czwartek, 3 listopada 2016

Nie tak zagrany Sibelius


Miałem kiedyś przyjemność wysłuchać konkurs skrzypcowy, którego celem był angaż dla jednego muzyka do filharmonii. Kilkudziesięciu startujących i tylko jedno miejsce. Jedno szczęście, jedna radość i kilkadziesiąt smutnych, zawiedzionych twarzy. Reguły konkursu były dość typowe w takich sytuacjach: grupa profesjonalistów musiała wybrać najlepszego muzyka metodą sukcesywnego odsiewu. Wyglądało to trochę tak jak w dobrze nam znanym Pucharze Świata w szachach, gdzie tabela po każdej rundzie jest łamana na pół i tak aż do samego finału, z tym, że w finale grało trzech muzyków i z tej trójki należało wybrać jednego, najlepszego. Konkurs trwał od wczesnych godzin rannych do późnych, wieczornych. Wreszcie ogłoszono wyniki, ostatnie dwie buzie posmutniały, a na jednej pojawił się promienny uśmiech. Dla muzyka angaż do filharmonii to wielka nobilitacja, wizja stabilnych finansów, możliwość podróżowania do wielu zakątków kuli ziemskiej, słowem, muzyk wchodzi na drogę stabilizacji. A co z resztą startujących? Wiadomo, wygrywa najlepszy, jednak ci, którzy odpadli muszą przecież jakoś egzystować. W trakcie tego konkursu rozmawiałem z klarnecistą, który oznajmił mi, że bycie muzykiem klasycznym to zawód parszywy, w którym jaką taką przyszłość mają przed sobą tylko ludzie naprawdę utalentowani, mający predyspozycje aby poprzeć swój talent tytaniczną pracą. Z tego konkursu zapamiętałem też słowa jednej ze skrzypaczek, która będąc blisko finału wyszła z sali przesłuchań ze spuszczoną głową, mówiąca do siebie: "Jeszcze nie teraz. To nie był tak zagrany Sibelius"...

Zastanawiające jest, jak łatwo zabrnąć w ślepą uliczkę poświęcając swojej miłości, sportowi, muzyce, szachom całą swoją młodość, zostając na końcu tej drogi może nie z niczym ale z dużym dysonansem, spowodowanym niewspółmiernością wysiłku włożonego w dzieło, a korzyściami jakie z tej "pracy życia" się otrzymało. Choć muzykę i szachy jako rzeczy same w sobie trudno zestawiać, to przedstawicieli obu tych dziedzin łączy wiele. Muzyka, najbliższa ludzkiej duszy, wydaje się dziedziną ludzkiej działalności w bardzo niewielkim stopniu obarczoną piętnem rywalizacji, tymczasem rzeczywistość jest tu znacznie bardziej prozaiczna. By muzykować i móc się z tego utrzymać na dobrym poziomie, trzeba być najlepszym, talenty przeciętne, jeśli inne czynniki w życiu nie są korzystne, będą wiodły żywot przeciętny. Rywalizacja zarówno w muzyce jak i w szachach jest straszna. Według mnie kwestią zasadniczą jest uświadomienie sobie swojego realnego potencjału w tym co robimy i w przypadku wyniku negatywnego takiej analizy, niezwykle ważnym jest by nie przeoczyć właściwego momentu na powrót z tej drogi, aby zminimalizować życiowe straty. Czasami ów muzyk, czy szachista, ma szczęście i spotyka na swojej drodze kogoś, kto uświadamia mu, że już jest za późno, że droga do wysokiego poziomu w tej dziedzinie, a tym samym godziwego poziomu życia, jest już dla tego człowieka zamknięta, czasem zaś nie spotyka kogoś trzeźwo patrzącego, znającego dyscyplinę i ów nieszczęśnik podąża za swoją fantasmagorią, goniąc iluzję. Wielu, zwłaszcza młodym ludziom, brakuje do siebie dystansu, mają problem by spojrzeć na swoje osiągnięcia lub ich brak, obiektywnie. Zewsząd też młody człowiek słyszy słowa otuchy: ze strony rodziny, trenerów, opiekunów i stopniowo gubi nić, która ma go zaprowadzić do życia dającego satysfakcję..

 No, bo co mam zrobić, jak poprowadzić rozmowę, gdy podchodzi do mnie tata jednego z juniorów (Lat 15), i rozmawia ze mną o przyszłości swojego syna w szachach, a ja tej przyszłości po prostu nie widzę, oczywiście  w rozumieniu kariery profesjonała? Jego 15 letni syn ma 2100 elo, wygrywa jakieś tam drugorzędne turnieje, lokalnie jest może i mocny, ale co ja mogę powiedzieć? Pytam o szkołę, czy ta nie cierpi z powodu szachów. Dowiaduję się, że cierpi. Mówię, że szkoły z oczu nie należy tracić, że szachy, tak, jak najbardziej, ale i szkoła. Nie mówię wprost, że 15 latek z 2100 elo to już jest po zawodniku (Mam też wiedzę, że dzieciak nie progresuje już od dwóch lat) i że znajdujemy się w sferze jakiejś iluzji. Nie podzielam ich entuzjazmu, a ci patrzą na mnie nawet lekko zdziwieni, że przecież ktoś kto popularyzuje szachy to powinien przyklasnąć, zachęcić, a tu stoi przed nimi ktoś, komu tylko lekko się błąka uśmiech na twarzy i mówi tak przyziemne rzeczy?

Inaczej się sprawy mają, gdy młody adept jest na początku tej drogi i wszystko się może zdarzyć. Bardzo mi brakuje w polskiej i tak szczątkowej debacie o szachach jasnej wykładni, skierowanej do rodziców młodych szachistów, co ich tak naprawdę czeka na tej drodze i jak ciężko jest wyszkolić klasowego szachistę, który będzie się w stanie w przyszłości z tej pasji utrzymać. Rodzice często nie orientują się jak wielkie nakłady finansowe są potrzebne, jak potężnym zapleczem muszą dysponować dla zawodnika, z którego chcemy ulepić liczącego się na świecie arcymistrza. Oczywiście, nie rozmawiamy teraz o dzieciach i młodzieży, która chce grać w szachy półamatorsko, uprawiać tak zwaną turystykę szachową. Tutaj nie widzę problemu. Większość dzieci potrafi równocześnie ogarnąć szkołę oraz szachy i czerpie z gry królewskiej wiele korzyści, poznaje ciekawych ludzi, zwiedza kraj, a robiąc to co robi minimalizuje czas, w którym można by robić znacznie głupsze rzeczy. Chodzi mi o młodych sportowców, którzy kochają szachy, rzucają się na nie, nie widząc świata poza nimi, chcieliby zostać wielkimi mistrzami. Realia są tutaj jednak bardzo trudne, sądzę, że jeśli dziecko nie pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny jego szanse maleją i to znacznie. Jeśli się nie mylę, nie usłyszałem nigdy w wywiadach z Janem Dudą czy Darkiem Świerczem o kwotach jakie zostały w nich zainwestowane, aby doszli do tego pułapu, na którym się znajdują. Te sumy z całą pewnością są ogromne. Rodzice, zafascynowani początkowymi sukcesami dziecka chcą oczywiście mu pomóc, to naturalne, jednak po jakimś czasie pojawia się zniechęcenie...

Na Mistrzostwach Świata kadetów w Batumi nasi młodzi zawodnicy stanowili tło dla głównych aktorów z innych państw. Chyba już można spokojnie rozmawiać o pewnej tendencji. Coraz częściej statystujemy najlepszej młodzieży z innych krajów i ustępujemy im w wielu sportowych aspektach. Niepokoi mnie jeszcze inna sprawa. Po każdym z z nieudanych występów polskiej młodzieży wszelkie analizy czynione są, według mnie, z przesadną delikatnością, żeby młodych ludzi nie urazić, nie obrazić rodziców itd. Jednak w sporcie słodzenie bez względu na fakty to jest zła droga. Dziesięcioletni szachista to młody, inteligentny człowiek i wie czym szachy pachną, jest świadomy, że rywalizacja w nich jest na śmierć i życie. Tymczasem słyszy o swoim złym występie, że "szkoda", że "może następnym razem", coś jak w słynnej kibicowskiej przyśpiewce "Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało". Otóż stało się, a mały szachista czyta o swoim występie ten mijający się z prawdą stek eufemizmów. Według mnie nie tędy droga, to droga do stopniowego pogarszania się i tak już niskiego poziomu szachów młodzieżowych. Wszystko odbywa się w dość sielskiej atmosferze i nie mogę się doszukać rozbudowanych, szczegółowych analiz jeśli chodzi o przyczyny tak słabego startu naszych, wszyscy chcą o zdarzeniu jak najszybciej zapomnieć. Zaraz pewnie dowiem się, że to ja się mylę, że skąd mogę wiedzieć jak to jest, przecież nie siedzę w tym etc. Wiem znacznie więcej, niż się komuś może wydawać, natomiast są wyniki i to one od pewnego czasu mówią nam prawdę dość niewygodną...

Temat: "Co zrobić, by nasza młodzież była na samej górze, by brawurowo grała rzeczonego Sibeliusa" jest bardzo złożony. Gdzie w dobie ogólnodostępnych mediów, Internetu, jest debata o tym właśnie? Z kim o tym rozmawiać? Kto powinien inicjować tego typu przedsięwzięcia? Czas działa na naszą niekorzyść...



18 komentarzy:

  1. Mądrze napisane, Panie Krzysztofie, zwłaszcza końcówka. A 15-latek z ELO 2100? No cóż, trzeba jasno powiedzieć, że szanse na dobrnięcie do czołówki światowej są żadne i żeby nie ryzykował życia dla takich iluzji. Z drugiej jednak strony widoki na zostanie bardzo silnym amatorem - na poziomie mistrza FIDE czy nawet IM przy dobrych wiatrach - nie są nierealne. Trzeba tutaj spróbować dojść, dlaczego chłopak - tak jak Pan pisze - od dwóch lat nie zrobił postępu. W tym wieku umysł jest przecież jeszcze chłonny, więc ta stagnacja musi dawać do myślenia. Znam zawodnika, który jest obecnie w drugiej połowie trzeciej dekady swojego życia, i któremu w ciągu ostatnich 2 lat z hakiem udało się zwiększyć swoje ELO o jakieś 250 punktów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytam z ciekawosci, jakie ELO mial ten zawodnik 2 lata temu? Co innego podniesc ELO z np. 1400-1500 na ~1700 czyli z mocnej III, słabej II kat. na średnią I kategorię a co innego zrobić z 1800 ELO 2000-2100 ELO czy z I kat. zrobić poziom kandydata. Pewnie o wiele wieksza prace trzeba wlozyc w przejscie z poziomu I na k niz z III na II badź słabą I kat. Sam mam okolo 35 lat, gram na poziomie sredniej II kategorii (całe dorosłe życie grałem na tym poziomie) i zamierzam do 40 roku zycia uzyskac poziom gry: kandydat na mistrza. Zamierzam to osiągnąc studiujac ksiazki szachowe + rozgrywajac partie z programem Fritz. W ciągu roku mogę zagrac w 2 maksymalnie 3 turniejach klasycznych - pracuje, mam 26 dni urlopu w roku, wiecej turniejów po prostu nie dam rady zagrać. Trener glownie z powodow finansowych odpada. Jak myslicie jakie mam szanse? Na trening moge poswiecic kilka godziny dziennie.
      Pozdrawiam, II kategoria :)

      Usuń
    2. Miał ELO około 1750. Z tego co wiem to od około połowy 2012 roku do mniej więcej wiosny 2014 roku nie uczestniczył w turniejach liczonych do ELO (obowiązki zawodowe...), ale szkolił się, rozwiązywał zadania, itp., na ile miał czasu. Potem zmienił pracę na trochę mniej męczącą, i obecnie wyraźnie przekracza poziom 2000 ELO (przy czym jego dotychczasowe wyniki pozwalają przypuszczać, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa).

      Usuń
  2. Szachy jako źródło utrzymania to złe podejście do sprawy.
    Szachy jako dodatkowy dochód jak najbardziej.
    Ach ta półamatorsko uprawiana turystyka szachowa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Odnośnie wspominanego piętnastolatka (jakby Pan Krzysztof napisał dokładniej, czy dopiero skończył 15, czy już bliżej 16 - rok w tym okresie życia ma znaczenie)z 2100 ELO, to przypomina mi się mistrz międzynarodowy Jerzy Słaby.

    https://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzy_S%C5%82aby

    Za Wikipedią: "Pierwsze sukcesy zaczął odnosić stosunkowo późno, dopiero w wieku 19 lat. Posiadał wówczas tytuł kandydata na mistrza. W ciągu zaledwie dwóch lat osiągnął poziom mistrza międzynarodowego, co jest dużym sukcesem."

    Także realnie możliwe jest, przy solidnym treningu, że w wieku 19-20 uda się zdobyć IM i ranking ponad 2400 ELO. Tylko, czy w dzisiejszych czasach da się utrzymać z bycia IM poprzez wyłącznie grę w turniejach? Raczej nie.

    Zastanawiające jest też, ale to już w ogóle temat na osobną dyskusję, ilu szachistów z tytułami międzynarodowymi uciekło w stronę pokera

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo potrzebny, rozsądny i prawdziwy opis rzeczywistości.
    Dzięki za niego Krzysztofie.
    Tylko obiektywne podejście do sytuacji, może pomóc wielu rodzicom i ich dzieciom.
    Pozdrowienia
    Robert

    OdpowiedzUsuń
  5. Do anonima, który ma 35 lat i chęć zdobycia "K". Baw się szachami znajduj w nich przyjemność z grania i z przebywania w ciekawym gronie. Na pewno utrzymasz swój poziom, czy wskoczysz wyżej wież mi nie jest to najważniejsze. Miło spędzaj czas na szachownicą. Acha wiesz czemu większość arcymistrzów zaczynało w wieku 4-5 lat swoją przygodę z szachami bo tak do około 12-14 roku życia nasz mózg jest najbardziej chłonny. Po mimo tego życzę ci wytrwałości i obyś osiągnął swój cel.
    Pozdrawiam
    Yoda

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeden z anonimowych czytelników bloga napisał: "Tylko, czy w dzisiejszych czasach da się utrzymać z bycia IM poprzez wyłącznie grę w turniejach? Raczej nie".
    Troszkę optymizmu! Posiadam jedynie I kategorię i wszystkie wydatki w roku 2015 pokryłem dochodami z szachów. Nie z gry, ale z nauczania gry.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam wrażenie, że w komentarzach rozmywa się główny temat powyższego posta. Wszyscy skupili się na jakimś pojedynczym przypadku przeciętnego 15-latka, a tymczasem artykuł jest przede wszystkim o obniżającym się poziomie naszej młodzieży - tej teoretycznie wybijającej się.
    Na pewno pierwszym problemem są koszty. Rodzice dużo inwestują w zajęcia klubowe, w turnieje, obozy itp., ale już nielicznych tylko stać na indywidualnego trenera. Bo Ci lepsi to wydatek min. 50 PLN/godz. Potrzeba by przynajmniej 2x2 godz. tygodniowo i robi się z tego prawie 1000 PLN/m-c. A szanse na zostanie przez dzieciaka mistrzem świata, czy choćby mistrzem Polski są tylko hipotetyczne. Inwestycja zatem duża a pr-stwo "zysków" małe.
    Drugi problem to niska medialność szachów.
    Trzecia kwestia to brak sponsorów (powiązane z pkt. 2)
    Czwarty punkt - małe wsparcie instytucjonalne (ze strony klubów, WZSzach, PZSzach)
    Pewnie dałoby się tych punktów wypisać jeszcze kilka, i na każdy z nich napisać elaborat. I pewnie paru komentujących się o to pokusi.
    A ja jestem bardzo ciekaw np. co się stało w tym roku z Bartkiem Fiszerem. W 2014 r. był najlepszym w historii 7-latkiem na Mistrzostwach Europy U8 (IV m., bez porażki), w 2015 stanął na III stopniu podium w Mistrzostwach Świata U8. A w tym roku występ bardzo przeciętny. Zwłaszcza jak na niego. Co tu nie zagrało? Za dużo różnych trenerów (bo przecież dostał się do MASz) spowodowało mało skoordynowaną pracę, czy jakiś zupełnie inny czynnik miał tu znaczenie? Szkoda by było takiego talentu, gdyby to dalej miało iść w tą stronę...
    MAT

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczułem się wywołany do tablicy :-)

      Może wyjaśnię co się z Bartkiem stało...
      Na MEJ 2014 w Batumi Bartek jechał tylko dzięki wielu ludziom którzy uwierzyli że umie grać w szachy (4 miejsce). Na MEJ 2015 w Porec jechał jako MP (w ramach puli udostępnianej przez organizatora). Do Porto Carras na MŚJ pojechał tylko dzięki rodzicom (additional player). Super że jest regulamin który dał zwrot kosztów zawodnika (za medal). W roku 2016 dzięki nominacji (za medal w 2015) Bartek miał szansę grać dalej w MEJ/MŚJ jako rocznik młodszy. W innym przypadku najprawdopodobniej nie zdecydowalibyśmy się na jego udział w MŚJ (jako MP wybieraliśmy MEJ).

      Udział w MEJ 2016 mogę uznać za nieudany (43 m.). Niepoprawny był szczególnie okres przygotowawczy przed MEJ, niestety okres wakacyjny nie sprzyja utrzymaniu solidnego reżimu treningowego. W czasie roku szkolnego myślę że wiele się poprawiło, natomiast nie wszystko. Udział w MŚJ 2016 zakończył się takim samym miejscem (43). Czy to dużo czy mało. Podam może kilka danych których nie bierze wielu pod uwagę:
      - Bartek zakończył turniej przegraną czarnymi (grał 6 rund czarnymi),
      - był 6 z rocznika 2007, z czego tylko 2 zawodników osiągnęło wynik 0.5 punktu wyższy od niego),
      - podczas turnieju miał atak alergii prawdopodobnie pokarmowej (nigdy w życiu czegoś takiego nie przechodził), zakończony wizytą karetki w hotelu i lekami (4 godziny od wizyty lekarzy grał rundę).

      A teraz kilka danych porównawczych:
      - srebrny medalista MEJ 2015 U8 - miejsce 37. 6.5 pkt.(tyle sam co Bartek),
      - złoty medalista MEJ 2015 U8 - m.72. 5.5 pkt.,
      - brązowy medalista MEJ 2016 U10 (czyli z tego roku) - m.57, 6 pkt.

      Warto zauważyć, że większość krajów nie wystawia zawodników rocznika młodszego, posiada w składzie silniejszych zawodników w roczniku starszym.
      Tak niestety nie było z reprezentacją Polski w Batumi w 2016 roku. Jako rocznik młodszy grali: Oskar Ogłaza (2005), Magdalena Pawicka (2007), Bartosz Fiszer (2007), Wojciech Wielgus (2009), Martyna Wikar (2005). To jest 50% naszej reprezentacji.

      Zadam dodatkowe pytanie: dlaczego reprezentacja naszego kraju (tu kłaniają się działania PZSzach) nie wykorzystała nawet puli miejsc dla zawodników udostępnianej przez organizatora (Bartek miał prawo gry za medal, nie zajmował miejsca w puli bezpłatnej dostępnej dla federacji). Bardzo brakowało mi udziału choćby Kuby Chyżego który moim zdaniem bardzo dobrze zagrał w Pradze.

      W rozmowach między rodzicami padło kilka spraw z których moim zdaniem szczególnie warto wspomnieć o braku pracy, w ramach PZSzach/zajęć Akademii (mas)/wyjazdów na MEJ i MŚJ, z psychologiem sportowym znającym specyfikę gry w szachy.

      Pozdrwiam,
      s.f.

      Usuń
  8. Cieszę się że Pan poruszył temat. Może tylko na kilka rzeczy popatrzyłbym nieco inaczej.
    1. Dzieciak w wieku 10, 12 czy 15 lat nie jest w stanie ocenić tego gdzie zajdzie, ani tego z czego chce żyć. Rodzice mogą mieć z tym kłopot, tu będzie tendencja do widzenia w swoim dziecku przyszłego mistrza świata. Zupełnie inaczej na to ma prawo popatrzeć trener, on raz może mieć więcej dystansu a dwa są szanse że zdrowiej oceni przyszłość szachową dzieciaka. Tylko niestety będzie sprzeczność interesów, jeśli dorwiemy rodzica wierzącego głęboko w swoje geny przekazane dziecku, to mamy szanse na kilkuletni zarobek. Tu niestety napiszę, że wyścig po iluzoryczny sukces kreowali będą niestety gównie trenerzy, bo z tego żyją, rodzicom zazwyczaj wcześniej czy później przyjdzie otrzeźwienie, dziecko bywa ostatnie w tym łańcuchu decyzyjnym, zazwyczaj kombinuje jak się zerwać z tego łańcucha.

    2. Zapytałbym też o to co jest sukcesem w szachach. Dudę i Świercza odstawiłbym jako przypadki trochę ekstremalne, tu dyskutować nie ma o czym. Czy okolice podium MPJ to sukces gdzie warto wariować i stawiać wszystko na szachy? Chyba nie, ot fajne hobby, można robić rzeczy głupsze w tym czasie, jeśli rodzinę stać, to można ciągnąć w górę, może kiedyś jakieś dodatkowe zajęcie z tego wyjdzie. Niestety znam ze słyszenia przypadki gdzie rodzice się zapożyczają by umożliwić dziecku karierę szachową.

    3. Niespecjalnie podoba mi się ustawianie szachów jako walki o wszystko, można za dużo stracić po drodze, za mało biorących całą pulę, za dużo przegranych. Też nie podoba mi się sprzedawanie pozornych sukcesów w sielskiej atmosferze, po to by wypłata się zgadzała. Tu wyjątkowo cenię Kaczura, gdy zaczynał mi prace z dzieckiem niecałe 4 lata temu to bardzo pesymistycznie nakreślił jego przyszłość szachową (i będzie to bardzo delikatne określenie jego oceny), dziecko zaczynało grę w szachy dopiero w wieku 8 lat, więc późno, pociąg z najlepszymi już odjechał. Realistycznie nakreślił koszty zabawy, prywatny trener plus turnieje to 1 tys/miesięcznie nie chwyci, podejrzewam ze w wielu przypadkach zacznie się to od kwoty dwukrotnie większej jak wsparcia z zewnątrz nie ma. Nigdy mi też nie zasugerował szachów kosztem szkoły. I wydaje mi się że to nie najgorsze podejście - hobby, trochę drogie ale hobby a nie walka na śmierć i życie. Dodam tu jeszcze od siebie - gdy nie ma presji na wynik, gdy można zagrać dla siebie i olać wynik, to niekiedy i Sibelius wyjdzie tak jak trzeba. Markowi wyszedł na MEA, "zaczął fałszować" gdy wygrana zajrzała w oczy i "wynik" pojawił się na horyzoncie.
    4. PZSzach i WZSzachy - tu jako rodzic grającego dzieciaka czuję się wyłącznie dojną krową, dzieciak nie gra na poziomie bym mógł starać się o wsparcie centralnym, więc o brak takowego pretensji nie mam. Natomiast grywam nieco za południową granicą i mam porównanie jeśli idzie o haracze nakładane na takich jak ja, niestety różnice są spore, u nas to zwyczajne zdzierstwo, dopiero co dołożono kolejnym haraczem. WZSzach - powiedziałbym brutalnie, wydana kasa ma się zgadzać, zarobić ma ten kto powinien i papiery mają grać (choć i tu różnie bywa, kadra wojewódzka latami robiona bez regulaminu, znaczy był ale chyba nawet jego twórcy nie wiedzieli gdzie on jest). To czy w kadrze dotujemy bk czy czołowego juniora w kraju jest bez znaczenia, byle rachunki finansowe grały. Przy takim podejściu też nie oczekiwałbym cudów w wynikach sportowych. Graczy na poziomie V/IV w kadrze wojewódzkiej znajdzie całą armię, Marka nie, mimo że o ile się nie mylę, w Małopolsce rankingowo do lat 18 obecnie chyba tylko Duda stoi wyżej (Szymek Gumularz gra na Śląsku). Więc jeśli "inwestujemy" w V/IV to i sukcesy mamy na ich miarę. Choć tu podkreślę jeszcze raz - zwolennikiem wyścigu szczurów nie jestem, wolę fajne hobby i pewnego rodzaju sposób na życie.

    Do tematu podszedłem mocno osobiście, subiektywnie przez pryzmat własnego dziecka, wydaje mi się że wtedy mniej ogólników strzelę a więcej pokażę przy realnym szkoleniu juniora.

    Eugeniusz Pniaczek

    OdpowiedzUsuń
  9. Moim zdaniem szachy profesjonalne za mało są pokazywane (opisywane i wyjaśniane) od strony REALNEJ. Nie od tej związanej z tym, że "każdy może być mistrzem szachowym", tylko od tej, że wysokie progi to poświęcenie się danej dyscyplinie. I nie ma to większego znaczenia czy chodzi o bycie profesjonalnym muzykiem, matematykiem, fizykiem czy szachistą, lecz to na ile nasz potencjał i wytrwałość, pracowitość, odporność na porażki i stres (czyli charakter lub osobowość) nam to umożliwiają.

    Wiele osób zapomina, że szachy na profesjonalnym (i wysokim) poziomie to już pewien styl życia, a nie chwilowa zabawa. Czym innym jest to, że ktoś ma drugą kategorię i bawi się szachami, a czym innym to, że ktoś jest IM lub GM i codziennie (!) musi co najmniej po 3-4 godziny pracować (!) nad szachami. Tak, trzeba moim zdaniem wyraźnie podkreślać znaczenie słów: praca, pracować i obowiązki. Szachy na wysokim poziomie wymagają stałej i regularnej pracy, a psychicznie nie każdy będzie w stanie wytrzymać taki poziom wysiłku.

    Moim zdaniem warto tworzyć, publikować oraz linkować do artykułów, które mówią o tym jakie są koszty (każdego rodzaju, nie tylko finansowe) oraz korzyści (zyski, także każdego rodzaju) zabawy z szachami - na poziomie amatorskim, półzawodowym i zawodowym. Zbyt wiele osób zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, że lekko licząc koszty:

    1. Praca z trenerem - 2x w tygodniu po 2h = 800 PLN x 12 = 9600 PLN
    2. Turnieje (krótkie i długie) oraz ligowe rozgrywki - ok. 6000 PLN
    3. Komputer do treningu - ok. 4000 PLN
    4. Narzędzia i materiały do treningu (programy, bazy danych, książki) - ok. 3000 PLN
    5. Dodatkowe inne koszty - ok. 1000 PLN

    Tutaj tak z grubsza nakreśliłem koszty w skali roku. W pierwszym roku wyjdzie 24 tysiące (tak, to nie pomyłka), ale w kolejnych już nieco mniej (odpadają punkty 3 i 4). Niemniej nadal to będzie niezła kwota, bo aż 17 tysięcy! To policzmy w skali 10 lat:

    Rok 1: 24 tys. + Lata 2-10 kwota: 9x17= 153 tys.

    W sumie wychodzi zatem 177 tysięcy. To profesjonalne podejście i podejrzewam, że bardzo realne koszty. Mówię o bardzo profesjonalnym podejściu i oczywiście zawodniku, który dodatkowo samodzielnie będzie wytrwale, regularnie i efektywnie pracował. Wówczas po 10 latach takiej pracy można mówić o sukcesach. Podejrzewam, że w międzyczasie rocznie byłby w stanie zarabiać na wygrywaniu turniejów (wszelkich zawodów) średnio ok. 5-6 tysięcy PLN (w skali roku). Tak więc po 10 latach wyjdzie nam "zwrot zainwestowanych kosztów" mniej więcej około 60 tysięcy. Nadal widzimy, że trzeba mieć około STO TYSIĘCY złotych na okres 10 lat, aby bardzo profesjonalnie zajmować się szachami. I jak ktoś powie, abym się puknął w czoło, to polecam zapoznać się z biografiami i wywiadami szachistów, których rodzice musieli sprzedać samochód czy nawet wziąć dom pod hipotekę, aby ich syn czy córka mogli mieć profesjonalne wsparcie, dopóki samodzielnie nie będą mogli zarabiać. Przykłady na gorąco to Magnus Carlsen (gdzie ojciec pokrywał całość inwestycji) i Aleksandra Kosteniu (tak samo, nawet służbę wojskową odpuścił na rzecz zarządzania karierą córki).

    Wielkie dzięki Krzysztofie za twój wpis - naprawdę majstersztyk! Proszę Cię bardzo o napisanie serii artykułów, które krok po kroku będą pokazywać "niewidoczny świat szachów" od strony profesjonalnej. Oczywiście ja także mogę to zrobić, ale raz, że nie mam tak rozległej wiedzy i znajomości tematu oraz osób jak Ty, a dwa - ja jestem czystej wody amatorem, który nie wyszedł poza znajomość zasad gry w szachy i tego czym jest taktyka oraz kombinacja :D. Z góry dziękuję za każdy kolejny artykuł dotyczący tej tematyki. Jeśli Ty tego nie zrobisz, to nikomu innemu nie będzie się chciało. No i coś o czym niektórzy zapominają: masz siłę przekazu (według mnie jesteś na pierwszym miejscu jeśli chodzi o jakość i oddziaływanie bloga na społeczność szachową), a to oznacza, że wiele osób nie tylko może, ale także i chce czytywać to czym się dzielisz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam film "Turniej" z 2015 r. w reżyserii Elodie Namer. Szczególnie rodzicom młodych szachistów, zanim zdecydują się na postawienie na profesjonalną karierę ich dzieci.

      Usuń
    2. Pamiętajmy, że w innych dyscyplinach jest analogicznie. W szkółkach tenisowych grają tysiące dzieciaków, sport to jeszcze droższy, bo wynajęcie kortu jest jednak sporo droższe niż jednorazowy zakup kompletu bierek + zegara. A Radwańska tylko jedna i to po wielu latach posuchy...
      MAT

      Usuń
    3. Ze wsi jestem i nie znam ani jednego rodzica, który mógłby na dziecko wydać "wolne" 177 tys. w ciągu 10 lat. Nawet na wszystkie formy nauki, hobby i rozrywki dla całej rodziny tyle nie wydają. To wyliczenie to czysta teoria.

      Usuń
    4. Też jestem ze wsi, też bym zakwestionował te wyliczenia ale trochę z innej strony. Albo gra się turnieje mocne i dobre treningowo (wtedy nie wygrywa się prawie nic) albo odcina się kupony kosztem rozwoju. Więc ja kwestionuję wysokość nagród, może mój dzieciak nie jest jeszcze na tym etapie, by te nagrody wygrywać. Więcej niż w wyliczeniach płacę za trenera, zdecydowanie więcej kosztują mnie turnieje ale to pochodna tego, że wszędzie mam na nie za daleko. Na dzieciaka wydaję ok 20-25 tys rocznie, znaczy na jego szachy, znam osoby które wydają wielokrotność tego. Koszt jednego tygodniowego turnieju z trenerem podzielonym na 3-4 dzieciaki to często ok 2 tys zł, 3-4 takie turnieje w roku wypadałoby zabrać, i już na dzień dobry będzie za 3-4 turnieje w okolicach 5-8 tys zł, to jest koszt wyłącznie 3-4 turniejów.

      Usuń
  10. Bardzo ładnie i przystępnie pan Tomasz to opisał, tak, trzeba poznać za i przeciw by wypłynąć na wielki szachowy ocean, cóż potrzebna duża łódź z dobrymi żaglami bo fala bywa nieprzyjazna. Warto by rodzice zdawali sobie sprawę i uświadamiali dzieci co ich czeka jeśli nastawią się na zawód: szachista?! Bardzo fajnie że ten temat poruszono, szkoda naprawdę żeby zbyt wiele osób zmarnowało swoją młodość goniąc za czymś czego dogonić im się nie da.....a rozczarowanie może być ogromne
    tzbych

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo dobry artykuł i użyteczny - warty do polecania rodzicom przyszłych szachistów. Mnie zastanawia aspekt "czasów w których żyjemy":
    Moda na muzykę klasyczną zaczęła przemijać wraz z pojawieniem się gitary elektrycznej, zaś moda na szachy zaczęła przemijać wraz z pojawieniem się przekazów na żywo z innych dyscyplin sportowych. W dodatku wzrosły potrzeby ekonomiczne gospodarstw domowych i poziom umiejętności "wirtuozów" szachowych czy instrumentów muzycznych. W muzyce rockowej czy piłce nożnej nie potrzeba aż takich dramatycznych decyzji odnośnie przyszłości dziecka - mniejsze wymagania i większa "pula nagród".
    Na tym tle cieszę się, że w ogóle na świecie istnieją jeszcze sponsorzy jak i ludzie dążący do doskonałości "na przekór czasom",
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń