czwartek, 14 listopada 2013

"W Chennai trwa wojna!"





"Wow! Cóż to za szalony ruch?! To właśnie cały Carlsen - wyciska wodę ze skały!"  

                                              (Michał Krasenkow komentujący na serwerze  http://www.chesspro.ru/)




Nie wiem, czy są jeszcze tacy, którzy po ostatnich zdarzeniach w Chennai, w dalszym ciągu chcą zwracać swoją wejściówkę na mecz o MŚ. W każdym bądź razie autor tych słów, siedzi na koronie stadionu i z wypiekami na twarzy oczekuje kolejnych wielkich partii pomiędzy Mistrzem Świata a pretendentem. Powiem więcej, z wyżej położonych sektorów schodzę niżej, by znaleźć się bliżej epicentrum, by niczego nie uronić z tego spektaklu...

Czwartą partię meczu Anand-Carlsen śledziłem do ostatnich sekund z jednej strony w stanie ogromnego napięcia, a z drugiej zachwytu. Przecież w podświadomości całej szachowej społeczności jest pragnienie oglądania widowiska, do którego będą mogli się odwoływać przez następne lata, czy nawet dziesięciolecia. Każdy mecz o MŚ jest swoistą klamrą, spinającą jakiś tam przedział czasu przeszłego z tym, co ma nadejść. Szachiści wedle meczów o  mistrzostwo świata chcą się orientować co do kierunku, w którym ma podążać dyscyplina, oczekują ożywczego wiatru i całkowicie nowych trendów. Ten mecz ma wszelkie dane ku temu, by stać się meczem XXI wieku.

Czwarta partia, pomiędzy Mistrzem Świata, a pretendentem była fantastycznym widowiskiem, w którym tak wiele się działo, że nie ma fizycznej możliwości, by zmieścić wszystko w jednym, krótkim artykule. To jest warte co najmniej broszury. Takim partiom, według mnie, magazyny szachowe na świecie powinny poświęcać całe numery.

 Ja ze swej strony mogę się tylko podzielić z wami wrażeniami na gorąco. Przyznaję, że nie mogę o tej partii przestać myśleć i chciałbym, żebyście też, choć na chwilę, przy niej pozostali. Przecież partię nr.4 meczu o MŚ nie można nazwać zwyczajnie spotkaniem, pojedynkiem, czy nawet bitwą. Te słowa wydają mi się nieadekwatne, całkowicie nie przystające do tego, czego byliśmy świadkami. Jak dla mnie to była wojna. To była wojna totalna na wyniszczenie.
A jak to wyglądało? Po jednej stronie Wielki Mistrz, zepchnięty do głębokiej defensywy, poświęcający kolejnego piechura (co było jedyną, i chyba ostatnią, praktyczną szansą na uratowanie partii) , rzucający na szalę całą swoją wiedzę i wszystkie umiejętności, prezentujący sztukę obrony właściwą tylko nielicznym w historii szachów.

Po drugiej zaś stronie, genialny Wiking, który usiłował, jak to plastycznie określił Michał Krasenkow, wycisnąć wodę ze skały w końcówce wieżowej.

W poprzednim artykule zastanawiałem się nad psychologicznymi konsekwencjami nie wykorzystania przez Ananda szansy na wygraną w partii numer trzy. Po takim czymś, zwykle w duszy trwa walka światła z ciemnością. Teraz z podobnym problemem musi się zmierzyć pretendent. Obaj przeciwnicy stanęli już w tym meczu na skraju przepaści, obaj też byli blisko wygranej. Kto wyszedł z tego starcia mądrzejszy, po nietzscheańsku wzmocniony - przekonamy się już niebawem. Nie mogę się już doczekać kolejnej partii tego meczu. W Chennai trwa wojna!

                                                                               

4 komentarze:

  1. e, chyba nie ma co się tak podniecać... partia, jak partia - widowiskowa, zgoda, ale nic więcej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, szkoda, że dla Ciebie to wszystko jest takie zwyczajne...

      Usuń
  2. w komentarzu do poprzedniego artykułu porównałem Magnusa do profesora J.Nasha, ta runda jeszcze bardziej mnie utwierdza ,że Norweg stoi tuż, tuż przed przełomem, a rozgrywki te są zgodnie z tym co napisał autor blogu"..swoistą klamrą, spinającą jakiś tam przedział czasu przeszłego z tym, co ma nadejść"

    OdpowiedzUsuń
  3. w komentarzu do poprzedniego artykułu porównałem Magnusa do profesora J.Nasha, ta runda jeszcze bardziej mnie utwierdza ,że Norweg stoi tuż, tuż przed przełomem, a rozgrywki te są zgodnie z tym co napisał autor blogu"..swoistą klamrą, spinającą jakiś tam przedział czasu przeszłego z tym, co ma nadejść"

    OdpowiedzUsuń