia damą na "e3". Był to trudno wytłumaczalny ruch: każdy szachowy "esteta" skrzywiłby się z niesmakiem po tym posunięciu, a ponadto ten ruch był dwutempową stratą figury w oparciu o bardzo prosty motyw taktyczny. Monika, moim zdaniem, zdekoncentrowała się na moment, innego wytłumaczenia po prostu nie znajduję. Po tej pomyłce było już po partii, jednak doszła do głosu ambicja Moniki, więc siłą inercji zagranych zostało jeszcze wiele posunięć, ale wynik partii był już przesądzony. Tak to wyglądało.
Nasza arcymistrzyni jest w identycznej sytuacji jak dwa dni temu. Stoi przed bardzo trudnym zadaniem odegrania się czarnym kolorem z świetnie dysponowaną Antoanetą Stefanową. Co jutro będzie zagrane? Podejrzewam "d4" w pierwszym posunięciu Stefanowej, podobnie jak w pojedynku "Stefanowa-Soćko" z Istambułu, gdzie na szachownicy stanęła "staroindyjka", a partia po bardzo zmiennym przebiegu zakończyła się remisem (mówię z pamięci, więc mogę się mylić, ale chyba tak było). Nie podejmuję się już nic wieszczyć. Po prostu chcę popatrzeć jak kibic co się właściwie jutro wydarzy. Szachy kobiece są mega-nieprzewidywalne i nie ma szans by wiedzieć coś na pewno. Mam nadzieję, że Monika Soćko pokaże wielki hart ducha jeszcze raz, a ja jako kibic zaprawiam się w bojach przy okazji kibicowania naszej arcymistrzyni. To się nazywa zdobywanie kibicowskiej odporności.
Wydarzenia, których jesteśmy świadkami jako kibice w odbywających się w Chanty-Mansyjsku Mistrzostwach Świata kobiet, a konktretnie ta wielka sinusoida naszej reprezentantki, to prawdziwy test dla kibiców. Hartujemy się więc, jak w powyżej przedstawionych zabiegach i uzyskujemy powoli odpowiednią kibicowską odporność. Ja mogę znieść naprawdę wiele i chętnie towarzyszę Monice w jej wycieczkach z nieba do piekła i z powrotem, jednak chciałbym, by ta wspólna podróż nie zakończyła się właśnie teraz. Monika Soćko znów znalazła się na skraju urwiska, a na tym poziomie rozgrywek wieje tak silny wiatr, że utrzymać się i nie spaść w przepaść jest sprawą niezwykle trudną. Dzisiejszy pojedynek wyglądał mi (z uwagi na wybrany debiut) na próbę zyskania jednego dnia, by "pomoc" miała czas na znalezienie czegoś konkretnego na pojedynek numer dwa. Wariant wymienny słowiańskiej ma bardzo duże tendencje remisowe i białe często wybierają ten właśnie system, by spokojnie zremisować. Monika do pewnego momentu grała bardzo dobrze - zachowała serią manewrów czarnopolowego gońca, którego wymiana za kolegę, całkowicie wyrównywała grę. Stanęła normalna pozycja i... wtedy doszło do "feralnego" posunięcia damą na "e3". Był to trudno wytłumaczalny ruch: każdy szachowy "esteta" skrzywiłby się z niesmakiem po tym posunięciu, a ponadto ten ruch był dwutempową stratą figury w oparciu o bardzo prosty motyw taktyczny. Monika, moim zdaniem, zdekoncentrowała się na moment, innego wytłumaczenia po prostu nie znajduję. Po tej pomyłce było już po partii, jednak doszła do głosu ambicja Moniki, więc siłą inercji zagranych zostało jeszcze wiele posunięć, ale wynik partii był już przesądzony. Tak to wyglądało.
Nasza arcymistrzyni jest w identycznej sytuacji jak dwa dni temu. Stoi przed bardzo trudnym zadaniem odegrania się czarnym kolorem z świetnie dysponowaną Antoanetą Stefanową. Co jutro będzie zagrane? Podejrzewam "d4" w pierwszym posunięciu Stefanowej, podobnie jak w pojedynku "Stefanowa-Soćko" z Istambułu, gdzie na szachownicy stanęła "staroindyjka", a partia po bardzo zmiennym przebiegu zakończyła się remisem (mówię z pamięci, więc mogę się mylić, ale chyba tak było). Nie podejmuję się już nic wieszczyć. Po prostu chcę popatrzeć jak kibic co się właściwie jutro wydarzy. Szachy kobiece są mega-nieprzewidywalne i nie ma szans by wiedzieć coś na pewno. Mam nadzieję, że Monika Soćko pokaże wielki hart ducha jeszcze raz, a ja jako kibic zaprawiam się w bojach przy okazji kibicowania naszej arcymistrzyni. To się nazywa zdobywanie kibicowskiej odporności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz