piątek, 20 grudnia 2013

"Siedem lat chudych"




Ludzie mówią, że czas to pieniądz. Może i mają rację. Ostatnio z tym, jakże ważnym dla życia  i szachów elementem, jest u mnie bardzo krucho. Bardzo strasznie krucho ;). Jednak w trakcie wykonywania tej, czy innej czynności, nie mającej bezpośredniego związku z naszą dyscypliną, nachodzą mnie różne myśli, które często określane są przez jakąś informację o szachach, złapaną gdzieś w przelocie, w trakcie chwilki wolnego.

 I tak - w ZEA trwają MŚ juniorów, a ja praktycznie nic nie wiem na temat tego zdarzenia. Transmisja nie istnieje ale mniejsza z tym. Zdecydowanie ważniejszym dla mnie jest, jak jest tam na miejscu, jak się ma nasza młodzież, czy mają co jeść i jak z noclegami. Takie sprawy są dla mnie istotne. Bo to nigdy nic nie wiadomo. Już po raz n-ty, jesteśmy świadkami totalnej organizacyjnej klapy, która generuje w moim systemie nerwowym potężną dawkę negatywnych emocji, z którymi muszę się z Czytelnikami podzielić.

 Ale wcześniej trzeba mi trochę "przejechać się" po sobie samym. Większości podoba się to co piszę (od początku sprawa dość podejrzana) mnie zdecydowanie mniej kręcą moje teksty i zapewne nigdy z dużą przyjemnością nie będę czytał tego co napisałem. Pamiętam mój wywiad z mistrzem Świciem, w którym zadawałem bardzo idealistyczne pytania, dotyczące naszej młodzieży (chodzi o wywiad po mistrzostwach w Szczyrku) gdzie bardzo ubolewałem, że młodzi nie są gniewni, że boją się zaryzykować, by wybrać karierę szachowego profesjonała, że świat nam ucieka i że finał większości karier zakończy się na rankingach 2250 elo i wygranych posiadaczy owych rankingów w jednodniowych "rapidach", po których ruszą z ewentualną wygraną, powiedzmy 200 zł, wraz z przyjaciółmi na pizzę.

 Straszny cwaniak w pulowerze ze mnie był, gdyż jak to łatwo stać z boku i przyglądać się jak ktoś dokonuje trudnych życiowych wyborów, jednak nie ponosić za to żadnych konsekwencji. I jeszcze wyrażać tak wielką dezaprobatę. Mistrz Świć parował moje zapędy mówiąc, że w końcu to każdego decyzja co z sobą zrobi, że bezpieczeństwo jednak jest bardzo ważnym kryterium w podejmowaniu życiowych decyzji. Czuję złość na siebie za te idealistyczne pytania z owego wywiadu, podszyte irytacją, ponieważ to co mam ostatnio przed oczami, a co kojarzy mi się z pójściem młodych ludzi drogą szachów,  to ta latryna, ten kibel (bo nie ubikacja) w Budwie, która stała się niechlubnym hitem internetu. Przed oczami stoi mi też to co teraz, czyli kolejna organizacyjna klapa w ZEA jako wyznacznik tego, jaki może być los kogoś, kto pójdzie drogą szachowej kariery. Ależ łatwo wyzłaszczać się na młodzież, że nie traktuje szachów poważnie, że się im w stu procentach nie poświęca. Tylko co tak naprawdę oferują szachy jeśli się nie dojdzie w nich naprawdę wysoko? Życie z laptopem w walizce i życie na walizkach? Trenerkę, czyli lekcje szachów w internecie? A może od czasu do czasu załatwienie potrzeby fizjologicznej w jakimś wychodku, takim jak w Budwie? Czy może, już na płaszczyźnie psychologicznej, a nie estetycznej, świdrujący ból w mostku, inaczej nazywany strachem, z powodu tego, co zastaniemy jutro?

 Mistrz Konikowski zadaje często na  swoim blogu zasadne pytanie, co się dzieje z utalentowaną młodzieżą, która jeszcze w czasach juniorskich ma jakieś osiągnięcia, by na styku juniora z seniorem zniknąć z pola widzenia. Myślę, że młodzież po prostu wybiera sensownie i racjonalnie. Gdy ich chłonne umysły miały możliwość łączenia nauki szkolnej z nauką szachów, bez poważnych strat w ludziach i sprzęcie, wszystko było w porządku. Bo, tak naprawdę, nie trzeba było jeszcze podejmować jakichś ostatecznych, definitywnych wyborów. Prawdziwy problem rodzi się, gdy trzeba wybrać już tak na poważnie: edukację, studia, dobry zawód, stabilność, pieniądze, czy skok w szachowe nieznane, które ma niewiele do zaoferowania, a jeśli już, to tylko nielicznym. Bo co jeśli pójdą w kierunku szachów i im nie wyjdzie (konkurencja jest ogromna) to co wtedy? Kto do nich wyciągnie rękę? Związek? Ci co do tej drogi zachęcali, sponsorzy? No właśnie!

 Jaka jest dharma szachów?

 Prawda szachów to ta latryna w Budwie, gdzie zwierzęta przydomowe mieszkające w chlewikach nieraz mają czyściej.

 Jedna z twarzy szachów to obecny turniej w ZEA, gdzie organizatorzy zachowali się tak, jakby dowiedzieli się wczoraj, ile dzieciaków zjedzie i co w ogóle z tym fantem począć.

 Prawdą szachów jest też to, że by w nich być, bez życiowej dla siebie szkody, trzeba mieć bardzo zamożnych rodziców, którzy mogą sobie pozwolić na wieloletni, kosztowny  eksperyment, polegający na inwestowaniu w Gurewiczów, Lanków, Kachurów i innych trenerów dla swojego dziecka, oczywiście, z możliwością zawrócenia z tej drogi.

 To wszystko jest bolesne ale chyba bliższe prawdy niż ten mój wcześniejszy idealizm. Jeszcze o prawdzie?

 No wiec, jest ona przebrana za ojca pewnego utalentowanego juniora, który podszedł do mnie kiedyś na turnieju i w rozmowie wyjawił mi, że póki co, syn łączy naukę w szkole z treningami szachów, ale on nie sądzi, że na dłuższą metę jest sens, by syn aż tak w te szachy brnął. Że trzeba kiedyś oprzytomnieć, ocknąć się i powiedzieć sobie, że tu już nic wielkiego się nie zwojuje. 

Jeszcze o prawdzie? To wypowiedź innego rodzica, który na podobny temat powiedział mi:

"I co ja mam zrobić, skoro ona (córka) tak lubi te szachy? Niech trenuje, niech gra na razie. Przecież ma w szkole same piątki. Potem zaczną się studia i poważne życie i szachy pójdą w kąt. Później pomyślimy co dalej robić. Szkoda mi jej od tych szachów teraz odciągać".

  Pasja pozostanie, ale kiedyś trzeba będzie pomyśleć na poważnie u życiu. Szachy to droga w nieznane, to wielka niepewność, a wygranymi są tylko nieliczni.

 Dlatego nie jest mi smutno, nie zżymam się już, gdy słyszę, że ten, lub tamten junior już w szachy nie gra. Wybrał inną drogę bo myśli racjonalnie - jakby nie było to przecież szachy nauczyły go odpowiedzialności za każdy krok, czyn i słowo. Myślę, że to nie jest złe, że młodzież dorastając porzuca szachy, a widzi się w rolach społecznych, dających względną stabilność i bezpieczeństwo. Dlatego mówię teraz: uczcie się, rzucajcie szachy bez żalu, jeśli uważacie, że to nie dla was. Przecież spotkanie z tą grą i tak wam wyszło na dobre, zawsze można usiąść do towarzyskiej partyjki z dziadkiem, czy choćby takiej w internecie. Tylko i wyłącznie drogą szachów mogą pójść ci, którym Pan Bóg nie poskąpił talentu, a jeszcze na dodatek mają pieniądze, by go w pełni rozwinąć. To droga dla tych, których można policzyć na palcach kilku rąk, a dla całej reszty szachy będą wspaniałym życiowym epizodem. 

No i jak tu kibicować naszej młodzieży, która bije się o medale MŚ? Odblokuje się wreszcie ta transmisja? Wyniki będą na bieżąco aktualizowane? Czy już do samego końca w tym nędznym, koszmarnym stylu? ZEA niby jeden z bogatszych krajów świata - fajnie sobie poczynają, fajnie...   

   

7 komentarzy:

  1. Świć waldemar20 grudnia 2013 22:45

    Tendencja, którą opisujesz jest coraz to mocniejsza. Już spotkałem juniorów, którzy się wzajemnie przekonywali, że nie warto grać w szachy. A byli w wieku 10-11 lat!. Oczywiście sami do tego nie doszli. Ale przesłanie jest jasne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko się zgadza, tylko jeśli nie ryzykujesz to nie masz. Faktem jest, że nasi najlepsi juniorzy są słabo wspierani (w Rosji 15 letnia Goryachkina dostała od władz 3 pokojowe mieszkanie). Tylko ona w ZEA gra w grupie C18 a nasz JK w C16. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Innym razem Janek Duda grał w wyższej grupie, więc to nie w tym rzecz, ale w tym co piszesz, że jeśli zawodnik ma jasną, pewną drogę i system wsparcia siedzi bezpiecznie na 4 literach, trenuje i potem wygrywa, bo ma motywacje, gdyż czeka go grant z Gazpromu. W Polsce tak nie ma i, niestety, nie da się ulepić zawodnika, gdy jego rodzina i on sam musi się martwić o przyszłość i byt.

      Usuń
    2. Wydaje mi się, że juniora 10, 12 lat powinni wspierać związek, klub ewentualnie miasto(u mnie są stypendia sportowe). Jeżeli chodzi o starszych to niestety chyba brak nam na tyle perspektywicznych graczy, by jakiś sponsor widział zysk z dawania kaski.

      Usuń
    3. Juniorzy są wspierani przez PZSzach ale Ci najlepsi. Mistrzowie i wicemistrzowie Polski.
      Po dostaniu się do "Akademii Młodzieżowej" maja 2 lata opieki ze strony PZszach. Jeśli w tym czasie się wykazują wynikami to nadal są wspomagani. Są to środki na szkolenie, turnieje i książki, programy szachowe. Nie jest tego tak wiele ale zawsze coś. W takich warunkach jak obecnie to dobrze, że w ogóle coś jest. Trudno w takich warunkach wymagać od kogoś aby postawił na szachy. A namawianie do takowej jest co najmniej nieporozumieniem. Jakie są perspektywy?

      Usuń
  3. W następnych latach bardzo prawdopodobny jest globalny krach gospodarczy (a może i wojna) spowodowany mega zadłużeniem USA i hiperinflacją $. Tak więc kasy w szachach będzie jeszcze mniej. Jeśli ktoś nie jest szachowym geniuszem, to nie powinien wiązać przyszłości z szachami. Założę się, że przeciętny piłkarz z 3 ligi zarabia więcej od najlepszego polskiego szachisty, tak więc realia są nieciekawe.

    Tom K.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mądrze napisałeś! Takie są nasze realia. Ja i tak podziwiam niektórych rodziców, że tyle inwestują w rozwój szachowy dzieci. Przecież te pieniądze i czas można by inaczej wykorzystać. Podobnie jak Ty jestem miłośnikiem szachów ale ... nie oczekuję od państwa inwestowania w szachy. Zwłaszcza, że nasze państwo ... pogrąża się w długach.

    OdpowiedzUsuń