Te słynne krakowskie stoliczki szachowe mijam często autem, gdy zimą usiłuję dotrzeć wraz z kolegą na salę gry festiwalu "Cracovia". Zimą ten szachowy kącik jest całkowicie opustoszały, a szachownice są przykryte grubą, śnieżną pierzynką. W porze ciepłej jednak, najlepiej wiosną w pogodne dni, oraz latem, można spotkać grających w szachy i miejsce to gwałtownie ożywa. Grając w Międzynarodowych Mistrzostwach Krakowa, które odbywają się letnią porą w Krakowie, często, gęsto, chadzałem sobie w to miejsce, mając 1-2 godzinki do rundy, by poprzyglądać się grającym. Jeśli ma się szczęście, można trafić na nie lada oryginałów, ale właśnie dzięki takim to osobowościom, to miejsce ma swój urok...
I o to chodzi!
OdpowiedzUsuńWolę pasję od zakurzonej analizy.
I szczerą wolę gry od kalkulacji punktowej ELO.
Ja też mile wspominam ten zakątek na zakolu Wisły.
Moim zdaniem w takich miejscach najlepiej widać prawdziwe piękno szachów. Ich powagę i dostojeństwo, którego czasem tak brakuje na turniejowych salach... W takich miejscach przeszłość poprzez teraźniejszość łączy się z przyszłością. Gdyby te kamienne stoliki potrafiły mówić pewnie nie raz usłyszelibyśmy nie jędną historię niesamowitych wydarzeń jakich były świadkami...
OdpowiedzUsuńTakie miejsca są wszędzie, choć jest ich chyba niezbyt wiele. Niestety znikają w powodzi wyników, rankingów, kalkulacji. Piękno miejsc, klimat spotkania - te nieuchwytne elementy, które tworzą niezapomniana fakturę dnia niecodziennego. To właśnie pokazują choćby częściowo te zdjęcia.Lubie taki klimat.
OdpowiedzUsuńNiestety Panie Waldemarze- kiedyś w każdym mieście było takie otwarte miejsce czy kawiarnia gdzie o każdej porze dnia można było zagrać w szachy. Niestety to już przeszłość, dziś to ginąca na naszych oczach historia ,choćby z powodu gry przez sieć nad czym boleję i mnogości poza szachowych atrakcji jakie współczesny świat oferuje młodym. W takich miejscach ciągle można jeszcze spotkać graczy(starych blicarzy) którzy bez urazy graczom na poziomie autora blogu czy moim dają figury for.
UsuńTomasz
Owszem ale przecież nie jest to niczyja wina. Tak teraz wygląda życie. Trzeba to zaakceptować.
UsuńMając szesnaście lat często bylem w Krakowie,ze względu na to ,że moja mamusia pracowała w Spółdzielni "Gromada"(ostatnie miejsce pracy Rynek Mariacki)Pracowała na dwóch etatach,"Gromada + totolotek-wszystko po to ,by zapewnić środki materialne dla kształcenia mnie i brata!Piotr szef "Piwnicy pod Baranami-vel Skrzynecki,zachodził rano,nie wiem czy od Turnaua z Brackiej,może od Sikorowskiego,kupował kuponik totolotka i mówił,cieszę się Pani Zosiu,że Pani tu ciągle jest,na to moja Mamusia:Piotruś nie pij tyle,bo zaszkodzi-i mu zaszkodziło!Rynek 8 była "piwnica pod Baranami",ale także KKSz,na dole w stajni,na górze sala lustrzana,znalem Kłaputów,Śliwę,Kurlita,Sanetrę ,Krótkyego,Gienia Tracza,i wielu Krakowskich Szachistów!Na zakolu Wisły grałem nie raz,ciekawą historię przeżylem jako piętnastolatek,siedzi gość ze sprzętem,podchodzę i pytam czy zagra,mówi,że tak,ale gra interesownie,po ile 10 złotych,ustawiłem zuzwang-gość ma tylko jeden ruch,myśli 40 minut,kibiców ze 30-stu,mówię panie ma pan jeden możliwy ruch,on na to nie będziesz mnie gówniarzu szantażował,pozbierał szachy i poszedł,a kibice krzyczą ,dziadu wypłać,później zostałem moralnym mistrzem Wojewodztwa Krakowskiego Juniorów w Szachach!,Ale to już temat na inną opowieść,jak Bóg da!
OdpowiedzUsuń