Uff... To już koniec. A westchnienie, westchnienie ulgi, sami przyznacie, jest w pełni uzasadnione. Przez moje myśli, podczas tego meczu, przewijał się też inny, słynny, rdzennie polski motyw - "Kończ, waść... wstydu oszczędź...".
Mam wielki szacunek dla byłego Mistrza Świata, który kilkukrotnie, z powodzeniem bronił tytułu, był człowiekiem instytucją i już za życia został uznany za legendę szachów. Cała pierwsza dekada XXI wieku, należała do Ananda i będąc w formie, był nie do zatrzymania. Czas jego, z uwagi na biologię oraz bezlitosną drugą zasadę termodynamiki, zaczął jednak powoli upływać. Tę passę Hindusa przerwał genialny Norweg, który w tym meczu, chyba tylko w jednej partii, znalazł się w poważnych tarapatach.
Na jednym ze zdjęć, zamieszczonym na facebooku, Magnus Carlsen jest uchwycony przez jednego z fotoreporterów w pozie, która jest znamienna dla przebiegu całego pojedynku. Mianowicie, Carlsen na tym zdjęciu wręcz leży przy stoliku, z nogami wyciągniętymi gdzieś w bok i głową podpartą dłonią, a na wprost niego siedzi wyprostowany Anand. Tak wyglądał ten pojedynek, którego nie będę dobrze wspominał. Wynudziłem się setnie i nie jestem w tym odosobniony. Szkoda, że ten słynny błysk zabójcy w oku ujrzałem zaledwie raz u Ananda. Było to w tej partii, w której Carlsen, zepchnięty do głębokiej defensywy był zmuszony przemanewrować damę przez "h3" na "h1", a następnie na "f3" po uprzednim "Ge4". Tylko wtedy.
Wielki niedosyt, wręcz niesmak, pozostaje po tym pojedynku, choćby z uwagi na fakt, że były Mistrz Świata przegrał go po trzech grubych błędach w końcówkach - w dwóch przypadkach, antybohaterem była wieża, w jednym skoczek. Jeśli chodzi o te przegrane końcówki wieżowe, to do teraz myślę, jak to się mogło stać. Anand nie wisiał na chorągiewce, a pozycje nie należały do strasznie skomplikowanych. Nie wiem. Nic nie wymyśliłem do tej pory. Pewnie powiecie: "Nie szukaj za daleko, nie szukaj zbyt głęboko - Anand był po prostu bez formy!". Niby tak ale... za takimi błędami musi się, według mnie, kryć coś więcej, bo nie kupuję tego, że Hindus nie był w stanie tego doliczyć!
Mecz oglądałem mrużąc jedno oko - zwykle tak robię, gdy trafiam na rzecz ciężkostrawną. Chciałem, żeby Anand uległ po walce, a nie aplikując szachowej społeczności kilka uległych gestów względem norweskiej gwiazdy. Wikinga nie przetestowano w tym meczu. Jeśli ktoś by zapytał mnie, dlaczego mecz skończył się przed czasem - czy z powodu tego, że pretendent był tak silny, lub, że obrońca tytułu tak słaby, odpowiedziałbym, wybierając opcję pierwszą i drugą. Między Mistrzem Świata, a Pretendentem była przepaść.
To, że mamy nowego Mistrza Świata i, że został nim Magnus Carlsen, jest dla samych szachów bardzo dobre. Carlsen został wpisany na listę najbardziej wpływowych ludzi świata, jest rozchwytywany i już teraz rozpoznawalny na całym świecie. Jest szansa, że szachy zyskają dzięki niemu należne miejsce w świadomości społeczeństw. Wreszcie, Magnus ma wszelkie dane ku temu, by stać się idolem nastolatków, gdyż jest to bardzo sympatyczny, skromny chłopak, którego nie da się nie lubić.
I teraz, już na koniec, takie pytanie. A kto na nie odpowie, będzie prawdziwym gigantem. Co sądzicie, jak długo tytuł pozostanie w tym niewielkim kraju, leżącym pod kołem podbiegunowym, nie posiadającym większych szachowych tradycji? Czy znajdzie się ktoś, kto będzie w stanie wspiąć się na tak wysoki poziom szachowego rozumienia, by zdetronizować Wikinga w najbliższych latach? Te pytania już teraz wiszą w powietrzu ale chyba jeszcze za wcześnie, by je stawiać.
W tym momencie pozostało mi pogratulować tytułu nowemu Mistrzowi Świata. Umarł król, niech żyje król! Po trzykroć wiwat dla nowego MISTRZA ŚWIATA!!!