poniedziałek, 27 sierpnia 2012

"Medytacje o edukacji, wychowaniu i sporcie wyczynowym cz. I"




Podobno osoby z moją grupą krwi w poprzednich wcieleniach należały do dzikich ludów koczowniczych, mających wręcz genetyczną niechęć do zatrzymania się w jakimś miejscu na dłużej. To co interesowało tych wiecznych wędrowców było poza zasięgiem ich wzroku: początek tego czego pragnęły ich nieokiełznane natury wyznaczała majacząca w oddali obręcz horyzontu. Może właśnie stąd tyle miesięcy spędziłem na "zwiedzaniu wszechświata" jakby się wyraził Leśmian, tyle dni spędziłem pod gołym niebem, pod gwiazdami, sam na sam z wielką tajemnicą otwartych przestrzeni.
Jedną z cech "ludzi-nomadów", jest wyższy niż u innych, bardziej osiadłych grup, próg niebezpieczeństwa w wielu zwyczajnych na pierwszy rzut oka sytuacjach. Na przykład, nie specjalnie uśmiechało mi się spanie w namiocie, i gdy tylko noc nie była zimna, okrywałem się wszystkim ale chciałem mieć głowę na zewnątrz, by nie oddzielać się od dźwięków nocy. W okolicznościach bardziej "cywilizacyjnych", nie czuję się w pełni komfortowo słuchając MP3 (ostatnio dostałem na imieniny) gdyż muzyka odziela mnie od odgłosów wokół mnie i nie słyszę, na przykład, co się dzieje za mną. Wiem, wiem, co mi powiecie, że wygląda to na niezłą nerwicę natręctw, jednak tu chodzi raczej o lęki pierwotne płynące z dzikości mojej natury. Tyle o dzwiękach. Wzrok mój czuje się najlepiej na terenach niezalesionych, a najlepiej gdy jest to równina, przeplatana od czasu do czasu wstążkami rzek.
 Zapyta ktoś dociekliwy: w takim razie jak dałeś się wyedukować, skoro im bardziej pierwotnie, dziko, tym lepiej dla ciebie? Jak odnalazłeś się w tym systemie i nawet z powodzeniem zakończyłeś wiele przedsięwzięć edukacyjnych?
Eksperyment udał się chyba tylko dlatego, że był przeprowadzany na moich warunkach, prawie całkowicie pod moje dyktando. Nasz system edukacyjny przypominał mi zawsze prehistorycznego amonita zaklętego na wieki w kamieniu - twór nie zmieniający się, mało praktyczny, który może dobrze wygląda na półce jako ozdoba i chyba tylko w tym zamyka się jego wartość.

 Czytałem zawsze bardzo wiele. By polonistki nie zobrzydziły mi do końca pasji czytania przez stałe  aplikowanie koszmarnych "Konradów Wallenrodów", "Gustawów", czy "Telimen", uciekałem z lekcji nad jezioro, wypożyczając sobie po drodze "Obywatelskie nieposłuszeństwo" Thoreau - wiał wiatr, słuchałem plusku fal, które myły moje stopy, a ja poznawałem wielką literaturę. Potem przyszły inne literackie światy, całkowicie odległe od martwego świata bohaterów zalecanych odgórnie...
Nie mogli mnie rozgryźć. Byłem najgorszym uczniem w klasie pod względem zachowania (miałem specjalny dzienniczek na uwagi, gdyż ten normalny szybko się zapełniał czerwonym, drobnym pismem nauczycielek, które choć mnie lubiły, to jednocześnie miały serdecznie dość) ale średnia ocen wychodziła mi pod 5 i jedno do drugiego miało się nijak. Największy prowodyr i rozrabiaka z średnią 4,9 - a to ci heca..
Zapamiętywanie, zapamiętywanie, pamiętanie. Jeden wielki kilkunastoletni test na to czy z dnia na dzień młodzież nie nabawiła się ciężkiej amnezji. Kiedyś zapytałem dlaczego ciągle, dzień po dniu, sprawdzają nas, młodych ludzi, czy nic się nie stało z naszą pamięcią krótkotrwałą i długotrwałą. Przecież są testy na te parametry umysłu - niech zrobią raz, a dobrze i nie zaśmiecają młodych umysłów bezużytecznymi rupieciami. Pani od geografii kazała nam nauczyć sie wszystkich dopływów Wisły, Odry, i Warty. Chcecie?? Prawobrzeżne: Soła, Skawa, Raba, Dunajec, Wisłoka, San, Wieprz, Świder...itd. Do teraz pamiętam wszystkie jak "Ojcze Nasz", tylko po co?

Ostatnio mój siostrzeniec pisał egzamin gimnazjalny. Pokazał mi pytania z wiedzy ogólnej o literaturze. Usiadłem sobie z wrażenia, bo zobaczyłem jakieś obrazki jak z komiksu z sytuacjami z powieści (Kmicic walczy na szable z Wołodyjowskim w deszczu, scena z "Zemsty" i mierzenie z okna z dubeltówki "hej Gerwazy daj gwintówkę zaraz strącę tą makówkę" itp.) Trzeba było tylko dopasować powieść do danego obrazka za pomocą podpunktów a, b, c, d. Jak widać na załączonych "obrazkach", edukacja zmierza w kierunku malowideł naściennych z Lascaux - jeszcze z kilkanaście lat takiej pracy z młodym człowiekiem i będziemy porozumiewać się prajęzykiem pozbawionym pojęć ogólnych. Tzw. "wypowiedź własna" mogąca w jakiś sposób pokazać indywidualność danego ucznia, jego niepowtarzalność, miała mieć nie mniej niż ileś tam znaków, z tym że wiele wiecej nie dało sie napisać gdyż taki był układ strony.
 Na maturze jest czytanie tekstu ze zrozumieniem. Czyli co? Pytają, czy przeczytał, a do tego czy zrozumiał? Pytam się więc niekiedy (i boję się jaką odpowiedź usłyszę) czy jest możliwe czytać i nie zrozumieć tekstu? Wiele osób odpowiada mi, że jest coś takiego...

W jakim kierunku zmierza edukacja i wychowanie młodzieży? Czy jest szansa zaszczepić w tą edukacyjną skamielinę sport rozumiany jako wyczyn. Czy szachy mogą znaleźć się w strukturach edukacyjnych i z powodzeniem w tych strukturach odnaleźć? Według mnie jest kilka sposobów dojścia do tego, na czym nam zależy, jednak do tego potrzebna jest wizja, całkowicie nie przystająca do tradycyjnych schematów myślenia. O tym wszystkim w następnym odcinku.


2 komentarze:

  1. Oj, temat rzekę poruszyłeś. Ja zdawałam jeszcze starą maturę, na której 3 błąd ortograficzny dyskredytował całą pracę. Teraz do nowej matury (zarówno do pisemnej jak i ustnej) tak naprawdę nie za wiele trzeba się uczyć. Dosłowne czytanie ze zrozumieniem, trafienie w słowo klucz i niewykazywanie się wiedzą tego wymagają na maturze. Wystraczy przeczytać dobrze tekst i opowiedzieć na pytania, wystrczy 30%, aby zdać. A matura ustna - to w ogóle jest porażka, trzeba nauczyć się jednego zagadnienia (przez cały rok!), aby później o nim się wypowiadać.
    Gdzie kretywność? Gdzie ambicja? Gdzie pasja?

    Na dodatek robione są śmieszne rankingi szkół, gdzie sprawdzane są właśnie wyniki testów, sprawdzianów i egzaminów końcowych. Dochodzi do tego, że nauczyciele nie uczą, żeby nauczyć, tylko uczą pod testy - jak zdobyć najwiecej punktów, bo za to są rozliczani.

    Ręce opadają :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano opadają nam ręce, opadają. Boję sie o to społeczeństwo za kilkanście lat: wychowane na M jak miłość, skryptach, streszczeniach itd. To nie jest jakieś odległe science fiction - całkowicie ztroglodyciałe społeczeństwo, posługujące się jakimś uproszczonymi , umownymi konstrukcjami zdaniowymi. Już teraz w większości przypadków trzeba myślec jak cos mówić, żeby ktoś choć w miarę orientował się o czym się mówi. Jak jestem raczej życiowym optymistą, tak w tej materii nie potrafię myśleć o tych zmaianach w społeczeństwie spokojnie...

      Usuń