czwartek, 7 lutego 2013

"Wielki-mały Armstrong, 380 i inne przypadki"




Mistrzostw Świata w piłce nożnej roku 1982 nie pamiętam zbyt dobrze. Miałem wtedy 5 lat i choć obejrzałem je całe (w czarno -białym telewizorze) to jeszcze nie docierało do mnie w pełni  jak wspaniały może być sport oraz zdrowa rywalizacja. Gdy miałem 5 lat na karku ;), poprosiłem mamę, by zaprenumerowała mi magazyn sportowy i pasjami czytałem o klubach,  piłkarzach, składach. Na wielu imprezach rodzinnych często prezentowałem swoją wiedzę na temat reprezentacji narodowych, czy klubów - znałem na pamięć składy wszystkich reprezentacji świata, włącznie z pozycjami, na których grali poszczególni piłkarze. Tata z kolei zabierał mnie na mecze Zagłębia Sosnowiec, brał herbatę, kanapki, on siadał i oglądał, a ja biegałem po sektorach i wszystko mnie ciekawiło. Tak rodził się we mnie zachwyt nad zjawiskiem, któremu na imię sport...

 Mistrzostwa Świata w Meksyku 1986r. zapamiętałem już dobrze - włącznie z naszym ostatnim wyjściem z grupy, gdzie zostaliśmy pokonani przez Brazylię aż 4-0 w 1\8. Wtedy to Socrates w jednym z pomeczowych wywiadów powiedział: "jeśli ktoś mi powie, że Polacy nie potrafią grać w piłkę, napluję mu w twarz". Pamiętacie jak Karaś z 30 metrów walnął w poprzeczkę, przewrotkę Bońka, słupek Tarasiewicza? W tych mistrzostwach błyszczała gwiazda Maradony, który oszałamiał cudownymi rajdami.

W szkole chodziłem na wszystkie dodatkowe lekcje wychowania fizycznego, nie mówiąc o tym, że po powrocie ze szkoły rzucałem plecak, jadłem i szedłem na boisko, grając w piłkę do zmroku, nie ważne z kim, nie ważne  w jakich składach, nie ważne ilu na ilu. Byle grać. Pamiętam moją mamę, która prawie siłą ściągnęła mnie do domu z boiska na dzień przed maturą z biologii, żebym choć przejrzał książki. Sport po prostu był całym moim życiem.
  
Nie przeczuwałem jednak wtedy, że za rywalizacją sportową mogą kryć się bardzo mroczne sprawy. Byłem niepoprawnym idealistą i nie dopuszczałem do siebie myśli, że sport może być bardzo nieczysty.

Doroślejąc i nabierając większego dystansu do wielu spraw, siłą rzeczy mój stosunek do sportu zaczął się zmieniać. Analizowałem problem dopingu i oszustw w sporcie, szukając przyczyn nawet w antropologii. Myślałem o wygranej w sporcie motywowanej pragnieniem przyjemności i o niechęci do przegranej, motywowanej pragnieniem uniknięcia bólu. Cywilizacyjnie cały postęp opiera się na tej konstrukcji, jest to jeden z najmocniejszych "kodów" w ludzkim DNA. Przyjemność kojarzona jest z przetrwaniem, ból z niebezpieczeństwem, czy nawet zagrożeniem życia. Niektórych sportowców owo ewolucyjne "zabezpieczenie", pchnęło do wielu oszustw. Wielu z nich całą swoją egzystencję oparło na kłamstwie, by tylko zminimalizować ryzyko znalezienia się na innym miejscu niż pierwsze, nawet kosztem chańby.  Choć o dopingu i oszustwach wiedziałem, nie przypuszczałem jak wielkie rozmiary ma to zjawisko.

XXI wiek, to swoisty wyścig medycyny z oszustami, którzy są coraz bardziej przebiegli i wyspecjalizowani w procederze stosowania dopingu. Niedawno przyznał się do stosowania dopingu kolarz, Lance Armstrong, któremu wiele lat udawało się oszukiwać komisje antydopingowe. Okazało się, że stała za nim stojąca na bardzo wysokim technologicznym poziomie "fabryka", zatrudniająca sztab ludzi. Kolejny ideał sięgnął bruku. Według wielu kolarzy nie ma fizycznej możliwości, by ktoś z pierwszej dziesiątki Tour de France, jednego z najbardziej wyczerpujących wyścigów kolarskich, nie stosował dopingu. Dość karykaturalnie wygląda obraz peletonu "nakoksowańców", mijających z dużą prędkością cudowne zakątki jakich są setki wzdłuż trasy wyścigu.

 Zasadniczo jestem raczej ufną osobą, jednak coraz częściej po danych zawodach przyłapuję się na rozmyślaniach typu: czy aby na pewno triumfatorzy doszli do wygranej grając fair. Na przykład, gdy puszczam zakłady, nie biorę pod uwagę zdarzeń, które z uwagi na układ w tabeli mogą mieć tendencję do bycia rozstrzygniętymi przed pierwszym gwizdkiem. Powiecie może, że trochę przesadzam, czy też nie trochę, a nawet bardzo trochę ;). Tak? No to pobawmy się w liczby. Ostatnio wyszło, że około 380 meczów piłkarskich różnego szczebla na świecie zostało sprzedanych. Od meczów dalekich lig, skończywszy na meczach eliminacyjnych reprezentacji narodowych. Międzynarodowy proceder zawodników, działaczy, i tych, którzy chcieli nieźle zarobić na "zakładach". Wychodzi mi, że ponad 1 mecz dziennie jest gdzieś sprzedawany. Dodajmy, że sprawa jest "rozwojowa".

 Polska. Ponad 300 osób zatrzymanych za korupcję w piłce nożnej i ustawianie spotkań. Rozmiary procederu nie są dokładnie znane, mowa jest o tym, co się udało uchwycić. Kolega, z którym grałem w piłkę nożną halową ponad 10 lat, trenujący w klubie, opowiadał mi, że przekupstwo zaczyna się w piłce już na poziomie tampkarzy. Młodzi zawodnicy wpadają w tryby potężnej machiny i nie mają na tyle siły, żeby się temu przeciwstawić. Dziwi mnie też ten "wielogłos", jeśli chodzi o zachowania dotyczące przekupstwa, jak i dopingu. Gdy Armstrong przyznał się do stosowania EPO znaleźli się i tacy, którzy mu współczuli. Biedny Lance. Nic tylko pogratulować komentatorom sportowym o gołębich sercach. Skoro tak ładnie potrafią współczuć, proszę bardzo, ale niech też  pamiętają, że taka jest nasza Rzeczpospolita jakie jej młodzieży chowanie. Młodzież słucha i uczy się, że wszystko jest relatywne, że wszystko zależy od okoliczności, że wszystko da się usprawiedliwić.

Nie wiem co sądzić o kierunku jaki obiera sport kwalifikowany, jakie jest jego "tao". Te wydarzenia stopniowo odzierają mnie z tych młodzieńczych ideałów, które wryły się w moją podświadomość. Nie wiem też,  jak mam patrzeć na sportowców. Czy jak na klasycznych epikurejczyków, którzy zrobią wszystko, by osiągnąć przyjemność, czy jak na stoików, którzy nie boją się bólu. Sportowiec powinien przypominać starożytnego gladiatora - kochać walkę dla samej walki i za nic mieć tą sztuczną konstrukcję: "wygrana-przegrana", "przyjemność-ból". Chciałbym we wszystkich sportowcach widzieć grających "fair" wojowników, jednak rzeczywistość pokazuje, że część z nich to panienki bez jaj, u których problemem nie do przeskoczenia jest wizja przegranej po uczciwej walce, a to przecież leży u podstaw całej filozofii sportu. Dla takich jednostek nie widzę miejsca w sporcie...


2 komentarze:

  1. Mnie od razu przechodzi do głowy "per analogiam" takie pytanie: czy szachy są wolne od dopingu? Skoro są środki odurzające pozwalające studentom w trakcie sesji uczyć się całą noc, to może... nawet nie chcę o tym myśleć! A co z hektolitrami kawy, coke-coli, napojów pobudzających ("energy drinków"), batonów energetycznych i innych wspomagaczy, które są w powszechnym użyciu na turniejach szachowych... Do tego być może dochodzi jeszcze alkohol i palenie tytoniu (palenie oczywiście po za salą gry, ale jednak w trakcie partii!), nie mówiąc już o jakimś ukrytym wspomaganiu komputerowym podczas gry, o którym co jakiś czas się słyszy. Naprawdę nie chciałbym, że za jakiś czas okazało się, że to co widzimy na transmisjach szachowych (i poświęcamy temu tyle czasu!), okazało się oszustwem, jak w przypadku Armstronga.
    A propos Armstronga, kolarstwa, a także innych dyscyplin - niestety po nagłośnionej aferze Lance'a mam takie nieodparte wrażenie, że inne dyscypliny sportu też są tutaj "umoczone", tylko nikt o tym głośno nie mówi. Weźmy choćby piłkę nożną wspomnianą przez Krzysztofa powyżej. Zastanawiam się skąd współcześni piłkarze biorą tyle siły i kondycji fizycznej, żeby przez 90 minut biegać po całym boisku od bramki do bramki? Obejrzycie sobie kilka starszych meczów i porównajcie szybkość i kondycję prezentowaną przez piłkarzy z lat 70-tych i 80-tych XX wieku, i współczesnych. Ciekawy jestem ile kilometrów przebiegali w trakcie meczu piłkarze 30 lat temu, a ile teraz? Ile meczów rocznie, miesięcznie, tygodniowo grali kiedyś piłkarze, a ile obecnie? Czy widoczna różnica, to aby tylko kwestia wytrenowania i rozwoju piłki nożnej, czy coś jeszcze?
    Myślę sobie czasem o tym... i oglądam współczesną Ligę Mistrzów, EURO 2012 czy nawet Olimpiadę z pewną dozą "ograniczonego zaufania".

    MrekW

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie uderzył czyjś ironiczny komentarz po występach Lance'a u Oprah: Dzieci jeżeli nie jesteście na dopingu, to znaczy, że nie wystarczająco się staracie! Nie widziałem wywiadu, ale widocznie taka była linia obrony, że w sporcie jeżeli chce się być najlepszym, to uczciwie do niczego się nie dojdzie. Toż to dopiero przekaz! Chociaż opieranie się na tym, że to sytuacja wykreowała Armstronga, też ma swój głębszy sens – nie jedynie jako naiwna linia obrony – lecz również jako wskazówka dla naszego stosunku do sukcesu i do wygranej. To ciśnienie, ten kult zwycięstwa odbija się paradoksalnie, pomyślałby kto, na „silniejszych” jednostkach. Nie chcę przez to powiedzieć, że to my jako wyznawcy religii wygranej jesteśmy winni, ale może powinniśmy się zastanowić, czy można zrobić coś żeby do sportu powrócił duch rywalizacji, a nie zmora przegranej, bo jak rozumiem walka z dopingiem prowadzi jedynie do rozwoju farmakologii „sportowej”. Jednak nie potrafię sobie żadnego rozwiązania przedstawić. A takie rewelacja jak ta z Armstrongiem zupełnie zniechęcają mnie do oglądania sportu.

    OdpowiedzUsuń