W Chersoniu zatrzymałem się tylko po to, by przesiąść się na pociąg do Odessy. Nie zamierzałem zwiedzać miasta, gdyż od co najmniej dwóch tygodni cierpiałem na stan chronicznego zmęczenia, które nie mijało mimo moich usilnych zabiegów odnowy. Nie pomagało dwudniowe "wolne", ciężki plecak pozostawiony w hotelu, spacery, czy nawet najlepsze obiady serwowane w dobrych knajpach. Tak, takich sygnałów wysyłanych przez wyczerpany organizm, nie zwykłem lekceważyć. Nadchodziła pora powrotu do kraju po blisko dwumiesięcznej włóczędze po Ukrainie. Myśli o długim odpoczynku pojawiały się, co również mnie zastanawiało, w czasie gdy... odpoczywałem! A więc, nie w sytuacjach wzmożonego wysiłku, na przykład podczas trekkingu po Górach Krymskich, a w momentach całkiem prozaicznych, zwyczajnych, rzekłbym sielskich: podczas picia kawy w Eupatorii, na ławce, w ciepłym październikowym słońcu, czy w czasie długiego spaceru wzdłuż jednej z plaż krymskich itd.
Zamierzałem więc, zaczekać w Chersoniu, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów, na pociąg w kierunku Odessy. Chciałem zwiedzić Odessę, poświęcając temu miastu dwa dni i zaokrętować się na nocny pociąg do Lwowa. Stamtąd złapać marszrutkę, czy nawet autobus w kierunku Przemyśla, ku granicy. Nie miałem już sił meandrować, odbijać w różnych kierunkach, co charakteryzuje pierwsze tygodnie wszystkich moich wypraw w nieznane.
Są miasta, które przyciągają podróżnika jakąś magnetyczną siłą, gdy ten znajdzie się przypadkiem na "trajektorii kolizyjnej". Są miejsca, które zawczasu odpychają, każą siebie omijać, ostrzegając: " Lepiej tu nie wjeżdżaj! Tutaj nic dobrego cię nie spotka!".
O Odessie zawsze myślałem ciepło, znałem ją z literatury, a podróżnicza intuicja podpowiadała mi, że miasto dobrze mnie podejmie.
Gdy wysiadłem z pociągu późnym popołudniem, postanowiłem zjeść obiad. Nie byłem specjalnie głodny - bardziej zależało mi na tym, by uwolnić choć na moment plecy od ciążącego coraz bardziej plecaka. Kierując się w stronę niewielkiej knajpki niedaleko portu uświadomiłem sobie, że po tylu tygodniach na Ukrainie, nie skosztowałem jeszcze ukraińskiego "klasyku" - barszczu ukraińskiego. W knajpce było pusto i jak to zwykle w takich wypadkach bywa, wywiązała się między mną a właścicielką dłuższa rozmowa. Gdy zapytałem o barszcz, powiedziała mi, że nie ma składników, ale jeśli zaczekam, pójdzie na pobliski bazar, kupi co potrzeba i mi go ugotuje. "Nie boi się pani zostawić mnie samego?" - zapytałem gdy wychodziła. "A czego mam się bać? Niech pan spokojnie sobie pije piwo, będę za piętnaście minut" - z uśmiechem odparła na odchodnym. Za około godzinę jadłem doskonały barszcz, którego smaku nie dało się już nigdzie i żadnym sposobem odtworzyć. W międzyczasie rozmawialiśmy o tym, co w Odessie jest wartego zobaczenia jeśli chodzi o zabytki i na tej długiej rozmowie minął mi wieczór.
Następny dzień, spędziłem zwiedzając wszystkie ważniejsze miejsca Odessy. Najbardziej zaskakiwały mnie rozrzucone w różnych częściach miasta małe pomniki w skali 1:1. Obejrzałem Pałac Woroncowa wraz z Rotundą, XIX w. Synagogę oraz Sobór Przemienienia Pańskiego. Oczywiście musiałem zejść i wejść po "znaku firmowym" Odessy - Schodach Potiomkinowskich. W porcie spotkała mnie kolejna niespodzianka (Nie ostatnia!). Otóż, wchodząc przez główne drzwi, zauważyłem leżące na chodniku dwa banknoty, które szybko podniosłem. Okazało się, że znalazłem 150 hrywien, które w tym czasie było kwotą znaczną. W samym porcie przysiadłem na ławce z wrażenia. Taka niespodziewana regeneracja sakiewki wiele zmieniała. Za znalezisko kupiłem sobie nową koszulę i buty, stare zaś wyrzuciłem (Generalnie w czasie podróży jestem maniakiem redukowania ciężaru plecaka poprzez wyrzucanie rzeczy zbędnych), kupiłem bilet do Muzeum Archeologicznego, zjadłem obiad oraz nabyłem bilet na nocny pociąg do Lwowa...
Mój pobyt w Odessie dobiegał końca. Miasto jednak nie tak łatwo chciało mnie wypuścić - już w pociągu spotkałem pewnego tubylca, który nurkował w Morzu Czarnym łowiąc ślimaki na marynatę. Według jego relacji potrafił pozostawać pod wodą do 4 minut. Nie wiem, ile było w tym prawdy, jednak sam smak owych ślimaków w zalewie, którymi mój rozmówca mnie poczęstował, był niezrównany...
Mój pobyt w Odessie dobiegał końca. Miasto jednak nie tak łatwo chciało mnie wypuścić - już w pociągu spotkałem pewnego tubylca, który nurkował w Morzu Czarnym łowiąc ślimaki na marynatę. Według jego relacji potrafił pozostawać pod wodą do 4 minut. Nie wiem, ile było w tym prawdy, jednak sam smak owych ślimaków w zalewie, którymi mój rozmówca mnie poczęstował, był niezrównany...
Szachowa Odessa.
Odessa to miasto o ogromnych szachowych tradycjach. To tutaj urodził się legendarny Jefim Geller, którego spuściznę przejęli inni arcymistrzowie z tego miasta. Współcześnie, kontynuatorami szachowych tradycji Odessy są, dobrze wszystkim znani: GM Wołodymyr Tukmakow, czy dziennikarz i komentator szachowy GM Michaił Gołubiew.
Ostatnio na serwerze http://www.chess-news.ru/ natknąłem się na wywiad z politologiem Olegiem Dołżenkowem, który opowiada o tym jak się zmieniła "Soborka", miejsce tradycyjnych spotkań szachistów Odessy. Według Dołżenkowa na "Soborce" szachistów jest znacznie mniej, niż powiedzmy 20 lat temu. Według niego następuje stopniowa erozja wielkich szachowych tradycji tego miasta z powodu braku finansowych dotacji i bardzo ważnym jest, by władze zadbały o szachistów, którzy, jak pięknie to ujął: "...są delikatni i niepraktyczni jak kwiaty. Dlatego potrzebna jest im uwaga".
Jeśli chodzi o szachowe tradycje Odessy są one tak wielkie, że dla przeciętnego szachisty z Polski, miasto to, w dalszym ciągu może wydawać się prawdziwą "Mekką" tej dyscypliny. Wszelkiego rodzaju święta, czy też symultany, gromadzą takie tłumy, że nie raz bardzo długo trzeba oczekiwać na swoją kolej, by zagrać z arcymistrzem. To miasto w dalszym ciągu kwitnie szachami - o takim czymś w Polsce, jak na ten moment, możemy tylko pomarzyć.
Jestem Wam na sam koniec winny zdjęcia z Odessy. Niestety, w czasie mojej podróży dysponowałem aparatem na kliszę i mam tylko zdjęcia tradycyjne, albumowe. Z potrzasku wybawił mnie Michaił Gołubiew, którego bardzo interesujące relacje "on-line", regularnie śledzę na rosyjskojęzycznym serwerze http://www.chesspro.ru/. Arcymistrz zgodził się, bym wykorzystał jego zdjęcia z poniższej strony: http://www.flickr.com/photos/mikhail_golubev/3893656840/sizes/o/in/photostream/ , za co w tym momencie chciałem mu podziękować. Zobaczcie więc, jak wygląda Szachowa Odessa!
Tłumy na symultanie. Pojedynek z arcymistrzem to wielkie święto dla każdego bez względu na wiek i kategorię. |
Czas na wielkie "show". |
Symultana z GM Michaiłem Gołubiewem pod gołym niebem. |
Wielka symultana na odeskim "Pasażu". |
Memoriał Gellera 2005 r. |
Szachy aktywne: pojedynek Bejm - Gołubiew. |
Michaił Gołubiew pośród legend światowych szachów. |
Fajna wyprawa! To że życie szachowe w Polsce obumiera jest sprawą dość złożoną. Można za ten stan rzeczy obarczać wiele osób i instytucji. Ale sami szachowi działacze i to z różnego szczebla i to zarówno na samej górze jak i dole swoją bierną postawą mają przyczynek ku temu by szachy przestały "Być". Zaszywanie się w pieleszach czterech ścian to ich główna wada. A tutaj widać że działacze i szachiści wychodzą do tłumów, że spotykają się, że chcą by szachy "Były" dla każdego jak wielkie wyzwanie, jak podróż w nieznane. A to wciąga. Tam skąd pochodzę kiedyś szachiści grywali przy okazji każdej imprezy, były nawet stoły do gry w szachy w centrum miasta. Ale od kiedy miasto zaczęło podupadać ,a za stołami coraz częściej zaczęli zasiadać amatorzy tanich jabcoków zamiast szachistów, władze miasta zlikwidowały stoły. A życie szachowe zacumowało w bezpiecznej przystani klubu gdzie powoli zżera je rdza zapomnienia.
OdpowiedzUsuńTak to jest! Wprawdzie Ukraińcy mają wiele powodów do chluby ale nie znaczy to, że nie powinniśmy pokazać tego co mamy najlepsze. Marzy m się aby tak pisać o szachach w Polsce co przecież nie tylko zleży od wyników sportowych ale raczej od życzliwego nastawienia w stosunku do tego co jest pozytywne.
Usuń