piątek, 22 listopada 2013

"Ziemia się kręci, Słońce świeci, a nowym Mistrzem Świata w szachach A.D. 2013 r. został Magnus Carlsen!!"




Uff... To już koniec. A westchnienie, westchnienie ulgi, sami przyznacie, jest w pełni uzasadnione. Przez moje myśli, podczas tego meczu, przewijał się też inny, słynny, rdzennie polski motyw - "Kończ, waść... wstydu oszczędź...".

 Mam wielki szacunek dla byłego Mistrza Świata, który kilkukrotnie, z powodzeniem bronił tytułu, był człowiekiem instytucją i już za życia został uznany za legendę szachów. Cała pierwsza dekada XXI wieku, należała do Ananda i będąc w formie, był nie do zatrzymania. Czas jego, z uwagi na biologię oraz bezlitosną drugą zasadę termodynamiki, zaczął jednak powoli upływać. Tę passę Hindusa przerwał genialny Norweg, który w tym meczu, chyba tylko w jednej partii, znalazł się w poważnych tarapatach.

 Na jednym ze zdjęć, zamieszczonym na facebooku, Magnus Carlsen jest uchwycony przez jednego z fotoreporterów w pozie, która jest znamienna dla przebiegu całego pojedynku. Mianowicie, Carlsen na tym zdjęciu wręcz leży przy stoliku, z nogami wyciągniętymi gdzieś w bok i głową podpartą dłonią, a na wprost niego siedzi wyprostowany Anand. Tak wyglądał ten pojedynek, którego nie będę dobrze wspominał. Wynudziłem się setnie i nie jestem w tym odosobniony. Szkoda, że ten słynny błysk zabójcy w oku ujrzałem zaledwie raz u Ananda. Było to w tej partii, w której Carlsen, zepchnięty do głębokiej defensywy był zmuszony przemanewrować damę przez "h3" na "h1", a następnie na "f3" po uprzednim "Ge4". Tylko wtedy.

Wielki niedosyt, wręcz niesmak, pozostaje po tym pojedynku, choćby z uwagi na fakt, że były Mistrz Świata przegrał go po trzech grubych błędach w końcówkach - w dwóch przypadkach, antybohaterem była wieża, w jednym skoczek. Jeśli chodzi o te przegrane końcówki wieżowe, to do teraz myślę, jak to się mogło stać. Anand nie wisiał na chorągiewce, a pozycje nie należały do strasznie skomplikowanych. Nie wiem. Nic nie wymyśliłem do tej pory. Pewnie powiecie: "Nie szukaj za daleko, nie szukaj zbyt głęboko - Anand był po prostu bez formy!". Niby tak ale... za takimi błędami musi się, według mnie, kryć coś więcej, bo nie kupuję tego, że Hindus nie był w stanie tego doliczyć!

Mecz oglądałem mrużąc jedno oko - zwykle tak robię, gdy trafiam na rzecz ciężkostrawną. Chciałem, żeby Anand uległ po walce, a nie aplikując szachowej społeczności kilka uległych gestów względem norweskiej gwiazdy. Wikinga nie przetestowano w tym meczu. Jeśli ktoś by zapytał mnie, dlaczego mecz skończył się przed czasem - czy z powodu tego, że pretendent był tak silny, lub, że obrońca tytułu tak słaby, odpowiedziałbym, wybierając opcję pierwszą i drugą. Między Mistrzem Świata, a Pretendentem była przepaść.

To, że mamy nowego Mistrza Świata i, że został nim Magnus Carlsen, jest dla samych szachów bardzo dobre. Carlsen został wpisany na listę najbardziej wpływowych ludzi świata, jest rozchwytywany i już teraz rozpoznawalny na całym świecie. Jest szansa, że szachy zyskają dzięki niemu należne miejsce w świadomości społeczeństw. Wreszcie, Magnus ma wszelkie dane ku temu, by stać się idolem nastolatków, gdyż jest to bardzo sympatyczny, skromny chłopak, którego nie da się nie lubić.

I teraz, już na koniec, takie pytanie. A kto na nie odpowie, będzie prawdziwym gigantem. Co sądzicie, jak długo tytuł pozostanie w tym niewielkim kraju, leżącym pod kołem podbiegunowym, nie posiadającym większych szachowych tradycji? Czy znajdzie się ktoś, kto będzie w stanie wspiąć się na tak wysoki poziom szachowego rozumienia, by zdetronizować Wikinga w najbliższych latach? Te pytania już teraz wiszą w powietrzu ale chyba jeszcze za wcześnie, by je stawiać.

 W tym momencie pozostało mi pogratulować tytułu nowemu Mistrzowi Świata. Umarł król, niech żyje król! Po trzykroć wiwat dla nowego MISTRZA ŚWIATA!!!



wtorek, 19 listopada 2013

"Chennai: Kolejny, szybki remis w ósmej partii meczu o MŚ Anand - Carlsen. Wiking coraz bliżej tytułu!"




Ostatnia zagadka kwitnącego szachami listopada za kilka dni zostanie rozwiązana. Po dwóch, bardzo ciężkich nokautach w rundach numer 5 i 6, Mistrz Świata wygląda w dalszym ciągu na oszołomionego i nie jest w stanie podjąć normalnej walki z Pretendentem. Ostatnie dwie rundy Mistrz Świata grał na boisku rywala. Pozycje, które uzyskiwał Wiking, mógłby chyba spokojnie prowadzić siedząc tyłem do szachownicy. Generalnie wygląda na dość znudzonego, gdyż Anand nie stawia mu żadnych warunków, nie stwarza w debiutach poważniejszych problemów. Mecz równego z równym, toczył tylko w pierwszej tercji, składającej się z czterech partii. Potem nastąpiły dwie katastrofy w końcówkach wieżowych i... no właśnie! Czy już jest po wszystkim? Czy też  Anand taką grą daje czas swojemu sztabowi, by przygotował coś specjalnego na ostatnie cztery rundy? Wygrać dwie partie z czterech u Carlsena, to sytuacja granicząca z cudem. Jedyna szansa to w pierwszych dwóch partiach, strzelić, jak to się mówi, bramkę kontaktową i liczyć na nerwy Norwega w następnych dwóch starciach. A Wiking nie jest z kamienia - widzieliśmy co się działo w Londynie.
 Ech... Gdyby tak Kramnik wiedział, że się Carlsen wysypie Swidlerowi w ostatniej partii, z całą pewnością nie zagrałby tego "dziwoląga" Iwanczukowi! Błąd Korynta, wybieg Szymkowiaka i stało się ;) - jak ma w zwyczaju mawiać mój sąsiad. Gdyby teraz przed Anandem siedział Kramnik, tytuł najprawdopodobniej powróciłby do Rosji. Teraz odebrać go Wikingowi, będzie bardzo trudno.

Czasami już teraz myślę, że Carlsen za jakiś tam, bliżej nieokreślony czas, porzuci szachy. Myślę, że one są dla niego jak buddyjski koan, który, gdy się go rozwiąże i dostąpi satori, oświecenia, straci się zainteresowanie dyscypliną. Może też mieć miejsce inny scenariusz, zbliżony do tego, który znalazłem w nieźle napisanej, rosyjskojęzycznej, zbeletryzowanej książce o Paulu Morphym, który po swoim europejskim tournee, powrócił do swojego rodzinnego Nowego Orleanu i pogrążył się w strasznym spleenie, z którego nie wyleczył się do końca swoich dni. Jedną z ważniejszych przyczyn, był brak równorzędnych przeciwników w ukochanej dyscyplinie. Zbyt wielka przepaść pomiędzy pierwszym, a drugim, może demoralizować obie strony. Poza tym, wiecie, w Norwegii są noce polarne, mało dni słonecznych, to też działa depresyjnie i przytłaczająco, więc mamy kolejny czynnik ryzyka. Żartuję teraz ;). 

Czy Carlsen po rozwiązaniu tego koanu zechce pozostać przy szachach, czy zajmie się czymś zupełnie innym, w tym momencie nie wiadomo. Ryzyko porzucenia szachów przez Carlsena za kilka lat jest niemałe. Moim zdaniem duże znaczenie będzie miał fakt, czy ktokolwiek z obecnej elity będzie w stanie nawiązać z nim równorzędną walkę o tytuł.


Tymczasem arcymistrz Sergiej Zagrebelny, komentujący ósmą partię meczu o MŚ na serwerze http://www.chesspro.ru/, napisał, że wydarzenia w meczu bardziej przypominają kancelaryjne przekazanie spraw następcy, niż wielką bitwę o tytuł Króla. Zgadzam się z przedmówcą. Ciekawym bardzo, czy tak już będzie do samego końca, czy ten przedłużający się "time-out" Ananda, to tylko zasłona dymna - czas dany sztabowi - by ten znalazł sposób, na odegranie się Vish'ego w końcówce meczu.


"Słowianoczka"




Przed wami partia, którą rozegrałem w Czeladzi, na turnieju O Puchar Hotelu "Szafran", w czasie tegorocznej majówki. Jest to miniatura, która pokazuje, jaką cenę może mieć w szachach kilka sekund inercji jednej ze stron. Szachy to gra gróźb i jeśli ty w odpowiednim czasie czymś konkretnym nie zagrozisz przeciwnikowi, on to zrobi za ciebie i nie dotrwasz do jutra. Na motywie braku poczucia niebezpieczeństwa, przegrywane są partie w różnych częściach globu, na różnych poziomach znajomości sztuki szachowej, praktycznie co dnia. I to poczucie niebezpieczeństwa, nie zawsze ma związek z bezpieczeństwem szlachetnej króla osoby - tutaj, na przykład, wszystko rozegrało się na skrzydle hetmańskim, a król do samego końca nic nie wiedział o swojej abdykacji. Debiutem, który odegrał główną rolę, była "Słowianoczka". Popatrzmy...






poniedziałek, 18 listopada 2013

Polki wygrywają z Litwą w ostatniej rundzie i zdobywają brązowy medal DME w Warszawie!"




Choć w czasie ceremonii wręczenia medali w turnieju drużynowym kobiet usłyszeliśmy hymn, którego pierwsze słowa łudząco przypominają Mazurka Dąbrowskiego: "Jeszcze Ukraina nie umarła" (ukr. Ще не вмерла Україна... itd.) to ja nie odczuwam z tego powodu smutku. Polki na tle bardzo silnych rywalek, ścisłej czołówki światowej, zademonstrowały to, co jest ich "znakiem firmowym" odkąd sięgam pamięcią. Na nasze panie stawiam zawsze przed różnymi turniejami najwyższej rangi i zwykle dobrze na tym wychodzę. W lwiej części przypadków między listą moich przedturniejowych oczekiwań względem Polek, a ich wynikiem końcowym w tabeli, stoi znak równości. Taka sytuacja (gdy rachunki się zgadzają) ma najczęściej miejsce w firmach solidnych, a Polska I, z arcymistrzynią Moniką Soćko na pierwszej szachownicy, taką solidną firmą jest już od lat. 








Przyglądając się wynikom indywidualnym Polek z pierwszego składu, nie można przejść obojętnie obok startu Kariny Szczepkowskiej-Horowskiej, która z wynikiem 7 z 9 pkt. zdobyła srebrny medal na piątej szachownicy. Karina była opoką Reprezentacji Polski - pięć zwycięstw, cztery remisy, zero przegranych to wynik marzenie. W tym momencie składam serdeczne gratulacje dla brązowych medalistek DME w Warszawie! Brawo Polki!










Jeśli chodzi o pierwszą, męską reprezentację, to w tym miejscu najbardziej adekwatnym przysłowiem będzie: "Tak krawiec kraje, jak mu materiału staje". A tego sukna nie starczyło nawet na to, by Polacy znaleźli się w pierwszej dziesiątce (Nie mówiąc, oczywiście, o próbie dostania się do strefy medalowej, co w sytuacji, gdy grały tylko dwie szachownice, należało do sfery marzeń)

Mateusz Bartel zdobył 7.5 pkt. z 9 oraz złoty medal na czwartej szachownicy. Dwoił się, troił, grał "pod drużynę", odpowiedzialnie i do samego końca każdą partię, a kroku dotrzymywał mu jedynie Darek Świercz.
Pozostałym trzem arcymistrzom: Bartoszowi Soćce, Grzegorzowi Gajewskiemu oraz Kamilowi Mitoniowi udało się w tych mistrzostwach wygrać tylko dwie partie (łącznie!!). Arcymistrzowie byli kompletnie bez formy i wystartowali całkowicie nieprzygotowani do tej najważniejszej imprezy szachowej 2013 roku. I jeśli widziałem po zwycięzcy Pucharu Rosji, że jak zwykle walczy, ale brakuje mu tego co najważniejsze w sporcie, czyli formy, to w przypadku Kamila Mitonia nie dostrzegłem jego specjalnego zainteresowania turniejem i tym, żeby pomóc reprezentacji.
Szesnaste miejsce, w najważniejszej od czasów zakończenia II Wojny Światowej imprezie szachowej na polskich ziemiach, chwały nie przyniesie.

Tylko sześć miejsc niżej, za słaba Polską I, uplasowała się drużyna Poland Futures z Janem Dudą na pierwszej szachownicy. Jan Duda wykręcił ranking ponad 2650 i zyskał wiele punktów elo. Natomiast młode "tygrysice" pod wodzą Waldemara Świcia zagrały rewelacyjny turniej, ogrywając wiele znacznie silniejszych ekip. Z przyjemnością patrzyłem jak rzucały się na swoje przeciwniczki z dzikim pragnieniem zatopienia w ich gardłach kłów i utoczenia im krwi. W wielu przypadkach ta sztuka im się udawała. Wielkie brawa za ten występ!

Choć nie byłem na miejscu zawodów, i jak to się mawia, wina i miodu tam nie piłem, to z wielu przekazów oraz różnych źródeł usłyszałem, doczytałem, wywąchałem, że DME w Warszawie stały na bardzo dobrym poziomie organizacyjnym. Papierkiem lakmusowym tego jak jest na zawodach są zawsze serwery rosyjskie - jeśli tam na tematy organizacyjne zawodów milczą, można to uznać za komplement. Jedynym zgrzytem był dzień 11 listopada, gdy na ulicach Warszawy pojawiły się, mniej lub bardziej zorganizowane chordy środkowoeuropejskiej dziczy, które postanowiły wychynąć ze swoich pieczar i zaprezentować, każda na swój jedyny i niepowtarzalny sposób, radość z okazji Święta Niepodległości. Wiele filmów, zdjęć, robionych przez szachistów z okien hotelu poszło w świat...

Z punktu widzenia kibica siedzącego przed ekranem laptopa, mogę powiedzieć, że odczuwałem pełny komfort oglądania - strona, komentarze "on-line" oraz płynna transmisja, pozwoliły mi bez przeszkód cieszyć się zawodami.

 Wreszcie na koniec - dziękuję wszystkim za tak liczne odwiedziny mojej strony oraz kolejnych kilkanaście polubień facebookowej strony "Psychology and chess"! Thanks everybody and polecam się na przyszłość ;). 


(Zdjęcia ze strony DME w Warszawie)


niedziela, 17 listopada 2013

"Za chwilę rusza ostatnia runda DME w Warszawie! O medal walczy pierwsza Reprezentacja Polski Kobiet!"




W tym momencie powinny zostać uruchomione zegary w Warszawie, na Drużynowych Mistrzostwach Europy, gdzie jedyną reprezentacją, która walczy o medal brązowy (A kto wie, może nawet srebrny? To zależy od wyniku meczu Rosja - Ukraina) jest Reprezentacja Polski I, z Moniką Soćko na pierwszej szachownicy. Przeciwniczkami Polek będzie drużyna Litwy. Litwinki są jak najbardziej do ogrania, jednak trzeba to zrobić. Najgroźniejsza w składzie dzisiejszych przeciwniczek Polek, jest ich pierwsza szachownica, Wiktorija Cmilyte. Monika Soćko prezentuje, moim zdaniem, wystarczającą formę, żeby utrzymać jeszcze raz pierwszą szachownicę, czy nawet pokusić się o zwycięstwo. Pozostałe reprezentantki Litwy są jak najbardziej do pokonania. Ostatnie rundy, a mecze o medale w szczególności, mają jednak swoją specyfikę, często określaną przez system nerwowy głównych bohaterek.

Wiemy już, kto zdobył złoty medal Mistrzostw Europy w Warszawie, a jest to Reprezentacja Ukrainy. Gratulacje dla sympatycznych szachistek zza naszej wschodniej granicy!

Polacy walczą o pierwszą dziesiątkę, a zadanie przed nimi, zważywszy na formę dwóch szachownic, wydaje się niezwykle trudne, żeby nie powiedzieć, niewykonalne. Popatrzmy jednak na spokojnie jak poradzą sobie Polacy z bardzo silną Anglią. Jak na razie jest dwóch arcymistrzów w składzie pierwszej reprezentacji, którzy sprostali zadaniu. Są to Mateusz Bartel oraz Darek Świercz, który po raz kolejny mnie nie zawiódł. I to byłby koniec, reszta składu na tych mistrzostwach miała poważny kłopot z wygraniem partii. To dlatego obawiam się meczu z Anglią, który właśnie się rozpoczął.