niedziela, 23 czerwca 2013

"Gelfand, Anand, Kramnik i inni w Memoriale Tala"



Czy śledziłem, czy oglądałem, czy kibicowałem? Tak, choć na module "aspire one", gdyż główny laptop odmówił mi posłuszeństwa i musiałem sobie poradzić z tym, jakby nie było, ważnym turniejem, przy pomocy tego mini laptopa, który pozostał mi do dyspozycji. To jednak wystarczyło, by ocenić zaistniałą sytuację, choć ta nie rysuje się w jasnych barwach dla aktualnego Mistrza Świata. Ponadto wyruszyłem w Beskidy, by zobaczyć soczystą, ciemną zieleń dojrzewającego lata i zagrać w turnieju blitza w Łodygowicach, co jest bezpośrednią przyczyną mojej przerwy w komentowaniu szachów. A co się działo w Memoriale Tala? Otóż okazało się, że zawody przerosły grającego wspaniałe szachy w turnieju pretendentów w Londynie, Kramnika oraz aktualnego Mistrza Świata, którzy zajęli jedne z ostatnich miejsc i żadną miarą nie mogą odczuwać satysfakcji z rozegranego turnieju. Sam Kramnik dał z siebie wszystko w Londynie, gdzie właściwie chyba przypadek (wystarczał mu remis z Iwanczukiem w ostatniej rundzie!) zadecydował, że nie zagra w meczu o Mistrzostwo Świata. Tam się spalił, dał całego siebie szachom, oddał duszę dyscyplinie, która nie odwzajemniła mu tym samym, co w szachach jest sytuacją nader częstą. To go w jakiś sposób usprawiedliwia, pozwala w racjonalny sposób wyjaśnić, dlaczego zajął tak odległe miejsce. Najważniejsze go ominęło, Caissa zadworowała sobie z tego wspaniałego arcymistrza, a na nowe zabrakło mu sił i pełnej koncentracji.

 Anand z kolei, co większość komentatorów szachów tłumaczy mniej więcej - nie chce się wystrzelać z wszystkich idei i pomysłów przed najważniejszym meczem w jego karierze. Moim zdaniem Ananda czas mija, co widać po jego pojedynkach. Nie chodzi o pojedyncze spotkania, w których Mistrz Świata naprawdę prezentował się wspaniale - chodzi o całokształt jego podejścia do sztuki szachowej. Moja miara podejścia do dyscypliny zawiera się w tym, że obserwuję danego zawodnika pod kątem jego dążenia do gry maksymalnie skomplikowanej, nie unikania gry na pełnym materiale, na maksymalnym ryzyku. Nie wiem czy zauważyliście, ale u Ananda wygląda to teraz tak, że w momentach, w których spodziewa się każdy potęgowania napięć, komplikacji, następuje nieoczekiwane rozwiązanie akcji i typowe szachowe katharsis omija złaknionych szalonej gry kibiców. To już, niestety, nie ten Anand sprzed lat. Czy Mistrz Świata z podobną manierą gry ma szansę na obronę tytułu z młodym Norwegiem, nawet na swoim terenie, jak to kiedyś ująłem, na werandzie swojego mieszkania? Śmiem wątpić. Moja intuicja podpowiada mi, że ten mecz może być tyleż nudny, co krótki i kibice mogą być zawiedzeni szybkim blitzkriegiem młodego wirtuoza szachów. Jedyna jego względna słabość, to nieumiejętność gry decydujących partii, co może w praktyce nie mieć miejsca, gdyż "Mozart szachów" będzie próbował zakończyć mecz szybciej, lub zdobyć na tyle dużą przewagę, by było mu z "czego odpisać" w końcowym stadium pojedynku, bez uszczerbku jeśli chodzi o końcowy wynik tej bitwy. To tyle moich przemyśleń na gorąco, choć scenariusze meczów o MŚ w szachach, rządzą się swoimi prawami i może się dziać inaczej. A Gelfand? Cóż, jest jak dobre wino krymskie: im starszy, tym lepszy. Szkoda, że forma przyszła trochę zbyt późno. Spóźnił się o całe dwa miesiące ;). Kibicowałem temu arcymistrzowi, ale jak widać, zarówno on jak i i wielu innych, nie rozszyfrowało sztuki uzyskiwania szczytu formy na najważniejsze zawody w życiu. To mglisty temat, na który naprawdę niewielu ma cokolwiek sensownego do powiedzenia...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz